Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Mówi się językami

Konrad Kruszewski [email protected]
Kronika Wypadków Umysłowych. Jeszcze trzy dni po tym, jak Barack Obama zadzwonił do pana prezydenta Lecha Kaczyńskiego, w kancelarii naszej głowy państwa nie wiedzieli, czego od nich Obama chciał.

Były dwie wersje. Pierwsza, że chciał nam już montować tarczę antyrakietową. Druga, że chciał ją demontować. A ponieważ tarczy u nas jeszcze nie ma, zdecydowano, że światu zostanie przekazana wersja pierwsza. Dwóch ministrów, jeden przez drugiego, ogłosiło tę szczęsną wieść.

I od tej pory w Białym Domu w Waszyngtonie obowiązuje zakaz telefonowania do naszego Pałacu Prezydenckiego. Panuje tam bowiem strach, że jak się zadzwoni do nas w celu choćby tylko przedstawienia się, to w świat zostanie przekazana wiadomość, że się telefonowało z ofertą montowania rakiet.

A Obama chciał się tylko przedstawić. Że oto wygrał wybory, wypada więc się zaznajomić, bo już wkrótce będą z Lechem kolegami. Tyle że się nie nauczył mówić po polsku. I to jest skandal, żeby przyszły prezydent USA nie potrafił powiedzieć paru zdań w języku Lecha Kaczyńskiego. No, to niech teraz ma pretensje wyłącznie do siebie.

W Kancelarii Prezydenta dominowało przekonanie, że rzeczą niezaprzeczalną jest, iż Obama dzwonił. Co do tego - była pełna zgoda. O czym mówił? A kto to może wiedzieć, skoro mówił nie po naszemu.

Oprócz prezydenta, rozmowie przysłuchiwało się dwóch ministrów: Handzlik i Kamiński. Z tym że Kamiński nieuważnie, bo w trakcie rozmowy, jak sam teraz zeznaje, wychodził i czytał gazety. A co mu tam jakiś Obama, prezydent elekt, będzie d... zawracał. Jak obejmie urząd, to może Kamiński wysłucha go do końca.

Formalnie zatem Obamę słuchało, oprócz prezydenta, dwóch ministrów. Ale do przekazania treści rozmowy światu wybrany został trzeci - Piotr Kownacki, który nie słuchał Baracka. I to on oznajmił, że Obama zadzwonił z propozycją jak najszybszego montowania tarczy antyrakietowej. A potem, po dementi amerykańskim, trzy dni wszyscy w kancelarii usiłowali przetłumaczyć, czego ten Obama chciał. Nie bardzo im to wychodziło, więc dla spokoju uznali, że Kownacki się pomylił.

Ale jak on się mógł pomylić, skoro nawet przy tej rozmowie nie był. Mówi, że z treścią rozmowy zaznajomił się w internecie. Wolne żarty! Rozmawia przyszła głowa najpotężniejszego państwa na świecie z naszą głową, używają do tego specjalnej linii telefonicznej, a on dowiaduje się o tym, co mówili, z internetu?! Szkoda, że nie od sprzątaczki, która podsłuchiwała pod drzwiami!

Pan Kownacki jest nie byle jakim ministrem, tylko szefem Kancelarii Prezydenta. Oczywiste jest więc, że o tym, co miał do powiedzenia Obama musiał dowiedzieć się z pierwszej ręki. Czyli od głowy państwa.

Znajomość języka angielskiego przez naszą głowę państwa jest powszechnie znana. Język angielski wywołuje u prezydenta Lecha Kaczyńskiego śmiech, zwłaszcza gdy używa go premier Tusk. Nie jest zresztą wykluczone, że kiedy nasz prezydent usłyszał w słuchawce ten język, to w pierwszej chwili pomyślał, że dzwoni do niego Donald. Może więc nawet się zaśmiał, czym wprowadził do rozmowy miłą atmosferę. I w tej miłej atmosferze może się naszemu prezydentowi ta tarcza przyśniła? A może to Obama powiedział za dużo?

Na zakończenie pozwolę sobie, w związku z niezaproszeniem Lecha Wałęsy na galę, która pierwotnie miała być balem, na dywagację - czy Lech Kaczyński na galę z okazji odzyskania niepodległości zaprosiłby Józefa Piłsudskiego? Życiorys Marszałka pokazuje, że nie mógłby on od Kaczyńskiego nawet tego oczekiwać.

Wiadomo, że obecny prezydent uważa byłego prezydenta za Bolka. I to jest jeden z powodów, dla których zaproszenie nie zostało do Wałęsy wysłane. Jednocześnie wiemy, że Marszałek Piłsudski tak kolaborował z zaborcami (m.in. służył w Legionach, które walczyły u boku armii austriackiej, współpracował z Niemcami), że jego teczka, w porównaniu z teczką Bolka, byłaby 5 razy grubsza. Poza tym moralnie, jeśli chodzi o liczbę żon, Piłsudskiego można przyrównać do Ludwika Dorna, którego za brak moralności z PiS-u wyrzucili.

Dodatkowo w młodości Marszałek bardzo mocno, mocniej nawet niż Wałęsa, wspierał "lewą nogę". I to nie tylko słowem, ale i czynem w terrorystycznych bojówkach PPS-u. Wreszcie Piłsudski często używał mocnego języka. Jego opinia o politykach ("Wam panowie kury szczać prowadzać a nie politykę robić") z pewnością śmiertelnie obraziłaby obu braci Kaczyńskich i definitywnie wykluczyła z udziału w niepodległościowej gali, gdyż najgłówniejszym powodem niezaproszenia Wałęsy było obrażenie obu braci i brak chęci do przeprosin.

I nie miałby czego Marszałek żałować, bo gala była nudna i przypominała uroczystość pogrzebową, choć w założeniu miała być świętem radości z odzyskanej niepodległości.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna