Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

O mały włos nie urodziła w przyczepie ciągnika, na sianie

Dorota Biziuk, (luk)
26-letnia Katarzyna Górewicz miała zaplanowane cesarskie cięcie, ale malutki Konstanty chciał przyjść na świat naturalnie.... I miesiąc wcześniej! I w niezwykłych okolicznościach...
26-letnia Katarzyna Górewicz miała zaplanowane cesarskie cięcie, ale malutki Konstanty chciał przyjść na świat naturalnie.... I miesiąc wcześniej! I w niezwykłych okolicznościach...
Mały Konstanty przyszedł na świat w dramatycznych okolicznościach. Jego matka w ostatniej chwili została dowieziona starym, 26-letnim ciągnikiem do... karetki. Ta historia wydarzyła się tydzień temu we wsi pod Dąbrową Białostocką. I nie był to jedyny dziwny poród w naszym regionie...

Kiedy Katarzyna Górewicz poczuła pierwsze bóle porodowe, nie przypuszczała, że urodzi, zanim karetka dowiezie ją do szpitala. Dziewczyna była w ciąży z pierwszym dzieckiem. Rozwiązanie miało nastąpić pod koniec lutego. Ale syn Katarzyny postanowił przyjść na świat miesiąc wcześniej, akurat wtedy, kiedy na podwórku szalała zamieć i śnieg zasypał okoliczne drogi.
Wszystko zaczęło się kilka minut po godz. 2 w nocy, z 28 na 29 stycznia, w oddalonej 7 kilometrów od Dąbrowy Białostockiej wsi Wiązówka.

- Wstałam do łazienki i poczułam ból - opowiada Katarzyna Górewicz. - Początkowo nawet nie pomyślałam, że to może być poród. Przecież miałam jeszcze przed sobą miesiąc ciąży. Życie napisało jednak swój własny scenariusz, który był zupełnie inny niż ten ustalony przez lekarzy...

Alarm w środku nocy

Ból się nasilał. Kobieta obudziła męża i matkę.
- Próbowałam się uspokoić. Tłumaczyłam sobie, że to nie mój czas. Niestety, ciało mówiło co innego. Krzyknęłam, że rodzę! I wtedy zaczęło się na dobre. W błyskawicznym tempie - tak pani Katarzyna wspomina chwile, które poprzedziły narodziny jej syna.

Matka rodzącej, Danuta Czerwińska, chwyciła za telefon. - Byłam okropnie zdenerwowana. Cała się trzęsłam. Wykręciłam numer alarmowy 112. Zgłosiła się straż pożarna. Stamtąd przełączyli mnie na pogotowie w Dąbrowie. Szybko wyjaśniłam, co jest grane. Od dyspozytorki usłyszałam, że szybko wyślą karetkę - relacjonuje pani Danuta.

Po telefonie pojawiły się jednak wątpliwości, czy erka dojedzie do domu rodzącej.
- Od kilku godzin szalała u nas burza śnieżna. Drogi były kompletnie zasypane. Nie wyglądało to dobrze - przyznaje Danuta Czerwińska.

Marek Górewicz, mąż Katarzyny, nie zamierzał przyglądać się temu wszystkiemu z założonymi rękami. - Razem z sąsiadem próbowaliśmy odśnieżyć pół kilometra drogi od domu do początku wsi. Ale pług nie dawał sobie rady z takimi zwałami śniegu. W końcu daliśmy za wygraną - przyznaje.

Tymczasem kobiety czekały w domu na przyjazd karetki. Dyspozytorka pogotowia z Dąbrowy kilkakrotnie kontaktowała się jeszcze z panią Danutą.

- Okazało się, że erka z Dąbrowy do nas nie przyjedzie, bo jest w trasie. W tej sytuacji wysłali po córkę karetkę z Suchowoli. Ta ugrzęzła w śniegu, pół kilometra od naszego domu. Wtedy zięć wpadł na trochę szalony pomysł - podkreśla Danuta Czerwińska.

Marek podstawił przed dom... ciągnik. Przymocował do niego przyczepę z metalową klatką, która w normalnych okolicznościach służy do przewożenia zwierząt. Mężczyzna wrzucił do środka dwa ciuki siana. Na takim posłaniu ułożono rodzącą. Razem z nią do klatki weszła matka. - I tak jechaliśmy przez te zaspy w stronę karetki. Nie pamiętam, ile trwała nasza przeprawa.

Ważne, że we właściwym momencie dotarliśmy do celu. Gdybyśmy przyjechali do karetki kilka minut później, żona urodziłaby na tym sianie - mówi Marek Górewicz.
Sanitariusze szybko przenieśli Katarzynę do ambulansu. W połowie drogi między Wiązówką i Dąbrową Białostocką przyszedł na świat Konstanty. Chłopak ważył 2.900 gramów. Była godzina 3.55 nad ranem.

- Daliśmy mu imię po dziadku - wyjaśnia szczęśliwa Katarzyna Górewicz. Chociaż lekarze zakwalifikowali kobietę do cesarskiego cięcia, poród odbył się siłami natury, bez żadnych komplikacji. Tyle że w nietypowych okolicznościach.

To taka rodzinna tradycja

- Potrzebowałam kilkunastu godzin, żeby wyjść z szoku. Nikomu nie życzę takiej dawki przeżyć podczas porodu - mówi pani Katarzyna.

Marek Górewicz zobaczył syna przed południem 29 stycznia. - Aż strach pomyśleć, co mogłoby się stać, gdyby nie pomysł z ciągnikiem. Maszyna, chociaż stara, bo jeszcze produkcji radzieckiej, sprawdziła się idealnie na zaśnieżonej drodze. Ten traktor ma tyle samo lat co moja Kasia! Dokładnie 26! - podkreśla szczęśliwy tata.

Okazuje się, że w rodzinie Czerwińskich to nie pierwszy przypadek, kiedy zasypane drogi były poważną przeszkodą w dotarciu na porodówkę.

- Kiedy rodziłam swojego syna 20 stycznia 1981 r., mąż zawiózł mnie do szpitala saniami. Ale wtedy to były inne czasy. Teraz mamy przecież XXI wiek i złość człowieka bierze na te nieodśnieżone drogi! - nie kryje zdenerwowania babcia Konstantego.

Maleństwo i jego mama zostali wypisani ze szpitala 1 lutego. - Kiedy wracaliśmy, droga do Wiązówki nadal była w kiepskim stanie. Teraz najlepiej byłoby wcale nie wychodzić z domu. Ale przecież z małym dzieckiem trzeba zgłosić się na szczepienie. Na razie wolę nawet nie myśleć, jak to będzie... - przyznaje Katarzyna Górewicz z Wiązówki.

Rodzą na komisariacie i na... chirurgii

Przypadek pani Kasi wcale nie jest odosobniony. Na początku tego roku inna kobieta urodziła w... samochodzie zaparkowanym przed zajazdem na trasie Augustów - Suwałki. Również ona nie zdążyła dojechać do szpitala. Zarówno świeżo upieczona mama, jak i dzidziuś, mają się dobrze.

Inna mieszkanka naszego regionu urodziła zaś na... komisariacie przy ul. Upalnej w Białymstoku. W marcu 2009 roku 36-letnia matka przyszła porozmawiać z policjantami o swojej najstarszej córce, gdy nagle... zaczęła rodzić (miesiąc przed terminem). Na szczęście, dwie funkcjonariuszki profesjonalnie zajęły się kobietą, przyjęły poród i odcięły pępowinę. To właśnie policjantkom dziewczynka zawdzięcza swoje imię: Pola Aniela. Pola - od policji, a Aniela - od imienia jednej z akuszerek.

Narodziny małej Zosi były zaś jednym z najbardziej oczekiwanych wydarzeń nie tylko dla jej rodziców, ale i całego sztabu białostockich lekarzy. Poważnie chora mama dziewczynki niemal całą ciążę spędziła bowiem w szpitalu - na oddziale chirurgii. Tu też na świat, w marcu 2008, przyszła jej córeczka. To pierwsze dziecko, jakie "urodziło się" na... chirurgii.

Pod koniec kwietnia 2008 roku w Białymstoku głośno było też o małej Zuzannie. Również ta dziewczynka urodziła się w samochodzie osobowym swoich rodziców - na wiadukcie Dąbrowskiego. Mama dziewczynki była tego dnia w szpitalu z objawami zaczynającego się porodu, jednak została odesłana do domu, bo położne stwierdziły, że do porodu to jeszcze daleko. Kilkanaście minut później rozpoczęła się jej akcja porodowa.

Poród odbył się w zaparkowanym na wiadukcie samochodzie. Odebrał go zaskoczony, ale jakże szczęśliwy tata.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna