Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Lęk klamki. Tomasz Śliwowski: Nadmierna kontrola sprawia, że dzieci obawiają się powrotu do domu

Agata Sawczenko
Agata Sawczenko
Tomasz Śliwowski, asystent dydaktyczno-naukowy w Zakładzie Pedagogiki Społecznej ,Wydział Nauk o Edukacji, Uniwersytet w Białymstoku; nauczyciel współorganizujący proces kształcenia ucznia ze specjalnymi potrzebami edukacyjnymi w Szkole Podstawowej nr 28 w Białymstoku, prowadzi Azyl – Gabinet Wsparcia Pedagogicznego w Białymstoku
Tomasz Śliwowski, asystent dydaktyczno-naukowy w Zakładzie Pedagogiki Społecznej ,Wydział Nauk o Edukacji, Uniwersytet w Białymstoku; nauczyciel współorganizujący proces kształcenia ucznia ze specjalnymi potrzebami edukacyjnymi w Szkole Podstawowej nr 28 w Białymstoku, prowadzi Azyl – Gabinet Wsparcia Pedagogicznego w Białymstoku Wojciech Wojtkielewicz
Młodzi ludzie coraz częściej bezmyślnie skrolują telefon nawet nie wiedząc, co oglądają. Robią to tylko po to, by odgonić nieprzyjemne myśli – mówi Tomasz Śliwowski z Uniwersytetu w Białymstoku, prowadzący gabinet wsparcia pedagogicznego Azyl

Moje dziecko ma problem z internetem. Proszę pomóc. Czy często słyszy pan to w swoim gabinecie?
Gabinet prowadzę dosyć niedługo, bo od marca ubiegłego roku. Ale przez moje skrzydła przewinęło się już około 40 rodzin z problemami – m.in. z problemami uzależnienia od internetu.

Bez internetu nie ma teraz życia. Internetu używają już małe dzieci, ale i 80-letnie staruszki. Co to znaczy: być uzależnionym od internetu?
Ja zawsze zaczynam od diagnozy sytuacji rodzinnej. Kiedy przychodzi do mnie rodzic i mówi: Napraw mi dziecko, bo się popsuło i nie odchodzi od komputera czy telefonu, to dla mnie jest to sygnał, że to dziecko od czegoś ucieka. Problemem uzależnienia można już nazwać taką nadmierną ucieczkę od emocji, których dziecko nie chce przeżywać, dysocjuje te swoje trudne emocje poprzez korzystanie z internetu, telefonu czy komputera. Staje się to nadrzędną aktywnością dziecka – z czasem tylko to sprawia mu radość. Nierzadko próby radykalnego odstawienia wiążą się z agresją wobec osoby, która próbuje usilnie ograniczając mu ten sztuczny zastrzyk z dopaminy i wepchnąć go na siłę w świat offline. Nadmiar czasu spędzonego przed komputerem, brak odejścia od niego często wpływa na deformację pełnienia ról społecznych: roli ucznia, roli dziecka, czy roli kolegi. Z takimi sytuacjami spotykam się w moim gabinecie. Ale nie tylko tam. Wcześniej przez siedem lat pracowałem jako pedagog szkolny i takich problemów miałem mnóstwo.

Jakie są współczesne dzieci? Faktycznie widać na przerwach, że nie są już tak towarzyskie jak np. 20 lat temu, że wolą siedzieć w telefonach, niż pobiegać po korytarzach czy porozmawiać z kolegami?
Absolutnie nie. Dzieci są fantastyczne. To my, dorośli – robimy problemy tam, gdzie ich nie ma. Szkoły wprowadzają zakazy korzystania z telefonów na przerwach i na lekcjach. Nijak to się ma z kluczowymi kompetencjami, które mówią o wprowadzaniu nowych technologii w proces edukacji. Nie uczymy dzieci, jak racjonalnie korzystać z telefonu. Nie uczymy ich, jak racjonalnie korzystać z internetu. A te dzieciaki są w świetnych relacjach. One kontynuują relacje z podwórka i ze szkoły w internecie, rozmawiają ze sobą, mają stały kontakt. Przez internet sobie wspólnie omawiają swoje zainteresowania np. modą, grają – to przecież jest budowanie społeczności opartej na wspólnych zainteresowaniach. Internet nie ogranicza kontaktów społecznych, a je wspomaga. Mówi się, że pandemia spowodowała nadmierną izolację dzieci od siebie i dlatego jest tyle kryzysów psychicznych u dzieci. Ja obserwuję jedną tendencję – taką, która mi pokazuje, że pandemia obnażyła deficyty rodzinne. Dzieciaki mają stały dostęp do komputera, do internetu – mogły śledzić informacje na temat prawidłowych wzorców, jakie powinny być w rodzinie. Niektóre zaobserwowały, że u nich w rodzinach takich wzorców nie ma. Bo zastanawiając się nad tym problemem, trzeba wyjść od tego, dlaczego dziecko ucieka w ten świat wirtualny, odcinając się od rodziny. Ważne jest natomiast rozgraniczenie. Jeśli dziecko ma relacje z rówieśnikami w świecie offline i tylko je kontynuuje w świecie online w racjonalny sposób i pod kontrolą jest w porządku, natomiast jeśli dzieci są tylko online – problem leży ukryty gdzieś głęboko. Młodzież, z którą pracuję, często jest już po terapiach uzależnień, gdzie zwykle wsparciem objęta jest cała rodzina, a jednak po zakończeniu terapii nadal jest ten sam problem. Bo rodzina nie wie, jak zmienić funkcjonowanie schematu. Te dzieciaki odczuwają bardzo często smutek, żal, odtrącenie, brak zrozumienia. Często przechodzą kryzysy psychiczne, maskowane przez postawę buntowniczą. I nikt tego nie widzi – mówi się jakie to dziecko jest złe i niedobre. Żadne dziecko nie chce być złe. A dzieciak coraz częściej i coraz chętniej uciekają w świat on-line i często bezmyślnie skrolują shorty, tik-toki, bardzo często nawet nie wiedząc, co oglądają. Bo robią to tylko po to, by odgonić swoje myśli. Myśli, które są nieprzyjemne, a nie mają wsparcia innego by sobie z nimi poradzić. Dorosły ma wiele możliwości dysocjacji emocji – i tych konstruktywnych i tych destruktywnych – współczesnemu dziecku nic nie wolno – nie wolno krzyknąć, tupnąć nogą, wyjść samowolnie spotkać się ze znajomymi – są nadmiernie kontrolowani – więc zamykają się w pokoju z telefonem w ręce. Bo po co mają słuchać jacy są źli i niedobrzy.

I co pan może na to poradzić?
Ja u siebie w gabinecie jestem pośrednikiem między odnalezieniem celu rodziny i zdiagnozowaniem problemu, wsparciem, jak ten problem można rozwiązać i przekazaniem tych ludzi dalej, do specjalistycznej opieki: często psychiatrycznej, często psychoterapeutycznej, ale już takiej okrojonej na miarę potrzeb każdego z tych dzieciaków. 98 proc. tych dzieci jest – powiem tu w cudzysłowie – „uzależniona” od mediów ze względu na brak kompetencji emocjonalno-społecznych, których nie nabyła w domu . Tu warto słuchać swoich dzieci, być dostępnym, nie odtrącać, nie mówić nieprzyjemnych rzeczy, nie rozkazywać, nie zadawać pytań jeśli nie chce się znać odpowiedzi i wie się lepiej, nie pytać o zdanie jeśli nie chce się go uszanować. Tu rodzicom wskazałbym drogę komunikacji NVC – porozumienie bez przemocy. Ważne jest, aby dziecko czuło obecność rodzica, a rodzic pozwalał na kreowanie autonomii dziecka. 1 zasada. Słuchaj dziecka, 2. Bądź życzliwy jako rodzic, 3. Bądź wyrozumiały, 4. Respektuj granice swoje i dziecka, 5. Pozwól dziecku popełniać błędy, 6. Bądź zaangażowany, 7. Spędzaj czas wspólnie w 100% obecności.

Dlaczego nie mają tych kompetencji?
Bo nie nabyły ich w swoich rodzinach. Kiedyś takie dzieciaki uciekały w alkohol, w narkotyki. Oczywiście, teraz też zdarza się, że dysocjują swoje emocje w substancjach psychoaktywnych – ale to nie wina dzieci i młodzieży. Tu potrzebne jest wsparcie dla całej rodziny – praca systemu instytucja nad wsparciem systemu rodzony. Ale młodzi – na szczęście – dziś mają dość ograniczoną dostępność do używek. Korzystają więc z tego, co jest dostępne pod ręką. Rodzice zajęci sprawami dorosłych, często nie mają czasu na rozmowę o niczym innym niż o szkole.

Naprawdę widzi pan ten brak uczuć w rodzinie? Wydaje mi się, że jeśli rodzice proszą o pomoc dla swojego dziecka, to robią to właśnie z miłości, z troski o dziecko.
Nie chcę generalizować, bo tak nie jest oczywiście u wszystkich, ale współczesny rodzic „dziecka uzależnionego on mediów” – dziecka „on-line”, widzi w swoim potomku tylko te rzeczy, które ono robi źle. Nie chcą widzieć swoich błędów i tego co oni mogą zrobić, aby naprawić sytuację – chcą by „naprawić ich popsute dziecko”. – Taki rodzic na początku ma maskę rodzica troskliwego. Ale rodzica, który nie rozumie funkcjonowania dziecka na określonym etapie rozwoju. To rodzic, który często nie ma czasu, bo jest zajęty swoim rozwojem – to dobrze, że ma czas na to, ale powinien pamiętać o swojej roli rodzica. Zaniedbanie emocjonalne to również forma przemocy. Warto o tym pamiętać. Ten współczesny rodzic, dziecka „uzależnionego” to rodzic, który nie dba o emocje dziecka, tylko o to, jak jest postrzegany przez społeczeństwo, sąsiadów, znajomych, nauczycieli. Mój gabinet ma przerwę w pracy w okresie wakacji. Bo szkoła uwydatnia wiele niedoskonałości w funkcjonowaniu rodziny. Bo uczeń nie przychodzi do szkoły, bo nie odrabia lekcji, bo jest niewyspany… To takie lajtowe przykłady tego, co się dzieje w szkole. Ale gdy rodzic o nich wie, to ma poczucie, że się nie nadaje do roli rodzica. Zdejmuje wtedy maskę i to jest taki przełom.

I co wtedy?
Pytam: co jest dla ciebie ważniejsze? To, co mówią o tobie ludzie, czy to, że masz szczęśliwe dziecko? Dopiero wtedy zaczyna się budowanie relacji. A dziecko ewidentnie nie jest szczęśliwe. Więc zastanawiamy się wspólnie cała rodziną co mogło zaburzyć poczucie bezpieczeństwa tego młodego człowieka. Pracujemy na szczerości, bez oceniania, krytykowania, wytykania błędów. Szukamy.

Wcześniej nie rozmawiali ze sobą? Nie budowali tych relacji?
Często jedyna rozmowa dotyczy szkoły. Jest widoczna w tych rodzinach nadmierna kontrola tego, co się działo w szkole. Tu też ma wpływ rozwój technologii, są przecież dzienniki elektroniczne, do których rodzice mają dostęp 24 godziny na dobę. Jeszcze uczeń nie wie, że dostał jedynkę albo uwagę, a rodzic już wysyła smsa z pytaniem, dlaczego tak się stało. Ta nadmierna kontrola i rozmowy tylko i wyłącznie o szkole prowadzą do takiego zjawiska, o którym opowiadają mi często dzieciaki. Ja to nazywam lękiem klamki. Lęk klamki polega na tym, że jak wchodzą do domu, przy dotykaniu klamki od drzwi doznają paraliżu. Bo nie wiedzą, za co rodzic znowu będzie miał pretensje. Bo przywitanie rodzica nie brzmi: cześć, jak ci minął dzień, jak się czujesz? Zamiast tego jest: dlaczego dostałeś uwagę? Dlaczego dostałeś czwórkę, a nie piątkę? Dlaczego nie nauczyłeś się na sprawdzian? Wiem, że jutro masz klasówkę – nie możesz więc wyjść na podwórko, musisz się uczyć. Wszystkie poruszane tematy – w rodzinach, z którymi ja współpracuję w kontekście problemu nadmiaru on-line – dotyczą szkoły. Ale żeby była też jasność – ja u tych młodych ludzi nie widzę tego jako uzależnienia od komputera. Dla mnie jest to trudność w wyrażaniu emocji i braku zrozumienia. Bo kiedy bazuję na ich mocnych stronach, kiedy pokazuję rodzicowi, że jego dziecko ma ogromny potencjał, to dzieciaki nagle przestają grać, przestają siedzieć w komputerze, a zaczynają wychodzić z pokoju, wychodzą z domu, do rówieśników, do szkoły, spotykają się u mnie na grupie socjoterapeutycznej, wymieniają się poglądami, robią to, co lubią robić, co ich interesuje. Spełniają marzenia. Tak dzieje się w rodzinach, które współpracują, które zmieniają schematy i ustalają nowe priorytety.

Powiedział pan na początku naszej rozmowy, że to uzależnienie od internetu to taka ucieczka od tego, co jest w domu. Ale mi się wydaje, że to również poszukiwanie tego, czego im brakuje. Czego młodzi szukają w internecie?
Kiedyś od jednego z rodziców usłyszałem taką tezę: Współczesne dzieci rodzą się z telefonem w ręku. Nieprawda! To my, dorośli, dajemy im te telefony do ręki. To od nas wszystko zależy. Ale jeżeli rodzic jest zajęty sobą, swoją karierą, to nie jest w stanie poświęcić dziecku czasu, nauczyć umiejętności społecznych, zabrać do restauracji, zrobić zakupy. Wszystko jest w pędzie, bo rodzic nie ma czasu. Dziecko więc czuje się niepotrzebne. Kiedyś, w teoriach naukowych mówiono o poczuciu sieroctwa duchowego. Dzieci uważają to za brzydkie określenie, ale ja mam gdzieś w głowie, że one czują się niechciane i niekochane. I bardzo często moi nastolatkowie to mówią. Rodzice zaś mówią, że internet to zło – mimo że przecież sami z niego korzystają. Dziecko też dostaje w internecie mnóstwo pozytywnych informacji. Ma punkty odniesienia do tego, co wydarza się w życiu. Owszem, dla rodzica jest to niewygodne.

Dlaczego?
Dziecko obserwuje np. tik-toka psychologa czy psychoterapeuty, który mówi o poprawnych relacjach w rodzinie. I widzi, że u niego w domu tych relacji nie ma. Ma poczucie bycia gorszym. Wpływa to na stan emocjonalny dziecka i dziecko chciałoby, by było tak, jak ten tiktoker powiedział. A czego jeszcze dzieci szukają w internecie? Szukają wiedzy, informacji na temat swoich zainteresowań, pasji, tego, jak się rozwijać. Ja od swoich podopiecznych uczę się mnóstwa rzeczy dotyczących nowych technologii, programowania, tworzenia stron, grafiki, na temat tego, gdzie można zdobyć konkretne informacje albo do czego służy dana aplikacja. Oni doszukują się takich informacji. Bo to nie jest tak, że dzieciak siada i gra. Gra bezmyślnie. A ten dzieciak uczy się w tej grze języka angielskiego, uczy się relacji społecznych… Fakt, że jeśli to robi bez kontroli, to często wchodzi w świat takiego patostreamu, bo dzieciaki między sobą używają mnóstwa wulgaryzmów, obrażają się. Dla nich jest to bez znaczenia. Z mojej perspektywy, z perspektywy człowieka dorosłego, to są komunikaty obrażające, przemocowe. Więc tłumaczę, że nawet jeśli ty masz inną wrażliwość, to ktoś inny może poczuć się urażony, jeśli powiesz do niego w internecie: Ty debilu, ruszaj się!

Młodzi w internecie szukają też emocji?
Rzeczywiście, dziecko, które czuje się niekochane w domu, to w internecie szuka takich sytuacji, w których czuje się dobrze, gdzie jest adorowane. Zazwyczaj mówimy tylko o negatywnym wpływie internetu na życie, o hejcie. A to nie tak, tam można zdobyć dużo pozytywnych komentarzy na swój temat. A tego ludzie potrzebują. Teraz mam takiego klienta, który w sieci chwali się muskulaturą. Dostaje mnóstwo pozytywnych komunikatów. A wiem, że pochodzi z rodziny, w której nikt nigdy nie okazywał mu czułości. Poszukuje więc takich wzmocnień zewnętrznych. Uczę go, że ważne jest to, co jest w środku. To trudne, bo on nie dostał tego kapitału od rodziny – więc go szuka w internecie, wstawiając zdjęcia, nagrywając filmiki. Internet sprzyja osobom, które potrzebują docenienia, zauważenia. Te dzieciaki w internecie to dostają. I dlatego jest tam tak przyjemnie. Gdyby dostali to wsparcie od rodziny, problem byłby zdecydowanie mniejszy.

Ale nie oszukujmy się – trudno jest dobrze wychować dziecko, zapewnić mu wsparcie w każdej dziedzinie. Rodzic musi zarabiać, musi mieć też chwilę dla siebie. No i do tego dobrze zająć się dzieckiem.
Duże wyzwanie logistyczne. Ale są rodzice, którzy dają radę nawet w pojedynkę przy trójce dzieci. Wszystko zależy od naszego nastawienia. Jeśli kochamy siebie, jeśli siebie akceptujemy, to jesteśmy w stanie przekazać tę miłość dzieciom. Ale jeśli nie odziedziczyliśmy miłości od swoich rodziców, to mamy takie trochę zaburzone wzorce. I tak jednak da się to wszystko pogodzić. Bo rodzic powinien być mistrzem, a nie perfekcjonistą. Mistrz popełnia błędy, przyznaje się do nich i je naprawia.

Czy są jakieś sztuczki, recepty na to, jak zbudować więzi z dzieckiem? Tak, by ono nie odczuło sztuczności zachowania rodzica…
Takich porad jest mnóstwo. Najważniejsze jednak jest, by być sobą. By nie oszukiwać. Często jest tak, że rodzice dążą do perfekcjonizmu, chcą być tak postrzegani przez otoczenie, mimo że w środku tej rodziny wszystko właśnie się wali. Moim zdaniem trzeba dać dziecku przestrzeń – przestrzeń, żeby się rozwijało i zajmowało tym, czym się interesuje. Należy w ten świat dziecka wejść. Ja zaczynam swoją współpracę z dziećmi, które są bardziej on-line od tego, że zaczynam z nimi grać. I to polecam każdemu rodzicowi: wejdźmy w świat dziecka, zobaczymy, co mu daje ta gra, i spróbujmy to samo dać w świecie realnym. Gry i internet dają ogromne poczucie kontroli i autonomii. Dziecko może tam kreować swój świat. Niestety, w rodzinie dziecko musi się podporządkować. Doświadcza zazwyczaj dyrektywnego styl wychowania, czyli narzucającego. Zarówno w domu, jak i w szkole dziecko musi się podporządkować do pewnych schemat. Często dorośli deprecjonują prawa dzieci. Dzieci potrzebują do rozwoju autonomii w dużym poczuciu bezpieczeństwa, czyli np. popatrzenia na to, co je interesuje. Słyszałem historię o rodzinie prawników, która bardzo chciała, żeby ich syn również był prawnikiem. W tym swoim perfekcjonizmie doprowadzili do tego, że dziecko trafiło do ośrodka szkolno-wychowawczego – tak uciekało od tego bycia prawnikiem. Dziecko było uzdolnione muzycznie i chciało grać na ulicach na gitarze, to je pasjonowało. Ale godziło to w godność rodziców. Więc taka złota rada: zacznijmy od tego, żeby wejść w świat dziecka. Gdy widzimy, że dziecko przeżywa coś trudnego, nie rozwiązujmy tych spraw za nie, tylko pomóżmy mu je rozwiązać, żeby nabywało kompetencji emocjonalno-społecznych. Moje pokolenie, czyli pokolenie baby boomu z lat 80., chce nałożyć na swoje dzieci klosz chroniący je przed trudnymi emocjami. Interweniują nawet wtedy – często zupełnie nieadekwatnie – gdy dziecko pokłóci się z koleżanką w przedszkolu. A dziecko chce być po prostu wysłuchane, chce opowiedzieć, co się wydarzyło. Jeśli chcemy pomóc – zapytajmy, czy tej pomocy potrzebuje i jak ma ona wyglądać. Nie wychodźmy przed szereg i nie rozwiązujmy za nie problemów. Bo przez to sprawiamy, że dzieci stają się aspołeczne, nie radzą sobie w sytuacjach społecznych of-line. A my jako dorośli musimy dać im taki pakiet siły wewnętrznej. Ja jestem zwolennikiem autonomii dziecka na każdym etapie jego rozwoju, od urodzenia. Każdy z nas ma prawo do autonomii ona buduje poczucie własnej wartości dziecka.

Czyli do czego?
W moim odczuciu autonomia jest bardzo mocno powiązana z poczuciem sprawstwa, z poczuciem skuteczności osobistej. Dzięki temu poczucie własnej wartości wzrasta. Oczywiście wszystko odpowiednio do wieku. Niech dziecko wybierze, jaką szczoteczką ma umyć zęby. A nie słyszy polecenie, że ma myć zęby teraz, bo mama się spieszy. W wieku przedszkolnym niech ma prawo wybrać w co chce się ubrać. Starsze dzieci niech wybiorą razem z rodzicami swoją ścieżkę kariery, bazując na mocnych stronach, a nie na tym, czego chcą rodzice. Nie narzucajmy, bo później dzieciaki przez to nie radzą sobie w życiu dorosłym. Są nieszczęśliwe. Dajmy szanse każdemu młodemu człowiekowi na rozwój w jego osobistym, indywidualnym tempie.

No właśnie – nastolatki. Z nimi trudniej jest nadrobić stracony czas, nawiązać relacje.
Nastolatki się buntują. Ale pamiętajmy, że nie buntują się wobec rzeczy dla nich nieważnych. Kiedyś 15-latek przygotował mi informacje, czego potrzebują nastolatkowie. Przygotował to na podstawie własnych potrzeb, ale też obserwacji poczynionych ze swoimi przyjaciółmi, z grupą alternatywnej młodzieży, zbuntowanej, często niechodzącej do szkoły. Teraz ten 15-letni Kevin jest na nauczaniu indywidualnym, bo system szkolny był dla niego zbyt przemocowy. Ma 12 godzin lekcji i mnóstwo czasu na rozwijanie swoich pasji. Jest najszczęśliwszym dzieckiem na świecie. Ale kiedyś napisał mi tak: „Chciałbym zaznaczyć, że nie każdy nastolatek myśli tak samo i potrzeby mogą być różne, jednakże poruszę największe potrzeby nastolatków, które są przez nas wymagane. To spokój, możliwość popełniania błędów, tolerowanie naszych granic i nieignorowanie naszych próśb. Żeby rodzice też przyznawali się do swoich błędów. I potrzebujemy zrozumienia”. Potraktujmy te słowa jako drogowskaz.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Polski smog najbardziej szkodzi kobietom!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Lęk klamki. Tomasz Śliwowski: Nadmierna kontrola sprawia, że dzieci obawiają się powrotu do domu - Kurier Poranny

Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna