Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

PKS kupił dwa bezużyteczne pojazdy. Duża kasa poszła w błoto

Tomasz Kubaszewski [email protected]
Gdyby tymi pojazdami dalej wożono maksymalną liczbę pasażerów, mogło dojść do nieszczęścia.

- Samochody przeciążone ponad fabryczne możliwości często ulegają awariom, bardzo niestabilnie zachowują się też na drodze - przypomina Leszek Cieślik, prezes suwalskiego PKS. - W ostatnich latach w Polsce doszło do kilku bardzo groźnych wypadków, których przyczyną było właśnie to.

Na parkingu PKS stoją obecnie dwa mercedesy-sprintery, kupione przez firmę w ubiegłym roku. Dzisiaj nie bardzo wiadomo, co z nimi zrobić.

Diagnosta najzwyczajniej zbaraniał

Niedawno oba pojazdy poddane zostały rutynowym badaniom technicznym. Diagnosta zajrzał w dokumentację, porównał to z innymi danymi i zbaraniał. W każdym z mercedesów znajduje się 18 miejsc dla pasażerów. Jednak masa własna pojazdu nie pozwala na wożenie aż takiej liczby ludzi. Maksymalnie może tu jechać 14 osób.

- Odstawiliśmy te pojazdy na parking i zastanawiamy się, co z tym dalej robić - mówi prezes Cieślik.
Pojazd 14-osobowy, to w sumie żaden interes. Takiego nikt by nie kupował. Firmie najbardziej opłacają się mniej oblegane trasy autobusy, które mogą przewozić od 18 do 24 pasażerów.

Nikt nie porównał

Mercedesy-sprintery zostały kupione w połowie ubiegłego roku jeszcze przez poprzedniego prezesa PKS Stanisława Biłdę. Miały być przeznaczone do obsługi mniej obleganych tras. Za dwa używane już pojazdy PKS zapłacił 70 tysięcy złotych. Sprzedawcą była prywatna firma z południa Polski.
Mini-autobusy ruszył w trasę i sprawowały się ponoć bez zarzutów.

- Być może w prywatnych firmach czymś takim można wozić po 18 osób, ale w publicznej, jaką my jesteśmy, z całą pewnością nie - mówi prezes Cieślik. - Kto za to weźmie odpowiedzialność, gdy coś się stanie?

Całą sytuacją prezes jest bardzo zdziwiony. Bo choć w papierach przekazanych przez sprzedającego wszystko się niby zgadzało, jednak nikt nie zadał sobie trudu, żeby porównać to choćby z innymi powszechnie dostępnymi, szczególnie dla fachowców danymi. A z nich jasno wynika, że ten akurat pojazd ma taka a taką masę i więcej niż 14 pasażerów przewozić nie może.

Kto podpisywał dokumenty?

Były prezes Stanisław Biłda też jest wszystkim zdziwiony.
- Nie byłem specjalistą od tego typu spraw, ale przecież miałem sztab ludzi - mówi. - Te pojazdy oglądali nasi fachowcy. Pamiętam, że nawet jeździli do sprzedającego. Nie zgłaszali mi, że coś może być nie tak.

Były prezes dodaje, że dokumenty, które przedstawili właściciele mercedesów ktoś przecież podpisywał. Były badania techniczne, była rejestracja. Wszystko aktualne z urzędowymi pieczęciami.
- Trudno, żebyśmy to jeszcze kwestionowali - mówi. - Jeżeli w tej sprawie są jacyś winni, to chyba należy ich szukać po stronie tych, którzy takie dokumenty wydawali.

Czy ktoś za to wszystko odpowie?

Prezes Leszek Cieślik informuje, że prawnicy zastanawiają się, jak ten problem teraz rozwiązać. Możliwe są różne warianty. Na przykład wystąpienie do sprzedawcy o wypłatę jakiegoś odszkodowania. Kto wie jednak, czy sprawą nie należy zainteresować prokuraturę. Bo ktoś przecież w tym przypadku bardzo mocno się pomylił. Wydane zostały natomiast stosunkowo duże publiczne pieniądze w firmie, która za ubiegły rok przyniosła i tak pół miliona strat.

A co z mercedesami? Na razie będą stały na firmowym parkingu. Może kiedyś wyjadą w trasę, a może nie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna