Od siedmiu tygodni o życie młodej, 23-letniej kobiety, zarażonej wirusem świńskiej grypy walczą lekarze. Kilka dni temu Emilia odzyskała przytomność, Zaczęła samodzielnie oddychać. - Jest już iskierka nadziei - nie kryje szczęścia Burzyński. - Nie wiem, jak dziękować tym, którzy żonę wydarli śmierci.
Lekarze: Zaczęliśmy ją tracić
Mieszkają w podsuwalskiej wsi. Ona pracowała w piekarni. On, złota rączka, na budowie. Czteroletnia córeczka ma na imię Gabrysia. Prawie dwumiesięczny syn - Sebastian.
Gehenna Burzyńskich zaczęła się w listopadzie ubiegłego roku. Emilia była w dziewiątym miesiącu ciąży. Pewnego dnia źle się poczuła. Miała wysoką gorączkę i bóle głowy.
- Pojechaliśmy do lekarza, przepisał lekarstwa - opowiada Burzyński. - Kilka godzin później było jeszcze gorzej.
Następnego dnia tracąca już przytomność kobieta trafiła do suwalskiego szpitala. Lekarze dokonali cesarskiego cięcia. Niemowlę było zdrowe. U Emilii natomiast stwierdzono wirusa świńskiej grypy.
Był to jeden z pierwszych przypadków tej choroby w naszym regionie.
Lekarze podłączyli 23-latkę do respiratora. Nieprzytomna przeleżała dwa tygodnie.
- Zaczęliśmy ją tracić - opowiada dr Justyna Matulewicz-Gilewicz, zastępca dyrektora ds. medycznych suwalskiego szpitala. - Każdy chory jest ważny, ale tutaj sytuacja była wyjątkowo dramatyczna. Na oddziale noworodek, przy łóżku płaczący mąż.
W szpitalu ogłoszono alarm. Dr Krzysztof Nowacki, znany w regionie specjalista od chorób zakaźnych, zasugerował, że potrzebne jest sztuczne płuco. Ale to nie było takie proste. O zakupie urządzenia nie było mowy. Zadłużony po uszy szpital po prostu nie miał pieniędzy. Zresztą, zbyt długie byłyby procedury. Kierownictwo placówki zaczęło szukać dla Emilii miejsca w doposażonych klinikach, na terenie całego kraju. Na próżno.
Ostatecznie udało się wypożyczyć sztuczne płuco z Legnicy. Umierająca kobieta, dzięki współpracy z białostockimi medykami, została podłączona do urządzenia. Bywały takie noce, że lekarze nie odchodzili od jej łóżka.
- W tym czasie, w suwalskim szpitalu, ze śmiercią walczył młody mężczyzna, też chory na świńską grypę - wspomina Burzyński. - Kiedyś zapytałem jego żonę, czy ma żal do lekarzy o to, że to właśnie Emilce podłączyli sztuczne płuco. Odparła przez łzy: Przestań, ona ma małe dzieci. Musi dla nich żyć. Ja jakoś sobie poradzę.
Był jej wdzięczny, ale też zrozumiał, że szanse na życie powinny być równe. Zaczął zbierać pieniądze na zakup urządzeń ratujących życie. Za jego przykładem poszli inni - kierowcy taksówek, uczniowie technikum, gdzie Emilia się uczyła i pracownicy piekarni, gdzie była zatrudniona. Ludzie dobrej woli już złożyli kilkanaście tysięcy. A zbiórka wciąż trwa.
Po prostu stał się cud
Suwalscy lekarze poddali się 11 grudnia. Stan Emilii był wciąż bardzo ciężki, potrzebowała natychmiast aparatu do pozaustrojowego utlenienia. A takiego w szpitalu nie było.
Na szczęście, okazało się, że urządzenie ma Uniwersytecki Szpital Kliniczny w Białymstoku i natychmiast zaproponował jego użyczenie. I tutaj pojawił się kolejny problem. Aparat obsługiwać mogą jedynie specjalnie wyszkoleni perfuzjoniści.
Wtedy pomoc przyszła z białostockiej kliniki. W walkę o życie Emilii zaangażowali się najwybitniejsi specjaliści w województwie. Dwaj wojewódzcy konsultanci ds. anestezjologii - doc. Andrzej Siemiątkowski i kardiochirurgii dr Krzysztof Matlak oraz szef kardiochirurgii - doc. Tomasz Hirnle byli w ciągłym kontakcie z suwalskimi medykami.
W końcu jednak trzeba było podjąć najbardziej dramatyczną decyzję - albo pacjentkę przewieźć na białostocki oddział intensywnej terapii, albo pozostawić w Suwałkach. Tyle że w tym ostatnim przypadku szanse na uratowanie kobiety z każdym dniem stawałyby się coraz mniejsze.
W końcu konsylium lekarskie pozwoliło na transport 23-latki. Białostoccy specjaliści natychmiast przeprowadzili torakotomię, żeby usunąć olbrzymi krwiak w płucach. I dalej Emilia była nieprzytomna.
Przed Wigilią nastąpił przełom.
- Stał się cud - uważa Kamil Burzyński. - Emilka zaczęła samodzielnie oddychać, lekarze odłączyli ją od respiratora. Ze szczęścia nie mogłem spać, nie wiedziałem, co robić. Dzieciom chyba bez przerwy powtarzałem: Mama do nas wraca, wiecie, że wraca mama. Obdzwoniłem wszystkich znajomych. Następnego dnia, z samego rana pojechałem do kliniki, by żonę zobaczyć.
Gabrysia tęskni za mamą
Białostoccy lekarze są ostrożni. Przyznają, że zdrowie kobiety poprawia się, ale za wcześnie, by mówić, że zagrożenie jej życia minęło.
- Jestem ogromnym dłużnikiem lekarzy - mówi Kamil Burzyński. - Nie ma takich słów, by wyrazić im moją wdzięczność.
Mężczyzna nie może się doczekać, kiedy żona wróci do domu.
- Gabrysia bardzo tęskni, wciąż dopytuje o mamę - mówi cicho. - A Sebastianek? Przecież ona go jeszcze nie widziała! A rośnie nam syn, jak na drożdżach.
Burzyński ma nadzieję, że wkrótce Emilia, jeśli nie do domu, to będzie mogła wrócić do suwalskiego szpitala.
- Wtedy mógłbym ją codziennie odwiedzać - planuje. - Bo ja, proszę pani, bez Emilii, nie potrafiłbym żyć.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?