Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Pierwsze takie lato

Katarzyna Jabłonowska [email protected]
– W Czeczenii nigdy nie miałam takich wakacji, bo tam była wojna. Tu mam dużo koleżanek – mówi 11-letnia Madina (z prawej).
– W Czeczenii nigdy nie miałam takich wakacji, bo tam była wojna. Tu mam dużo koleżanek – mówi 11-letnia Madina (z prawej). A. Zgiet
Dzieci uchodźców z Czeczenii doskonale pamiętają wojnę i strach przed brutalnymi żołnierzami. W te wakacje miały okazję odciąć się od tych niemiłych wspomnień. Po raz pierwszy w życiu wzięły udział w prawdziwych półkoloniach.

Czterdzieścioro dzieci z białostockiego Ośrodka dla Uchodźców z Czeczenii "Zajazd Budowlani" pierwszy raz w życiu przeżyło takie wakacje. Podczas trwających półtora miesiąca półkolonii mogły oderwać się od panującej wokół nich biedy i wspomnień z rodzinnego, ogarniętego wojną kraju. Kraju, z którego uciekły w popłochu z rodzicami i rodzeństwem, z nie do końca zrozumiałych dla nich względów. Na tych półkoloniach, po raz pierwszy od bardzo dawna, zamiast biegać bez celu po pustych korytarzach - uczyły się malować, zamiast opiekować się młodszym rodzeństwem i rozmyślać o przykrościach, jakie ich spotykają na co dzień - bawiły się z polskimi dziećmi, które również przychodziły na niektóre zajęcia.
- Najbardziej podobało mi się tekwondo. A Alkhasur to nawet medal wygrał. Nie w tekwondo, tylko w karate, ale wygrał. Taki prawdziwy, złoty - opowiada wskazując na innego chłopca, dziewięcioletni Ismail, którego tylko cudem udało się zatrzymać na korytarzu. - Jakby nie było tych zajęć, to byłoby tu nudno. Tak jak wcześniej, no rok temu. Wtedy, w tamte wakacje, to nic w ogóle nie robiłem. Siedziałem i nic - dorzuca wdrapując się z kolegą na poręcz schodów.
Jakby nigdy nic, a jednak...
Gdyby ktoś, nie wiedzący, gdzie się znajduje, wszedł do sali, w której bawiły się biorące udział w półkoloniach dzieci, na pierwszy rzut oka nie zauważyłby nic dziwnego. Ot zwyczajna, bardzo żywiołowa grupka maluchów, która bawi się pod okiem opiekuna. Jednak już po dłuższej chwili trudno byłoby nie zauważyć, że co chwilkę spierające się dzieci zaczynają rozmawiać w innym języku. Po jakimś czasie trudno też byłoby zlekceważyć to, z jakim uporem próbują zwrócić na siebie uwagę opiekunek i jak domagają się najmniejszych choćby oznak zainteresowania.
- Każde z nich niemało już w życiu przeszło. Na ogół nie chcą opowiadać nam o tym, co widziały w Czeczenii. Kiedy pytamy je o to wprost, udają, że nie rozumieją pytania albo zachowują się tak, jakby go w ogóle nie słyszały. Są zresztą mistrzami w lekceważeniu pytań i słów dorosłych. Tylko od czasu do czasu przychodzi im ochota do zwierzeń. Ostatnio jedno z dzieci, ni stąd, ni zowąd, zaczęło mówić, jak któregoś dnia do jego domu przyszli żołnierze i na jego oczach zamordowali brata. Chwilę później zmieniło jednak temat i zaczęło mówić o czymś kompletnie innym, chyba o tym, jakie ładne mam korale - opowiada Agnieszka Szestawicka, wolontariuszka Fundacji Edukacji i Twórczości - organizatora półkolonii finansowanych przez Fundusz Inicjatyw Obywatelskich.
Dzieci uchodźców nie potrafią sobie poradzić ze wspomnieniami. Większość z nich tak naprawdę nie rozumie tego, co się stało. Ich problemy potęguje jeszcze fakt, że ich rodzice na ogół nie poruszają tematu wojny i ucieczki z rodzinnego kraju. Nie chcąc rozdrapywać swoich ran, nie są w stanie pomóc zdezorientowanym maluchom. Zresztą wielu dorosłych nie czuje nawet potrzeby takiego zatroszczenia się o swoje liczne pociechy. Większość z nich opuściła Czeczenię nie z powodu wojny, ale biedy. Przyjechali tu szukać lepszego jutra.
- Tam, w Czeczenii, była jakaś wojna. Kiedyś żołnierze przyszli pod moją szkołę. Krzyczeli i krzyczeli. Strasznie się baliśmy. Moja mama musiała po mnie przyjść wtedy, a później musiała mnie prowadzać do szkoły. Tu mogę chodzić sama do szkoły. I już się nie boję - opowiada dziewięcioletnia Mata, która tak naprawdę nie wie, dlaczego tam, w Czeczenii, było tak wielu żołnierzy i dlaczego tu, w Polsce, nie ma ich w ogóle. Tę różnicę między tymi dwoma miejscami jest w stanie określić tylko jednym, lapidarnym słowem "fajnie".
Kiedy tu przyjechałam? Nie pamiętam.
- Nie pamiętam, kiedy tu przyjechałam, ani jak. Najpierw byłam tam, a teraz jestem tu. Tu jest fajniej - opowiada jedenastoletnia Madina.
- Ja już tam nie chcę wracać - wchodzi jej w zdanie dziewięcioletnia Maryam, która podczas całej naszej rozmowy nawet na chwilkę nie oderwała się od rysowania i wycinania małego jeżyka. - Bo to dla pani robię. Lubię robić prezenty. Najbardziej lubię dla pani - tłumaczy zawstydzona.
Dzieci uchodźców nie lubią szkoły. Nie jest to jednak wynikiem, jak u polskich nastolatków, niechęci do nauki i słuchania dorosłych. Te dzieci niechętnie myślą o końcu wakacji i konieczności powrotu w szkolne ławki z obawy przed tymi, którzy powinni być dla nich najlepszymi koleżankami i kolegami - przed ich rówieśnikami.
- Niektóre dzieci w szkole są dla mnie niemiłe. Nie chcą się ze mnę bawić, krzyczą na mnie i uciekają. Nie rozumiem dlaczego - mówi rozżalona Mata. - Czasami zdarza się i tak, że dzieci najpierw uciekają, a później przychodzą do mnie i chcą się bawić. Najpierw krzyczą, a potem chcą się bawić. Tego to już w ogóle nie rozumiem - opowiada rezolutnie dziewięciolatka.
- Czasami to mówią na nas brzydkie słowa. Krzyczą. Dlatego jestem zły na szkołę. Te dzieci, które tu były, też mówiły brzydko do nas. No i przez nich przegraliśmy w piłkę. Bo one nie chciały biegać, tylko stały i przegraliśmy - skarży się Ismail.
Wbrew opowieściom niektórych dzieci opiekunowie są pewni, że żadne polskie dziecko nigdy w ich obecności nie obraziło ani nie poniżyło żadnego malucha z ośrodka. - Przychodziło do nas około 15 osób m.in. ze świetlicy terapeutycznej z osiedla Piasta. Te dzieciaki były naprawdę otwarte, jednak nie udało nam się doprowadzić do integracji całej grupy i wytworzenia jakiejś wspólnoty. Mali uchodźcy są po prostu za bardzo nieufni i wrażliwi na swoim punkcie. Zamykają się w swoich grupach, bo tak jest im łatwiej. Staraliśmy się im pomóc, oczyścić z wojennych wspomnień i negatywnych uczuć organizując zajęcia socjoterapeutyczne, ale i to nic nie dało. Są bardzo zamknięte i poblokowane psychicznie - opowiada Paweł Ukalski, pracownik socjalny z ośrodka.
A jednak, mimo tych wszystkich problemów, niektórzy mali uchodźcy są w stanie zauważyć też jasne strony życia w Polsce i np. chodzenia tu do szkoły. Choć to, co dla nich jest niewyobrażalną zaletą, dla większości polskich nastolatków jest czymś najnaturalniejszym na świecie.
- Tam, w Czeczenii, to w szkole trzeba było się uczyć po rosyjsku. A po czeczeńsku to nawet mówić nie można było, bo karali. A tu można mówić. To znaczy uczyć się musimy po polsku, no i mówić zresztą też, bo koleżanki inaczej nie rozumieją - opowiada z powagą dorosłego człowieka Madina. - A nauczyciele to w ogóle w Polsce nie biją. Tam jak ktoś był niegrzeczny, to bili strasznie mocno. Mnie nie bili, bo ja zawsze byłam bardzo grzeczna, ale innych bili, a tu to nikogo, nawet jak mocno rozrabia - dodaje zdziwiona do granic możliwości.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna