Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Niezwykła historia bliźniaczek, które odnalazły się po pół wieku

Józef Brzostowski [email protected]
Irena (z lewej) i Janina zostały poczęte w obozie w Niemczech. Lekarz, który odbierał poród, przeznaczył zdrowszą Janinkę do adopcji. Wycieńczoną matkę z ledwie żyjącą Irenką pozostawił losowi...
Irena (z lewej) i Janina zostały poczęte w obozie w Niemczech. Lekarz, który odbierał poród, przeznaczył zdrowszą Janinkę do adopcji. Wycieńczoną matkę z ledwie żyjącą Irenką pozostawił losowi...
Najpiękniejszym dniem dla Ireny zawsze była Wigilia.

Będąc dzieckiem, nie mogła doczekać się rozpakowania niespodzianek. Kiedyś dostała lalkę. Mama, widząc radość córki, zapytała: - Jak jej dasz na imię?
- Janina - odpowiedziała mała Irenka.
Matka zbladła. Zapanowała długa cisza.

Matka i córka nie przeżyją!
Irena Łukasiewicz wychowywała się w Detroit jako jedynaczka, ale zawsze czuła, że ma siostrę. Często z "nią" rozmawiała. Kupowała podwójne zabawki, nie wiedząc komu i dlaczego. Czy to były halucynacje? Jakaś niewytłumaczalna intuicja?

Urodziła się 1 kwietnia 1946 r. w niemieckich lagrach w Hohenfels. Jej matkę, jak wiele innych jeńców, niemieccy lekarze poddawali różnym eksperymentom. Dręczono ich wyrafinowanymi torturami. Specjalnie wytresowane psy poszarpały matce Ireny nogi.

Lekarz, który odbierał poród, orzekł: - Matka i córka nie przeżyją! Jednak los okazał się łaskawy. Przeżyły. Kiedy odzyskały wolność, popłynęły z polskimi emigrantami statkiem do Ameryki. Matka Ireny wspominała moment, kiedy dostrzegli ląd i Statuę Wolności. Płakali ze szczęścia. Dla nich była ona symbolem początku nowego życia.

Pierwsze kroki w Ameryce były trudne. Nie miały gdzie mieszkać, nie miały co jeść. Przenosiły się z miejsca na miejsce. Wreszcie znalazły gniazdo w Hamtramck, dzielnicy Detroit. Przybywało tu tysiące polskich emigrantów. Do dziś pani Irena wspomina ich dom. - Pamiętaj, jak się tu zgubisz, popatrz na wieże kościoła - przykazywała mama. - To znak, dzięki któremu przeżyjemy.

W jej pamięci pozostanie jeszcze jedno wydarzenie. Kiedyś, będąc już starszą dziewczynką, kupiła sobie dużego psa dobermana. Gdy go matka zobaczyła, zaczęła krzyczeć: - Po co kupiłaś tak dużego psa?! Czy ty wiesz, co one robiły ludziom w czasie II wojny światowej?!

Życie Ireny w Ameryce było wypełnione pracą, częstą zmianą mieszkań. Wyszła za mąż, założyła rodzinę. Pewnego dnia ten naturalny bieg życia został nagle przerwany. Przez jeden tajemniczy telefon.

Był styczeń 1997 roku. Do Ireny zadzwonił ktoś z Czerwonego Krzyża z Nowego Jorku. Głos w słuchawce powiedział: - Pani ma siostrę i to bliźniaczkę! Żyje w Polsce, jest zakonnicą.

Spadło to na nią jak grom z jasnego nieba. Polski Czerwony Krzyż odszukał jej siostrę i ustalił miejsce zamieszkania! Jej siostra ma na imię... Janina.
Dwie wiązanki konwalii

Środa popielcowa 1997 roku. Irena pierwszy raz dzwoni do bliźniaczki. Łamaną polszczyzną próbuje nawiązać rozmowę. Ale nie wiedzą, o czym rozmawiać. Nie potrafią. Przeszkadzają łzy...

Jest kwiecień 1997 roku. Irena z mężem i rodziną godzinami czekają na lotnisku w Detroit na przylot bliźniaczki. Wokół kamery telewizyjne i tłum dziennikarzy.
To jest ich pierwsze spotkanie po 50 latach. W takich chwilach trudno cokolwiek powiedzieć. Jest wzruszenie, powitalny uścisk, parę zdawkowo rzuconych słów, milczenie. I dwie wiązanki konwalii. Bo - jak się okazuje - obie bardzo kochają te kwiaty.

Gdy wreszcie drzwi domu Ireny zostają zamknięte przed fotoreporterami, mogą zostać tylko same. Teraz oddają się niekończącym rozmowom, oglądaniu rodzinnych fotografii. Doszukują się biologicznego ojca. Padają różne przypuszczenia. Kto nim był?

Irena dowiaduje się też o dramatycznych okolicznościach, jakie towarzyszyły ich narodzinom. No i poznaje niezwykłą historię swojej siostry...
Zostały poczęte w obozie w Niemczech, ze zdrady małżeńskiej. Lekarz, który odbierał poród, przeznaczył zdrowszą dziewczynkę do adopcji. Wycieńczoną matkę z ledwie żyjącą Irenką pozostawił losowi.

Matka i adopcyjni rodzice przysięgli na krzyż o dochowaniu tajemnicy adopcji. Po wojnie Janina wraz z adopcyjnymi rodzicami pojechała do Polski. Najpierw zamieszkały w Kamieńcu Ząbkowickim, a później w Biernacicach. Dzieciństwo upływało jej w wiejskiej sielance. Do momentu dramatycznego epizodu z sąsiadką. Wtedy to przybiegła ze szkoły zapłakana, wołając od progu: - "Ja nie jestem wasza! Jestem znajdą! Wyście mnie wzięli".

Adopcyjna mama spokojnym głosem zaczęła jej tłumaczyć: - Dziecko, znajda to taki człowiek, który nie kocha nikogo i nie jest kochany. Ty jesteś i będziesz zawsze nasza.

To zapewnienie uspokoiło ją na dłuższy czas. Rodzice powiedzieli jej prawdę, kiedy miała 15 lat. Później nagle adopcyjna matka zmarła. Janina nie mogła się z tym pogodzić. Zaczęły się papierosy, alkohol i dziwne towarzystwo. Dopiero pamiętna rozmowa z ojczymem zmieniła jej życie:

- Dziecko, mama nam umarła - mówił spokojnym głosem. - Nie mamy już nikogo. A ty zaczęłaś żyć po swojemu. Jeśli będziesz miała tajemnice przede mną, to ja już tego nie przeżyję. Jeśli chcesz, to pal - dodał kładąc przed nią paczkę papierosów.

To była w życiu Janiny najlepsza lekcja pokory. Wstąpiła do zakonu sióstr pallotynek. Przybrała imię siostra Konsolata.

W zakonie przebywała już kilkanaście lat, kiedy ojciec ją poprosił, aby odszukała dokumenty potwierdzające jego pracę w niemieckich obozach. Śladów jego pobytu w lagrach zaczęła szukać zaprzyjaźniona rodzina w Niemczech.

Pewnego dnia zadzwonił telefon. Janina w słuchawce usłyszała głos: - Siostro, nie ma dokumentów potwierdzających pobyt ojca w Niemczech. Ale mamy radosną wiadomość. Siostra ma bliźniaczkę. My pomożemy ją odszukać!
Siostrze Konsolacie świat przewrócił się do góry nogami.

Ja jestem ojcem...
Matka Ireny i Janiny zmarła dwa lata przed spotkaniem sióstr. Zabrała tajemnicę do grobu. Od kogo więc miały się dowiedzieć, kto jest ich ojcem?
Po kilkudziesięciu latach pobytu w zakonie Janina w końcu zadała adopcyjnemu ojcu dręczące ją pytanie:

- Tato, kim jest nasz ojciec?
Odpowiedział: - To ty nie wiesz? Ja jestem prawdziwym waszym ojcem...
Po tylu latach skrzętnie skrywanej tajemnicy okazało się, że ojciec adopcyjny Janiny jest biologicznym ojcem bliźniaczek.

Irena spotkała go po raz pierwszy, kiedy przyjechała do niego do domu, do Polski. Wtedy wypowiedział pełne żalu i goryczy słowa:
- Córko, co ja zrobiłem...

To nasze mamy wyprosiły
Dla bliźniaczek fakt odnalezienia się po pięćdziesięciu latach jest cudem. Narodzone wśród wojennej zawieruchy, rozdzielone przez ocean, nie wiedziały o swoim istnieniu... A jednak się odnalazły. Ich przypadek trafił na pierwsze strony gazet. Brały udział w wielu programach telewizyjnych.

Zaproszono je do Instytutu Bioetyki w Nowym Jorku. Badania DNA potwierdziły, że są bliźniaczkami jednojajowymi.

W Detroit przy grobie biologicznej matki przytulone do siebie głowami mówiły:
- Mama Maria umarła, mama Teresa nie żyje. One są w niebie. Z nieba prosiły: Wy musicie się odnaleźć! I tak też się stało.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna