Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Na tropie kłusowników wśród biebrzańskich bagien

Kazimierz Radzajewski
Malownicze Dębowo ma swoje rybackie tradycje
Malownicze Dębowo ma swoje rybackie tradycje Kazimierz Radzajewski
- Wiosną razem z policją ze Sztabina urządziliśmy zasadzkę na kłusowników. Byli czujni i nie dali się złapać. Wyciągnęliśmy z wody 10 sieci, ale po powrocie zastaliśmy przebite opony w wózku od naszej łodzi, zaś policyjny radiowóz aż spływał od jajek, którymi ktoś obrzucił auto. My wiemy, kto w Polkowie kłusuje. Oni wiedzą, że my wiemy, ale na gorącym uczynku trudno ich złapać - opowiadali strażnicy z Biebrzańskiego Parku Narodowego.

"Współczesna" towarzyszyła strażnikom z BPN-u w całodziennym patrolu. Nasz spływ rozpoczął się przed południem w Kamiennej (pod Lipskiem) w leśnictwie Trzyrzeczki. U celu rejsu mieliśmy być jeszcze przed nocą. Do Dolistowa z nurtem rzeki było ok. 50 km.
- Tu odległości nie da się zmierzyć, bo meandrująca Biebrza zmienia co roku swoją długość - powiedział Sławomir Świerzbiński, dowódca patrolu.
Świerzbiński mieszka w Dolistowie. Pracuje w straży od chwili powstania parku. W spływie wzięli udział jeszcze: Marek Dyszkiewicz z Moniek i Marek Żdanuk z Dąbrowy Białostockiej. Zadaniem patrolu była rutynowa kontrola ruchu turystycznego, sprawdzanie licencji wędkarskich i zwalczanie kłusownictwa.
- Najgorsza "cholera" to taki O. z Moniek. Łapie prądem na tzw. "rybałkę". Mściwy jest strasznie i kpiny urządza z naszych akcji. Tu nie ma sentymentów - albo "oni", albo my - zauważył Świerzbiński.
Polska Amazonia
Już po chwili Żdanuk wyciągnął z wody pierwszą sieć, nieco dalej następną. W starorzeczach były kolejne. Do łodzi trafiło pięć kłusowniczych matni. Rzeka wije się tam i rozgałęzia w wiele odnóg. Są odcinki, gdzie przez trzciny można przebić się tylko za pomocą wioseł.
- Tylko "tubylcy" i my znamy te wody. Turysta też nie powinien się zgubić, bo nurt rzeki wyprowadzi na właściwy szlak. We mgle jednak nawet my błądzimy w tej dżungli - stwierdził Dyszkiewicz.
Liczby zakoli nie zna nikt.
- Tylko Bóg raczy wiedzieć, ile ich jest - stwierdził później Adam Sieńko, dyrektor BPN. - Na pewno coś pomiędzy trzema a czterema tysiącami - szacowali strażnicy.
O obszarze górnego basenu Biebrzy mówi się "Polska Amazonia". Łącznie długość wszystkich cieków wodnych wynosi ok. 300 km. Są tu jeszcze takie miejsca, w których nie byli ani strażnicy, ani kłusownicy.
Z tego, co Biebrza dała
Co można zobaczyć podczas służby?
- Od nagiej kobiety po orła i łosia - zażartował Żdanuk. - Lubią nas chyba, bo niedawno dwie wesołe kajakarki zdjęły nasz widok... biustonosze.
Jednak mieszkańcy okolicznych wsi nienawidzą strażników.
- Dawniej każdy w Dolistowie wsi miał sieci. Stały w wodzie i nikt ich nie zabierał. Wszyscy żyli z tego, co dała Biebrza. Ale wtedy rybą nie handlowano i co najwyżej szykowało się tzw. "prezent dla doktora" - mówił Świerzbiński. - Potem na ten teren wszedł park i wszystko się zmieniło. Teraz są rygory, a to nie wszystkim pasuje.
Ostatnie obfite deszcze spowodowały wylanie rzeki, która zatopiła łąki. Drogi stały się nieprzejezdne. Poziom wody jest o ok. metr wyższy niż zwykle w sierpniu.
- Ryba poszła w rozlewiska, rolnicy pracują w polu, a mieszczuchy nie mogą dotrzeć do najrybniejszych miejsc - zauważył Świerzbiński.
Nasz rejs dłużył się.
- Nudno, nic się nie dzieje - stwierdził Dyszkiewicz, naśladując jednego z bohaterów filmowego "Rejsu".
Pod lufą kłusownika
Godziny mijały na przebijaniu się przez zarośla meandrującej rzeki. Był czas na wspomnienia.
- Miałem patrol ze Sławkiem (Świerzbińskim) na rzece Ełk. Zauważyliśmy w śniegu ślady kół rowerowych. Po przejściu ok. 3 km usłyszeliśmy głosy. Rzeka nie wszędzie zamarza i tworzą się tzw. cienkie lodowe przeciągi. Nagle pod Sławkiem załamał się lód. Wpadł po szyję do wody. Osłupiałem, ale po chwili udało mi się wydobyć kolegę. 20-stopniowy mróz natychmiast "usztywnił" jego ubranie. Sławek nie chciał wracać do samochodu. "Dokończymy robotę" stwierdził i poszliśmy w stronę głosów. Zaskoczenie było zupełne. Kłusownicy stawiali się, ale jak Sławek przeładował broń, więc się uspokoili. Jakiś czas potem cała grupa stanęła przed sądem. Sławek nawet nie odchorował tej służby - opowiadał Żdanuk.
Dyszkiewicz miał zajście innego rodzaju.
- Na leśnej ścieżce coś szarego przemknęło mi pod nogami. To była locha z warchlakami. Dzik nastroszył się i robił już kółka wokół mnie. Nie zostało nic innego jak szybka ewakuacja na drzewo. Locha potrzymała mnie na tej "ambonie" jakiś czas i poszła uspokojona - snuł swoją opowieść pan Marek.
Do kłusowniczych opowieści wrócił szef patrolu.
- W światłach samochodu dostrzegłem uciekającego motocyklistę. Gonitwa po łące trwała krótko, bo mężczyzna wpadł do rowu. Tłumaczył się, że szuka zaginionych krów. Obok w trzcinach rozległy się podejrzane trzaski. Kolega wyprowadził po chwili następnego podejrzanego typa. Miał siekierę, a na dowód niecnych intencji znaleźliśmy jeszcze rozebraną na części strzelbę - mówił pan Sławek.
Kłusownicy są różnie nastawieni do strażników. Jedni pokornie poddają się, inni wpadają w furię.
- "Rżnąć" bohatera nie można. Jak masz lufę wściekłego kłusownika przed sobą, to czasem lepiej ratować się ucieczką - stwierdził szef patrolu. - Na tzw. "Tajwanie" (w widłach Narwi i Biebrzy) "trafiliśmy" kiedyś dwóch kłusowników z Giełczyna. Zarośnięci, w porwanych ubraniach i bez butów trafili na komisariat do Moniek. Nie wiedzieli gdzie są, bo nigdy jeszcze nie byli w dużym mieście... - rozładował poważną atmosferę Dyszkiewicz.
Bobry, łosie i... komary
Na krótki postój zatrzymaliśmy się na Grądzie Pobojna. Łany trzcin i bezkresne połacie bagien widać stąd najlepiej. Nadchodził wieczór. W gęstwinie rozległy się głosy żurawi, nad łąkami krążyły dwa orły, w rzece baraszkowały bobry.
- Są miejsca, gdzie bobry towarzyszą nam co kilka metrów. Łosie też łażą po bagnach całymi stadami i nie boją się nikogo - mówili strażnicy.
Na łowy wyległy miliardy komarów... W okolicach Sztabina pojawili się wędkarze. Jeden z nich "zanurkował" w zarośla i tylko falujące trzciny wskazały trasę ucieczki. Strażnicy skontrolowali licencje kilku następnych.
- Dziś na gorącym uczynku złapać jeszcze trudniej. "Oni" mają swoje systemy ostrzegania i któryś z wędkarzy może być "czujką". Stoi, niby łowi, a komórkę ma cały czas pod ręką - Żdanuk wyjaśnił mechanizm działania kłusowniczych band. - Zmienia się też podejście do rzeki i parku. Dziś korzyści przynoszą turyści, a nie ryby. Ze wsi pouciekali też co młodsi, zostali tylko emeryci. "Rasowi" kłusownicy są na wymarciu, ale na brak zajęcia póki co nie narzekamy - dodał Świerzbiński.
Nocą po ryby
Minęliśmy śluzę do Kanału Augustowskiego w Dębowie i malowniczo położoną wieś Jagłowo. Sieci ani śladu, choć jagłowianie ponoć podtrzymują "rodowe tradycje" i stawiają je gęsto. Noc zapadała szybko. Po łódź przyjechał leśniczy z Goniądza Wawrzyniec Łuszcz.
- Dwa zakola dalej ktoś łowi z łódki - oświadczył leśnik.
Szybko wskoczyliśmy do motorówki i na "cichym biegu", a dalej na wiosłach, podpłynęliśmy w podejrzane miejsce. W szuwarach stała już tylko porzucona łódka. Ślady uciekinierów prowadziły w daleką kępę łóz. Dyszkiewicz wyskoczył na brzeg w poszukiwaniu porzuconego sprzętu.
- Zobaczyli pewnie samochód Wawrzyńca i uciekli - powiedział dowódca.
Popłynęliśmy szukać sieci. Światło reflektora drążyło głębiny. Żerujące ryby pływały całymi ławicami. Zastawionych sieci ani śladu. Łódź została szybko wciągnięta na wózek. Ruszyliśmy do Dolistowa. Droga jest tu zalana miejscami do wysokości 1 metra. Samochód terenowy pokonał tę przeszkodę bez trudu. W goniądzkiej bazie straży parkowej byliśmy już późno w nocy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna