Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Niecodzienna miłość. Julia i Monika razem mieszkają i wychowują dwoje dzieci

Dorota Naumczyk [email protected]
Monika i Julia zastanawiają się nad przeprowadzką do innego kraju, w którym ich partnerski związek mógłby być usankcjonowany prawem i nie czułyby się obywatelkami drugiej kategorii.
Monika i Julia zastanawiają się nad przeprowadzką do innego kraju, w którym ich partnerski związek mógłby być usankcjonowany prawem i nie czułyby się obywatelkami drugiej kategorii.
"Takich jak my jest w Polsce wiele"

Najbardziej to się boję, że coś mi się nagle stanie, zachoruję lub zginę w wypadku i Monika razem ze swoimi córkami wyląduje na bruku - tłumaczy Julia.

W jeszcze większym strachu żyje Monika, której sen z oczu spędza myśl, że w przypadku jej śmierci córki wylądują w Domu Dziecka. A mogłyby przecież dalej mieszkać z Julią, którą kochają. Jednak w świetle prawa jest ona dla niech zupełnie obcą osobą. Jeszcze tydzień temu miały nadzieję, że prawo może się zmienić, jednak Sejm RP odrzucił projekty ustaw legalizujących związki partnerskie.

Małżeństwo to był niewypał

Monika niedawno skończyła czterdziestkę. Jest uśmiechnięta i szczęśliwa, bo znalazła swoją miłość. Ale jej droga do szczęścia była wyboista.

Pierwsze 20 lat życia spędziła na niewielkiej wsi koło Moniek. Potem jakoś udało jej się wyrwać na studia do Białegostoku. Na tym samym roku kształcił się też Andrzej. Wpadli sobie w oko i jeszcze zanim zdążyli zrobić magisterkę, urodziła im się Klaudia. Wzięli nawet naprędce ślub, ale równie szybko spotkali się na sprawie rozwodowej w sądzie.

- Nie kochaliśmy się - wyjaśnia Monika. - Okazało się, że nasz związek był efektem chwilowego zauroczenia. Nie było szans, byśmy razem przetrwali długie lata. Andrzej szybko zaczął się oglądać za innymi dziewczynami, a ja nie miałam o to pretensji, bo nic do niego nie czułam.

Monika przez blisko sześć lat wychowywała Klaudię sama. Po rozwodzie jeszcze dwa razy próbowała budować damsko-męskie związki, jednak żaden z ich nie wypalił, bo kandydaci na partnerów nie byli w stanie zaakceptować faktu, że wybranka ich serca jest jednocześnie matką i że w związku z tym razem z nimi będzie też mieszkało kilkuletnie dziecko.

- Ja byłam przede wszystkim mamą Klaudii i nie mogłam pozwolić, by moja córka cierpiała tylko dlatego, że ja sobie kogoś znalazłam - wspomina Monika. - Jednak jak patrzę teraz z perspektywy czasu, to ja wtedy nie szukałam narzeczonego czy kandydata na męża, tylko szukałam kogoś, który by się nami zaopiekował i zapewnił nam dach nad głową.

Na rodziców nie mogła liczyć. Odwrócili się od niej w dniu, w którym dowiedzieli się o rozwodzie. Z tej desperacji Monika zgodziła się na propozycję Andrzeja, który kilka lat po rozstaniu przyszedł skamląc, by dali sobie jeszcze jedną szansę. Wrócili do siebie na pół roku.

- Ze związku nie wyszło nic, poza drugim dzieckiem - wspomina. - Urodziłam moje kochane słoneczko - Kornelkę. Andrzejowi jednak zaczęły przeszkadzać krzyki niemowlaka w nocy, ciągle narzekał, czasami się awanturował.

Monika wyprowadziła się do kuzynki, do jej dużego domu na obrzeżach Białegostoku, i w zamian za wikt i opierunek zajmowała się również dwójką jej dzieci. Jednak po roku takiego funkcjonowania zaczęła się zastanawiać, dokąd zmierza jej życie.

- Stanęłam któregoś dnia między cudzymi garnkami w cudzym domu z cudzą szmatą w jednym ręku, a moim własnym dyplomem magistra nauk humanistycznych w drugim i krzyknęłam: dość - wspomina.
Niewiele myśląc spakowała walizki, swoją, Klaudii i Kornelii, i wyjechała do Warszawy. Znajoma ze studiów pomogła jej znaleźć niedrogie mieszkanie do wynajęcia i załatwiła pracę w bibliotece. Marna pensja i alimenty jakoś jednak pozwalały opłacać rachunki, żłobek i wiązać koniec z końcem. Jednak w dniu, w którym do biblioteki weszła Julia, życie Moniki nabrało blasku.

Nie mogła oderwać od niej oczu

- To nie był żaden grom z jasnego nieba - zaprzecza Julia. - Trudno też to nazwać miłością od pierwszego wejrzenia. Ale było w tym spotkaniu coś niesamowitego. Pamiętam, że nie mogłam oderwać oczu od uśmiechu Moniki...

Potem Julia jeszcze kilka razy odwiedzała tę bibliotekę. Niekoniecznie po książki. Chciała po prostu zobaczyć Monikę, porozmawiać z nią, spędzić trochę czasu. Obie miały podobne zainteresowania: literatura, teatr, polityka. I podobne korzenie. Julia bowiem również pochodzi z województwa podlaskiego, z malowniczej miejscowości nad Bugiem.

Tyle że po studiach prawniczych na Uniwersytecie Warszawskim znalazła pracę w stolicy i już tam została. Pewnie na stałe.

Pewnego dnia Julia zdobyła się na odwagę i zaprosiła Monikę na kawę na Nowym Świecie. Ich spotkanie trwało prawie... 7 godzin! I kiedy rozstawały się już dobrze po północy, cięgle nie miały siebie dość. Po pół roku Julia zaproponowała, żeby Monika wraz z Klaudią i Kornelką wprowadziły się do jej warszawskiego mieszkania. Od tej pory minęło już prawie 10 lat.

Światełko w tunelu

- Razem wychowujemy Klaudię i Kornelkę - mówią kobiety. - Mamy z dziewczynkami świetny kontakt. Klaudia jest już nastolatką, a nie sprawia żadnych kłopotów wychowawczych, a Kornelka to nasz aniołek. Jednak jest kilka spraw, które spędzają nam sen z oczu.

Monika zamartwia się tym, że w przypadku jej śmierci dziewczynki wylądują w domu dziecka lub będą musiały zamieszkać u ojca, którego widują tylko od wielkiego święta. Wie, że polski wymiar sprawiedliwości nie zgodzi się, żeby trafiły pod opiekę Julii, którą kochają i która jest dla nich jak druga matka.

- Ja nie mam do dzieci Moniki żadnych praw, mimo że kocham je jak własne - przyznaje Julia. - Nawet nie mogę pójść z dziewczynkami do lekarza, nie mówiąc już o tym, żeby dowiedzieć się o stan ich zdrowia, gdyby wylądowały w szpitalu. Podobnie z Moniką.

Obawiam się, że gdyby trafiła do szpitala, lekarze nie udzieliliby mi żadnych informacji, bo w świetle prawa Monika jest dla mnie nikim.

Julia boi się również innego scenariusza, zgodnie z którym po jej śmierci Monika i jej córki lądują na bruku. Nie będą bowiem miały żadnych praw do jej mieszkania.

- Myślałam nawet o napisaniu testamentu, w którym bym przekazała Monice to mieszkanie, ale jakoś tak mi niewyraźnie, że ledwo skończyłam 40 lat, a już muszę pisać swoją ostatnią wolę... - przyznaje. - Może jednak nie być wyjścia.

Choć jeszcze kilka dni temu wydawało się, że wyjście będzie. Dla par takich jak Monika i Julia zapaliło się światełko w tunelu. Do Sejmu trafiły trzy projekty ustaw dotyczących związków partnerskich (jeden PO i dwa autorstwa Ruchu Palikota i SLD). Posłowie jednak większością głosów wszystkie trzy odrzucili. Przeciwko głosowali posłowie PiS, SP, PSL i część Platformy. Na dniach jednak sprawa do Sejmu wróci. W tym tygodniu bowiem Sojusz Lewicy Demokratycznej złożył nowy projekt dotyczący związków partnerskich.

- Bardzo na tę ustawę czekamy - przyznaje Julia. - Takich jak my, czyli osób żyjących w związkach partnerskich, w Polsce jest wiele, a tymczasem polskie prawo w ogóle nas nie zauważa. Jakby nas nie było...

Monika ma też cichą nadzieję, że w momencie, gdy prawo usankcjonuje związki partnerskie, uznają je też jej rodzice, którzy od kilkunastu lat się do niej nie odzywają.

Kobiety przyznają, że rozważały już nawet przeprowadzkę do innego kraju. Któregoś z państw Unii Europejskiej, w którym związki partnerskie doczekały się właściwych ustaw i w którym czułyby się pełnoprawnymi obywatelkami. Ale ciągle jeszcze chcą dać szansę swojej ojczyźnie.

Niektóre imiona zostały - na prośbę bohaterek tekstu - zmienione.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna