Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Każdy pacjent chce do Leśnej Góry

Redakcja
– W najbliższych odcinkach najwięcej emocji dostarczy widzom związek Latoszka z Leną i Agatą – zdradza scenarzystka Agnieszka Krakowiak-Kondracka
– W najbliższych odcinkach najwięcej emocji dostarczy widzom związek Latoszka z Leną i Agatą – zdradza scenarzystka Agnieszka Krakowiak-Kondracka
Co tydzień prawie 9 milionów widzów zasiada przed telewizorami, aby zobaczyć, co słychać u lekarzy ze szpitala w Leśnej Górze. Jak powstaje serial "Na dobre i na złe"? Z Agnieszką Krakowiak-Kondracką, autorką scenariusza, rozmawia Janusz Pawlak.

Często bywa pani w polskich szpitalach?
- W sprawach osobistych, odpukać, rzadko. W zawodowych, aby dokumentować temat, czasem tak.

Pytam, bo stan naszej służby zdrowia diametralnie nie przystaje do serialowego obrazu. Na co dzień mamy kolejki, przepełnione sale chorych i brak pieniędzy na leczenie, a w Leśnej Górze jest idealnie. To świadomy zabieg?

- Kiedyś, mniej więcej do sto któregoś odcinka, szpital w Leśnej Górze był miejscem tak baśniowo wykreowanym, że nie miał absolutnie nic wspólnego z naszą, polską rzeczywistością. Takie było zamierzenie producenta - nie pokazywać krwi, trzewi i problemów, wejść z kamerą w szpital marzeń. Od dłuższego czasu jednak ten wzorzec zmieniamy. W naszym szpitalu pojawiają się problemy z Narodowym Funduszem Zdrowia, limity, kolejki. Nasi lekarze leczą pacjentów zgodnie ze swoją specjalizacją, a nie jak wcześniej, gdy chirurg zajmował się zatorem, a internista operował. Staramy się być bliżej życia. Choć w naszym szpitalu większość spraw kończy się happy endem. Także dlatego że pacjenci nie muszą czekać miesiącami na konieczne badania.

Leśna Góra to jednak nadal miejsce, w którym każdy chciałby się leczyć, lekarze pochylają się nad pacjentem, a nie "przypadkiem medycznym", szanują ich uczucia, emocje. Pod tym kątem to nadal szpital marzeń.

Czy aktorzy - lekarze nie mają obiekcji, że biorą udział w tworzeniu denerwującej fikcji?

- Większość ma świadomość, że tworzy pewien "wzorzec metra". Choćby ucząc pacjentów, by domagali się przestrzegania swoich praw. Wiele dobrych wzorów udało się przetransformować do rzeczywistości: lekarze przedstawiają się pacjentom, informują ich, jak będzie przebiegała operacja, tłumaczą swoje zamiary. Dziesięć lat temu, kiedy serial startował, takich zachowań było znacznie mniej.

Przygotowując wątki serialowe myśli pani o aktorach, którzy będą się wcielali w konkretne role?

- Nasi stali aktorzy znają swoje postaci tak doskonale, że leśnogórscy lekarze to ich druga skóra. Tworząc wątek trzeba uwzględnić rys ich osobowości. Czuwa zresztą nad tym również nasz konsultant, psychiatra dr Dariusz Wasilewski. Sprawdza on, czy postać zachowuje się zgodnie ze swoim charakterem, czy takie a nie inne zachowanie jest prawdopodobne. Co do aktorów, bohaterów jednego odcinka, to casting aktorski przeprowadza świetnie Monika Figura. Osobiście lubię jednak czasem wypatrzeć aktorów spoza Warszawy. Mniej znanych, jeszcze nieodkrytych. Czasem udaje się znaleźć przyszłą gwiazdę.

Ale są aktorzy, którzy uważają, że praca w serialu to obciach...

- Tylko kilka razy zdarzyło się, by aktor odmówił zagrania w naszym serialu. A jeżeli, to najczęściej ze względu na inne plany zawodowe. Nasze odcinki są zamkniętymi historiami, dają szanse stworzenia kreacji. Aktorzy nam nie odmawiają. Grało u nas wiele sław… I ze starszego, i z młodszego pokolenia.

Zdradźmy kulisy narodzin poszczególnych odcinków serialu. Ile osób zaangażowanych jest w pisanie scenariusza?

- W tej chwili współpracuje ze mną stale trzech autorów: Maria Ciunelis, Joanna Olczakówna i Łukasz Czapski. Oprócz tego w stałym składzie jest koordynator produkcyjny, dwóch konsultantów medycznych i współpracujemy z dwoma redaktorami telewizyjnymi. Biorąc pod uwagę, że tworzymy ponad trzydzieści godzinnych odcinków na sezon, jest nas niewielu.

Jak długo rodzi się na papierze jeden odcinek?

- Samo pisanie w pierwszej wersji trwa około tygodnia. Wcześniej jest praca koncepcyjna, a potem poprawianie, poprawianie i poprawianie kolejnych wersji. Może być ich nawet kilkanaście. Ten proces trwa kilka tygodni.

Skąd czerpie pani inspiracje do kolejnych odcinków?

- Życie, życie i jeszcze raz życie… Swoje i innych. Nasi lekarze zbierają interesujące historie chorób i pacjentów. Są listy od widzów z opisami ich przeżyć szpitalnych. Prasa też serwuje nam medyczne opowieści. Niestety, najczęściej ich finał nie jest tak optymistyczny, jak mógłby być w Leśnej Górze.

Szefowie telewizyjnej "Dwójki" z pewnością analizują słupki oglądalności. Jak przedstawiają się one dla serialu?

- Od ponad roku emitujemy premierowe odcinki w piątki wieczorem, konkurując ze światowymi hitami nadawanymi przez inne stacje. Wygrywamy z nimi. W niedzielę o 16, w tradycyjnej porze emisji, również nie mamy konkurencji. Co tydzień gromadzimy przed telewizorami około 9 milionów widzów.

"Na dobre i na złe" oglądamy już 10 lat. Nie za długo?

- Były chwile, kiedy wydawało się, że nadchodzi kres. Ale skoro widzowie nadal pragną nas oglądać, to trudno ich zawieść. Każdy kolejny sezon jest trudniejszy. Ten serial nadal ma budzić emocje, wzruszać i bawić. Zarówno dzięki starym bohaterom, jak i kolejnemu pokoleniu wprowadzonemu na ekran. I jak na razie udaje się…

Uchylmy rąbka tajemnicy: na co mogą liczyć wielbiciele serialu w najbliższych odcinkach?

- Najwięcej emocji dostarczy widzom związek Latoszka z Leną, ale i z Agatą…

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna