Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Marian Dziędziel dla Współczesnej: Życie zaczyna się po siedemdziesiątce

mwmedia
W minioną niedzielę Marian Dziędziel odwiedził Białystok. Spotkał się z fanami w ramach Podlaskiej Akademii Kultury.
W minioną niedzielę Marian Dziędziel odwiedził Białystok. Spotkał się z fanami w ramach Podlaskiej Akademii Kultury. mwmedia
- Gdybym nie został aktorem, byłbym górnikiem albo księdzem - mówi Marian Dziędziel w rozmowie z Urszulą Krutul.

Przyjechał pan do Białegostoku na prezentację filmu "Piąta pora roku", w którym pan występuje. Jaka jest pana ulubiona pora roku?

- Wiosna! Bo wszystko zaczyna żyć, wszystko idzie do przodu, rozwija się. Kwiaty zaczynają kwitnąć...

A to prawda, że "aktor zaczyna się dopiero wtedy, kiedy się kończy"?

- To są słowa pana Jana Nowickiego. Coś w tym jest z prawdy. Ale ja mam na to inne odpowiedzi. Opowieść o Bergmanie i o tym, jak opowiadał o swoich aktorach, o tym, że kiedy dorobili się twarzy, stracili pamięć.

Ponoć zanim weźmie pan jakąś rolę, scenariusz musi przeczytać pana małżonka.

- W pewnym okresie mojego życia coraz więcej scenariuszy zaczęło przychodzić. Więc dawałem je jej do czytania, a ona miała bardzo ciekawe spostrzeżenia. W związku z tym zazwyczaj chcę, żeby je przeczytała. Ale to nie jest tak, że ma decydujący głos. Niekiedy biorę pod uwagę, co myśli. Ale ostatecznie ja wybieram, ja decyduję, bo muszę to robić. To mój zawód, moja praca.

A jakimi kryteriami się pan kieruje przy doborze roli? Jest jakiś sztywno ustalony scenariusz, czy przy każdej roli są to zupełnie inne wyznaczniki?

- Przy pierwszym czytaniu obowiązuje reguła podstawowa. Patrzy się na dialogi, na formę scenariusza, na to, jak to jest zapisane. A później się analizuje głębiej - wchodzi w postacie. To jest cały proces, żeby to dogłębnie zanalizować. I niekiedy się popełnia błędy, bo się coś chce fajnego z tym scenariuszem zrobić. Ale nie zawsze dobry scenariusz jest dobrym filmem i na odwrót. Różnie bywa. Niekiedy dostrzega się w scenariuszu coś, co mówi wyraźnie, że warto spróbować.

Każdej postaci trzeba bronić?

- Człowieka trzeba bronić. Jeżeli to nadal jest człowiek. Bo jeżeli dana postać przeszła pewną granicę człowieczeństwa, to wtedy trzeba ją przedstawić w takim charakterze, w jakim została stworzona. I wtedy obrona takiej postaci nie ma sensu.

A ma pan jakieś granice, tabu, którego by pan nie przekroczył w teatrze ani na ekranie?

- Pewnie by się znalazło. Zależy jaką rolę bym dostał, w jakich realiach byłaby umieszczona postać i w jakie relacje międzyludzkie by wchodziła, czego by dotykała. Nie wiem. Na pewno nie wszystko brałbym w ciemno.

Woli pan grać teatrze czy w filmie. Czy też odpowie pan jak wielu innych, że tego nie można rozróżnić?

- Rozróżnić można, bo to są dwie różne sztuki, dwa różne środki wyrazu. Inaczej się przedstawia sprawę w teatrze, a inaczej na ekranie. Teatr daje ten komfort, że można się tam jeszcze czegoś nauczyć. Można poprawiać, próbować. A w filmie trzeba być bardziej gotowym i przygotowanym. I pewne rzeczy należy rozwiązywać intuicyjnie. To jest zupełnie inna praca.

O jakiej roli pan marzy?

- O każdej, która będzie interesująca (śmiech). Mam nadzieję, że jeszcze trochę takich będzie.

Do zawodu aktora namawiał pana tata?

- Namawiał to za duże słowo. Ojciec miał na to jakiś wpływ, ponieważ zajmował się teatrzykiem wiejskim, bawił się w chór. Organizował życie kulturalne na wsi, po wojnie, w latach 50. i jeszcze później. Dzięki jego zainteresowaniom miałem dostęp do pewnej literatury, która wychodziła w takich Zeszytach Czytelnika i mogłem sobie pozwolić na czytanie tego we wczesnym, dziecięcym i młodzieńczym życiu.

A co by było, gdyby nie został pan aktorem?

- Pewnie bym był górnikiem, albo księdzem. Często mówiłem o tym, że zostałbym w seminarium duchownym, bo bym się bał wrócić na wieś. Przecież byłbym wyśmiewany całe życie, że jestem niedoszłym aktorem.

W zawodzie aktora jest coś z zawodu księdza?

- Sama pani oceni. Chyba tak.

Lubi pan rozmowy z ludźmi? Wydają się ważne w zawodzie aktora.

- Lubię w momencie, kiedy nie jest to taka chwila, że chcę być sam (śmiech). Ale bycie wśród ludzi i ich obserwacja jest bardzo pomocna i interesująca.

Powiedział pan podczas spotkania z swoimi białostockimi fanami, że życie zaczyna się po 70-tce?

- I dodałem: bo wówczas inaczej spogląda się na słońce (śmiech). Niedużo mi już zostało.

Wyobraża pan sobie siebie w roli emeryta?

- Muszę! Zawsze jest taki czas, kiedy trzeba zrobić miejsce w teatrze młodym ludziom, zwolnić etaty. Mi mogą płacić emeryturę, ona jest porównywalna do tego etatu. Lepiej zostawić to miejsce młodym ludziom, iść na emeryturę i pracować jako emeryt, z doskoku.

Jakby pan mógł poradzić coś młodym aktorom...?

- Niech sami doświadczą. Nie ma co radzić na siłę. Oni są ambitni. Radzę im tylko, żeby byli wytrwali.

Teraz jest łatwiej zaistnieć niż w czasach, kiedy pan zaczynał?

- Nie wiem, nie jestem teraz młody. Jestem teraz stary. A raczej starszy (śmiech). Natomiast zaistnieć można zawsze. Liczy się praca, praca i jeszcze raz praca. I cierpliwość.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna