Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Marcin nie pojedzie już na swoim rowerze

Anna Mierzyńska [email protected]
Marcin miał 11 lat, kiedy wjechał rowerem prosto pod koła nadjeżdżającego samochodu. Zmarł dwa tygodnie później. Ale to nie on jest, według wielu mieszkańców Łomży, ofiarą tragicznego wypadku. Ich zdaniem to ksiądz, który potrącił chłopca jest prawdziwą ofiarą.

Marcin uwielbiał swój rower z przerzutkami, prezent na pierwszą komunię. Duży, z wysoko zamontowanym siodełkiem, w wesołym, żółtym kolorze. Cieszył się bardzo, gdy go dostał od rodziców. Dziś rower stoi nieużywany na podwórku, a jego żółty kolor nikomu nie kojarzy się z radością. Bo Marcin już nigdy na swoim rowerze nie pojedzie.
O tym, co się stało, przypomina koło wykrzywione w ósemkę. Na szczęście nie widać go, gdy przykryje się rower starym chodnikiem. Rodzice Marcina przykrywają go więc bardzo dokładnie, bo inaczej przypomina im o tym, co najboleśniejsze: że Marcin nie żyje.
- Pan Bóg dał nam go późno, jak to się mówi: na starość - mówi Romuald Narzewski, ojciec Marcina. - Dał. I co, teraz zabrał? To taki jest ten wielki Bóg?
Najtrudniej uwierzyć w Bożą sprawiedliwość, gdy weźmie się pod uwagę, że Marcin zginął pod kołami księdza - i to tego samego, który udzielał chłopcu pierwszej komunii. Tej, na którą rodzice kupili Marcinowi wymarzony rower.
- Proszę zobaczyć - mama chłopca pokazuje zdjęcie. - To ten właśnie ksiądz, to Marcinek, a to jego kolega - wskazuje kolejne postacie na fotografii sprzed trzech lat. Zdjęć w domu Narzewskich jest zresztą mnóstwo. Marcin z psem, Marcin z siostrami, Marcin z tatą...
- Tylko to nam zostało - Narzewscy nie kryją łez.
Wychylił się przez okno i zobaczył zakrwawionego syna
To było leniwe niedzielne popołudnie. Chłopiec czekał na siostrę, która miała przyjść do rodziców, ale jakoś długo jej nie było. Wziął więc rower: - Mamo, jadę z kolegą na szkolne boisko - krzyknął i już go nie było. Kilka godzin później do ojca Marcina, zadzwonił telefon:
- Twój syn miał wypadek na przejściu przy szkole! - usłyszał. Wsiadł do samochodu i pojechał. Kiedy przy przejściu dla pieszych wychylił się przez okno samochodu, zobaczył swojego syna - zakrwawionego, nieporuszającego się.
- Do dziś mi ten obraz stoi w oczach. - Ojciec nerwowo odpala papierosa. Marcin wtedy jeszcze żył, ale miał bardzo poważne obrażenia głowy. Przewieziono go do szpitala w Łomży, potem w Białymstoku. Nic nie pomogło. Chłopiec zmarł dwa tygodnie później. Dla jego rodziców stało się jasne, że ktoś musi odpowiedzieć za tę tragedię. Kto? Oczywiście kierowca, który prowadził samochód. Tak się złożyło, że był nim ksiądz Wojciech Zyśk, dyrektor łomżyńskiej "Caritas".
- Przyszedł do nas tylko raz po wypadku. Usłyszeliśmy tylko, że odpowiednie instytucje ocenią, kto zawinił - opowiadają Narzewscy. - Nawet nas nie przeprosił! Bo żeby choć tyle, już by było inaczej. A to nic, ani jednego przepraszam...
Zawinił Marcin?
Najpierw wierzyli, że nie będą musieli mieszać się w całą sprawę, że prokuratura po prostu przeprowadzi śledztwo i sprawa trafi do sądu. Ale prokuratura sprawę umorzyła. Wyznaczony przez nią biegły przeanalizował przebieg wypadku i uznał, że całą winę za zdarzenie ponosił Marcin. Bo gdyby nie wjechał rowerem na przejście, tragedii by nie było - ksiądz Zyśk jechał bowiem z prędkością ok. 57 km/h, a więc tylko nieznacznie przekroczył dozwoloną prędkość.
Rodzice Marcina nie potrafili się pogodzić z tą decyzją. Wynajęli innego biegłego. Ten obarczył winą chłopca, ale także księdza. Bo ten zbyt późno zareagował na nadjeżdżającego rowerzystę. Dlaczego? Odpowiedzieć na to pytanie spróbował Wojciech Kotowski, redaktor naczelny specjalistycznego pisma "Paragraf na drodze", do którego także dotarł Romuald Narzewski. Otóż ks. Zyśk prowadząc samochód miał rękę w gipsie. Unieruchomiono mu przedramię i część dłoni z powodu urazu nadgarstka. Mimo to prowadził samochód. Kotowski nie ma wątpliwości: ręka w gipsie mogła opóźnić reakcję kierowcy.
- Ale tego prokuratura nie uwzględniła, mimo że zwracaliśmy jej na to uwagę - zaznaczają Narzewscy. Odwołali się więc do Prokuratury Okręgowej w Łomży, wierząc, że choć ta uzna ich racje.
- Bo nam nie chodzi o to, by księdza skazać, ale żeby to sąd ocenił, czy on jest winny czy nie. Żeby ksiądz musiał się przed sądem ze swego zachowania tłumaczyć - podkreślają.
Ale znowu ponieśli porażkę. Pozostał im tylko sąd, który mógł nakazać prokuraturze prowadzenie śledztwa. W tym tygodniu zapadł wyrok. Rok po wypadku Narzewscy wiedzą wreszcie, że prokuratura będzie musiała zbadać całą sprawę, wziąć pod uwagę opinię ich biegłego, być może nawet przeprowadzić na przejściu w Konarzycach eksperyment, by ustalić, czy ks. Zyśk mógł ominąć chłopca.
- To sukces, jeśli o czymś takim w ogóle można mówić - Narzewski jest zadowolony. -To nasza szansa na sprawiedliwość. Bo inaczej jak to by było, ktoś powoduje wypadek samochodowy i nikt mu nawet prawa jazdy nie zabiera? To niedopuszczalne!
Ksiądz cierpi, to on jest ofiarą!
Sam ks. Zyśk nie chce z nami rozmawiać o zdarzeniu. Twierdzi, że miał nieprzyjemne kontakty z dziennikarzami i teraz woli ich unikać. Jednej z gazet powiedział jednak, że codziennie modli się za zmarłego Marcina. Że zawsze o nim pamięta.
W obronie księdza chętniej wypowiadają się ludzie, którzy zetknęli się z nim jako z kapłanem. Dzwonią do redakcji, protestują przeciwko obwinianiu ich duszpasterza.
- Ksiądz Zyśk jest dobrym człowiekiem, dużo dobrego innym czyni. A tamten wypadek? To była tragedia, przypadkowa tragedia - zapewnia mieszkanka Łomży. - Jak możecie pisać, że ksiądz zabił dziecko? On nie zabił! On sam jest największą ofiarą wypadku. Do dziś nie może się po nim pozbierać, jeździł na terapię, szukał pomocy u specjalistów. On cierpi! A ci Narzewscy... Co wy tam o nich wiecie...
Dzwonią i piszą także z Ostrołęki, w której ksiądz założył hospicjum oraz świetlicę dla dzieci. Zapewniają o niewinności duchownego. Wiedzą też lepiej niż sami zainteresowani, kto co komu powiedział i o co chodzi w całej sprawie.
- Oni nie chcą wybaczyć księdzu, bo im chodzi o pieniądze - zapewnia pani z Ostrołęki. - A ksiądz jest jedyną ofiara tego wypadku! Bo przecież tam jechała cała kolumna samochodów i ten chłopiec mógł wpaść pod koła każdego z nich. Wypadło na księdza, niestety...
Narzewskich takie opinie nie dziwią. Słyszą je zresztą kolejny raz. Kiedy zaczęli nagłaśniać sprawę, część mieszkańców Łomży zorganizowała grupy wsparcia dla... księdza, które modliły się za odzyskanie przez niego spokoju ducha. Narzewscy tracą opanowanie dopiero gdy ktoś wspomni o pieniądzach.
- Jakie pieniądze! - oburza się ojciec. - Żadna suma nie zwróci nam naszego syna! Wie pani, jaki on był? Cudo, nie dzieciak! Pomocny, uśmiechnięty. Dopiero po śmierci dowiedzieliśmy się, jak sąsiadom pomagał.
Narzewski po raz kolejny nerwowo odpala papierosa. Schudł przez ten rok, trudno uwierzyć, że on i mężczyzna na zdjęciach sprzed roku to ta sama osoba.
- Przychodzili do nas, nie będę mówił kto -przyznaje w końcu. - Proponowali nam zadośćuczynienie, żebyśmy tylko przestali drążyć sprawę. Ale na takie rozwiązanie nigdy się nie zgodzę! Dla mnie ważne jest tylko jedno: osoba, która zabiła moje dziecko, musi za to odpowiedzieć!
Gdyby nie ten rower...
Wielu sądzi jednak, że zawinił chłopiec. Jedenastolatek, który nie musiał nawet znać przepisów ruchu drogowego. To prawda, wjechał rowerem na przejście, choć jest to zabronione. Ale to powszechna praktyka na tym właśnie przejściu dla pieszych. Wystarczy w czasie roku szkolnego postać przy drodze kilka minut, by naliczyć około dziesięciu takich "nielegalnych" rowerzystów. Doskonale wiedzą, że przejście jest niebezpieczne, bo tą właśnie ulicą biegnie trasa na Warszawę. A to oznacza setki samochodów, które najczęściej nawet nie zwalniają w pobliżu szkoły.
- Ile było tam wypadków! - mama Marcina kiwa głową. - Nawet kolega Marcina został potrącony. Ale wyszedł z tego, bo kierowca tak wykręcił samochodem, że chłopaka nie zabił. A ksiądz żadnego manewru nie zrobił, tylko hamował, i to za późno. Gdyby chociaż spróbował go wyminąć...
Gdyby... To słowo często pojawia się w myślach Narzewskich. Gdyby ich córka przyszła wcześniej w odwiedziny, gdyby Marcin nie pojechał na boisko, gdyby zsiadł z roweru. Wreszcie: gdyby nie kupili mu tego roweru na pierwszą komunię... Wtedy wszystko mogłoby wyglądać inaczej. A w ich dużym domu nie byłoby tak cicho jak dziś.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna