Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

My wszystko odkładamy na potem. To gwóźdź do trumny

Rozmawia Maryla Pawlak-Żalikowska
Anatol Chomicz
Szybciej i taniej uczymy się na cudzych błędach. Tak było zawsze, że byli mędrcy, filozofowie, starszyzna plemienia. Dziś zastąpili ich: coach, trener biznesu czy mentalny - mówi Jakub Bączek, trener mentalny, który pomagał m.in. naszym Mistrzom Świata siatkówki męskiej.

- Był pan trenerem mentalnym siatkarek, ale także naszych siatkarzy, z którymi zdobył pan Mistrzostwo Świata. Czy były takie motywujące argumenty, których pan używał wobec mężczyzn, a nie użyłby ich pan wobec kobiet?

- Do panów stosowałem mocny przekaz motywacyjny, głośny. Z kobietami relacja była bardziej partnerska i intuicyjna. Oparta na emocjach. Z mężczyznami trzeba się było skupić na tu i teraz. Dużo większy był stopień agresji i sportowej złości.

- Bo też o inną stawkę graliście.

- Oczywiście. Kadra mężczyzn była w innej fazie rozwoju: była to grupa gotowa do robienia medali, a kobieca kadra Piotra Makowskiego dopiero się kształtowała. Było bardzo dużo młodych, nowych zawodniczek, które dopiero wchodziły w siatkarski świat. To inny etap budowania grupy. Bardziej potrzebowały energii starszego brata czy ojca, a mężczyźni byli już gotowi, żeby wymagać od siebie w grze najwyższego poziomu światowego.

- Gdy pan pracuje z ludźmi biznesu, też trzeba uwzględniać te różnice płci?

- Nie demonizowałbym tego. To nie jest tak, że inaczej rozmawiam z pracownicą, a inaczej z pracownikiem. Choć bywa, że gdy w grupie jest przewaga mężczyzn, to podaję inne przykłady, więcej jest odniesień do sportu. Może to będzie trochę kontrowersyjne, ale mi się lepiej pracuje z kobietami. Bo wbrew pozorom można z nimi dużo szybciej dojść do konsensusu, jeśli chodzi o emocje. A z facetami często jest tak, że trzeba się nagimnastykować, żeby zrozumieć, co tak naprawdę autor ma na myśli. W mężczyznach złe emocje zostają na długo. Z powodu testosteronu i ego.

- W Białymstoku stanął pan przed ponad setką właścicieli firm. O czym im pan opowiadał?

- Staram się pokazać polskie realia z perspektywy błędów, jakie sam popełniłem, żeby nie musieli się uczyć na własnych. To tańsze i przyjemniejsze. Te wykłady mają inspirować. Choć odniosłem w biznesie wiele sukcesów, to nie znaczy, że wszystko wiem. Mam pomysły do zaprezentowania i część z nich ludzie sobie zabiorą, a część nie.

W Białymstoku nastawiłem się np. na mówienie o prokrastynacji, która jest zakorzeniona w naszym społeczeństwie…

- Czyli o czym?

- O odkładaniu wszystkiego na potem. Bo często doskonale wiemy, że trzeba coś zrobić dzisiaj. Wiemy, jakie będą konsekwencje, gdy tego nie zrobimy. Ale z jakiś powodów mówimy sobie: A jutro też będzie OK. To moim zdaniem - w dzisiejszym niezwykle szybkim i zmiennym biznesie - jest gwoździem do trumny wielu przedsiębiorstw. One wiedzą, że trzeba zrobić zmianę, ale pozostają w wygodzie. Nie przeprowadzają jej dziś, a jutro taka firma może nie mieć już racji bytu... Ja czasem mówię swoim pracownikom, że jedyna stała rzecz w naszej firmie, to zmiana.

- Inne zdanie, które bardzo często dziś się słyszy to, że trzeba umieć się podnosić. Chcemy naśladować inspirujące przykłady, choćby takie jak pana: kilka miesięcy w pracy, kilka w podróży po świecie. Tak pan o sobie mówi. A tu klapa. Entuzjazm spada i wiara w siebie razem z nim. To trudne sytuacje.

- Naprawdę też tak miałem. Też leciałem na twarz. Co prawda nie przeżyłem bankructwa, ale miałem takie upadki, że myślałem o sobie, że się do tego nie nadaję. Myślałem: inni są mądrzejsi, bardziej pracowici. To, co czyni mnie dziś przedsiębiorcą na stabilnym poziomie zarabiania pieniędzy, to fakt, że się jednak nie poddałem. Czasem potrzeba pięciu, sześciu porażek, żeby się z siebie śmiać.

- Dlaczego my teraz tak bardzo potrzebujemy trenerów biznesu, coachów, trenerów mentalnych? Nazwy są różne, a spory o definicje czasem gorące.

- Ludzie dostrzegają, że szybciej i czasem taniej jest się poradzić kogoś, kto tę drogę przeszedł niż przechodzić ją przez parę lat samodzielnie. Tak zawsze było. Od Sokratesa. Był mędrzec, filozof, starszyzna plemienia. Dziś to coach, trener biznesu czy mentalny.

- Może popyt na nich dlatego tak rośnie, że goni nas pragnienie szybszego odniesienia sukcesu? Wyścig trwa.

- A media są wszędzie: docierają jak krew do każdej komórki naszego ciała. Na wieś i do małych miast. Praktycznie każdy z nas ma dostęp do nieograniczonej wiedzy i do takich ludzi jak ja. I coraz więcej osób stać na to, aby ktoś im doradzał.

- Jak pan mówił, dla siatkarek był pan mentorem niczym starszy brat czy ojciec. A jak być „mentorem-synem” dla dojrzałego przedsiębiorcy?

- Może panią zaskoczę, ale ponad 70 procent moich klientów to doświadczeni prezesi dużych firm. Przychodzą do mnie m.in. dlatego, że na rynku kontrolę zaczyna przejmować pokolenie Y, tzw. millenialsi. Prezes w wieku 60 lat ma wiedzę biznesową dużo większą niż ja, ale może nie do końca rozumie to nowe pokolenie. A ja się z niego wywodzę, zatrudniam takie osoby i mogę być inspiracją, jak sobie radzić w firmie, gdzie większość ludzi ma mniej niż 30 lat.

- Jak ich zrozumieć, wykorzystać talenty?

- I jak się na nich nie złościć, bo są zupełnie inni, niż 60-letni prezes i jego koledzy, gdy byli w tym wieku. Tacy przedsiębiorcy szukają też u mnie pomysłu na zmiany w firmie, na który sami by nie wpadli, bo prowadząc to przedsiębiorstwo ponad 10 lat pewnych rzeczy już w nim nie dostrzegają.

- Czyli pan wcześniej poznaje firmę?

- Oczywiście. Bez tego moja pomoc byłaby stratą czasu. To musi być relacja oparta na realiach, faktach. Tu nie chodzi o zgrabne cytowanie książek czy showmańskie przemowy, jak zmotywować ludzi. Tam trzeba wejść, żeby wiedzieć, czemu pracownicy są sfrustrowani.

- Na czym polega wartość tego, że pan przychodzi z zewnątrz?

- Ostatnio poznałem Garego Kasparowa, który przez lata był arcymistrzem szachowym. Jest niezwykle inteligentnym człowiekiem. W ciągu sekundy potrafi wymyślić sto różnych scenariuszy na to, co może się wydarzyć od jutra. Bardzo zainspirował mnie tym, że patrzy na szachownicę z bardzo dużej odległości i dopiero wtedy dostrzega, co tam się może stać. Tak metaforycznie ja czuję się w firmach. Czuję się tam osobą, która z lotu ptaka patrzy na to, co tam się dzieje i stara się prezesa wziąć za rękę i trochę podnieść go do góry z miejsca, w którym teraz jest.

- Jaką sytuację w pracy, pomijając spektakularny sukces siatkarzy, uznałby pan za swoje największe wyzwanie?

- Gdy przyszedł do mnie człowiek, który powiedział, że ma długi. Rodzina go opuściła, nie radził sobie psychicznie. Jedyny scenariusz, jaki widział przed sobą, to było, żeby się powiesić. Miałem 1,5 godziny sesji na to, żeby cokolwiek zrobić. To była ogromna odpowiedzialność!

- Poczuł się pan jak ktoś, kto trzyma taboret pod człowiekiem z pętlą na szyi?

- Właśnie. Mimo że jestem przyzwyczajony do ryzyka w biznesie. Że po pracy z kadrą trenera Antigi wiedziałem, co to jest ogromna presja. Ale to było nic przy poczuciu odpowiedzialności za słowa, jakie do mnie dotarło w kontakcie z tym człowiekiem. Ten pan żyje, droga mu się klaruje. A ja się przekonałem, że ta praca to nie tylko zawód, projekt, to też misja. Gdy ktoś przychodzi do tego zawodu skuszony pieniędzmi, a nie ukrywam, że nie są małe, i robi to tylko, aby skasować fakturę, to nie będzie z tego korzyści na dłuższą metę. Dla żadnej ze stron.

- Nie kusiło pana, żeby choćby dla tych pieniędzy stanąć nie przed setką, a przed kilkoma tysiącami ludzi? Mi takie sesje, przyznam, przypominają trochę seanse z cyklu „Ręce, które leczą“.

- To nie są żadne sesje. Choć czasem takie spędy mogą dodać energii. Co prawda ona po trzech dniach się wypali, ale te trzy dni mogę mieć znaczenie, bo zaowocują jakimś pomysłem. To może też być sposób na miło spędzony weekend. Ale nie możemy mówić, że pomożemy człowiekowi zmienić osobowość czy nawyki przez godzinne wystąpienie w hali z kilkoma tysiącami ludzi. Moja praca to spotkania jeden na jeden. Nawet na sali wypełnionej setką osób staram się o przekaz: „ja, Bączek, mówię tylko do Ciebie“. I zawsze zapraszam do dyskusji, bo to pewnie jest cenniejsze niż sam wykład.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna