Kilka lat temu Krzysztof Trochonowicz prowadził firmę transportową. Woził ludzi do Belgii, Holandii, NIemiec.
- I miałem tego dosyć - przyznaje. - Miałem zajęty każdy weekend, przejeżdżałem tygodniowo 4,5 tys. kilometrów. I te ciągłe problemy na granicy, bo wtedy nie byliśmy jeszcze w Unii! Stres za stresem.
Znajomi pukali się w czoło
Dlatego nie zastanawiał się długo, gdy natknął się w gazecie na ogłoszenie, że duża firma poszukuje w Białymstoku przedstawicieli w branży niszczenia dokumentów.
- Gdy opowiedziałem o pomyśle znajomym, tylko popukali się w czoło - uśmiecha się dziś pan Krzysztof. - Ale trudno się im dziwić. W 2000 roku taki sposób zarabiania nie był popularny.
Właśnie to, że w Białymstoku nie było jeszcze firmy o takim profilu, przekonało pana Krzysztofa do działania.
- Jeśli znajdziesz jakąś niszę na rynku, to firma ruszy - tłumaczy. - Nawet jeśli nie masz zbyt wielkich zdolności biznesowych. No bo przecież nie masz konkurencji.
Spalę. Zaniosę na skup
Początki były trudne.
- Szefowie firm nie mieli jeszcze świadomości, że dokumenty trzeba niszczyć profesjonalnie i bezpiecznie - opowiada pan Krzysztof. - Mówili: spalę w kotłowni albo zaniosę na skup, to jeszcze na tym zarobię.
W sukcesie pomogła mu ciężka praca, bo na początku z propozycją współpracy dzwonił do nawet stu firm dziennie. Pomogła też... ustawa o ochronie danych osobowych i... kilka nagłośnionych przez media afer z ważnymi dokumentami odnalezionymi na śmietniku. Krzysztof Trochonowicz zaczynał jako pracownik warszawskiej firmy. A dziś jest szefem własnej, działającej na zasadach franczyzy.
- To pomaga startować do dużych ogólnopolskich przetargów - mówi.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?