Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Młodsza publiczność gorzej śpiewa.

Redakcja
Rozmowa ze Stanisławem Soyką.

Jest pan mocno zmęczony po koncercie?
- Mocno, ale też budująco zmęczony. Chociaż na moment po występie jest się niejako w szoku.

Jak sprawić, żeby koncert był udany?
- Trzeba całym sobą zaangażować się w to, co się robi. Zrobić to, jak najlepiej się umie. Jednocześnie mieć świadomość, że ma się do czynienia z ludźmi, którzy liczą na to, że posłuchają pięknych pieśni, ale także, że sami wezmą udział w występie. Od lat w koncerty wplatam zachętę do śpiewania. Niepokoję się, że znika ono z naszych obyczajów. Że słuchamy tych płyt i tej muzyki, której nie mamy ochoty słuchać - tylko dlatego, że je nam puszczają w windzie, w sklepach, w pociągu. Porzuciliśmy śpiewanie, a ono jest zdrowe na serce, na płuca, na mózg. Poza tym, nie ulega wątpliwości, że wspólne śpiewanie niesamowicie wpływa na stosunki społeczne. Publiczność jakoś daje mi się przekonać do tego, żeby otworzyć buzię (śmiech). Chociaż to zależy od wieczora, od tego czy publiczność jest młodsza czy starsza. Młodsza o wiele słabiej śpiewa. Niestety. A przecież wiadomo, że jak sobie człowiek pośpiewa, to jest gotów naprawdę na wiele.

Co jest najważniejsze w muzyce?
- Chyba zaangażowanie, zagubienie się w niej. Muzyka to nie jest żaden szamański trans, czy inne czary-mary. To jest po prostu pewien rodzaj skupienia. Mam szczęście, bo poza tym, że jestem fachowcem i profesjonalistą w tym cechu, to jeszcze się kocham w muzyce. Jestem melomanem, i trudno mi sobie wyobrazić życie bez muzyki.

Ma pan tremę przed wyjściem na scenę?
- Kiedy wychodzę na scenę, to nie. Trema jest wcześniej. Praktycznie od rana myśli się o koncercie. Czasami, kiedy się jedzie na ten koncert gdzieś daleko, to do tremy dochodzą trudy podróży. Ale z chwilą kiedy muzyka się rozpoczyna, to nie ma już żadnego strachu. Jest tylko lot.

Co pan czuje będąc na scenie i mając władzę nad setkami ludzi?
- Nie myślę o tym w ten sposób, jakobym miał mieć władzę. W muzyce jest tak, że ktoś musi prowadzić. Stuosobowa orkiestra symfoniczna nie zagra sobie sama, bez dyrygenta. Owszem, mogą zagrać z nut, ale to będzie niezgrabne. To kapelmajster orkiestrę zna, potrafi okiełznać, poprowadzić. To że ja podczas koncertów znajduję się w takiej pozycji kapelmajstra, jest tylko naturalnym i zrozumiałym podziałem ról. Ale nie myślę wtedy o władzy. Zdaje mi się, że nie ma większej władzy niż nad sobą samym. I myślę, że ludzie na koncertach sami z siebie oddają się w ręce artystów.

Artyści mają wiedzieć, artyści mają mieć świadomość, co robią na scenie. Słuchacze chcą być zaczarowani, chcą być wciągnięci w to "dzianie się". Pojawia się też kwestia poziomu zaufania do artysty. Ja jestem "na chodzie" 30 lat i nie straciłem kredytu zaufania. Mam go dość dużo i występuję z mocnym elektoratem.

Kiedy patrzy pan na obecny rynek muzyczny, to czegoś na nim brakuje?

- Na moje oko, niczego nie brakuje, bo jest cały czas coś nowego, czego jeszcze nie znamy. Tu i ówdzie ujawniają się geniusze młodego pokolenia - na przykład pianista, którego słyszałem czterokrotnie i który jest geniuszem. Nazywa się Marcin Masecki. Spotkaliśmy się przy produkcji płyty Zbyszka Wegehaupta - pierwszej autorskiej płyty "Wegehaupt Quartet". I byłem zszokowany. To tak na pierwszy rzut ucha. Sądzę zaś, że w nadmiarze mamy szmiry. Musimy się nauczyć tego, że możemy dobrowolnie używać pilota i dokonywać wyboru.

Gdyby mógł pan zagrać z kimś z pana marzeń, kto by to był?
- Zawsze gram z tym, z kim chcę grać. Ale mam jedno marzenie. Strasznie się kocham w Arecie Franklin. Kochałem, odkąd ją usłyszałem po raz pierwszy w latach 70. (śmiech). Zawsze marzyłem o tym, żeby móc z nią zaśpiewać. Ale ona, niestety, nie podróżuje samolotem ani statkiem, a poza tym jest niezwykle zajęta działalnością charytatywną na rzecz wspólnoty, w której żyje. I zajmuje jej to strasznie dużo czasu. Poza tym jednym marzeniem, wszystkie inne się spełniają. Muzycy, z którymi pracuję, są wspaniali. Mogę śmiało stwierdzić, że Pan Bóg dał mi wszystko, o co prosiłem.

Wspomniał pan o marzeniach. A jakie są pana obawy?
- Jeżeli mógłbym się czegoś obawiać - to bezrefleksyjnej agresji i zbrodni bez powodu. Tak jak doskonale rozumiałem etos buntu bez powodu i jest to wpisane w rozwój i w dynamikę generacji i pokoleń, to zbrodni bez przyczyny nie zrozumiem nigdy. Czego jeszcze się boję? Normalnie, jak człowiek. Bólu, cierpienia. Ale śmierć rozumiem. Rozmyślam o niej co najmniej sekundę dziennie.

Wierzy pan w los? W siłę przeznaczenia?
- Nie. Wierzę w Boga Ojca Wszechmogącego i On daje mi łaskę wiary. Mieć wiarę to jest co innego, niż wierzyć w pieniądze, w ślepy los czy przypadek. Wiarę ma się tak, jak ma się wolność. Ale można ją też stracić. Bóg łaskawie pozwala, że ja jej nie tracę. Tak sobie myślę. Jestem już człowiekiem 50-letnim (śmiech). Więc skoro tyle lat przeżyłem i jestem zdrów, i rodzina zdrowa, i jestem szczęśliwym człowiekiem, to czemu miałbym nie dożyć tej reszty, która będzie mi dana (śmiech).

Co jest najważniejsze w życiu?
- Miłość. Z jej całym bagażem.

Ostatnio zdobywał pan nowe doświadczenia, zadebiutował pan jako aktor w filmie...
- To była główna męska rola w filmie "Jutro będzie lepiej" Doroty Kędzierzawskiej, o małych uciekinierach z dalekiej Rosji. Trzej chłopcy uciekają z dworca, udaje im się dotrzeć na prowincjonalny posterunek policji, gdzie ja jestem komendantem. I tutaj zaczyna się moja rola...

Jak było na planie?
- Niesamowicie. Film to fascynująca sztuka, ale i mordercza praca. Przyznam, że nieraz błogosławiłem sobie fakt, że jestem muzykiem, a nie aktorem. Aktor musi cały czas majsterkować przy sobie, swoim umyśle.

Myślał pan, co by było, gdyby nie muzyka?
- Nie mam najmniejszego pojęcia. Chociaż myślę, że mógłbym być... dobrym szoferem! Bo jestem świetnym kierowcą. Zrobiłem ponad milion kilometrów, przeszedłem wszystkie etapy jazdy - od brawury młodzieżowej do stateczności. A teraz można u mnie w samochodzie spokojnie spać kiedy prowadzę.

Dziękuję za rozmowę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna