Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Podcięto nam skrzydła

Magdalena Kleban [email protected]
A tak liczyli, że wreszcie los się do nich uśmiechnie, że już będą na swoim. Burmistrz obiecał im nawet budynek do remontu, mieli plany, podzielili między siebie role. Ale napotkali na ścianę - urząd pracy. Żeby dostać pieniądze na rozruch, muszą znaleźć majętnych poręczycieli...

Różni ich prawie wszystko: wykształcenie, wiek, doświadczenie życiowe, także zawodowe. Łączy jedno: mieszkają w Łapach i są bezrobotni. I wspólnie chcą założyć spółdzielnię socjalną, coś w rodzaju firmy, która pozwoliłaby im wrócić na rynek pracy.

W ich marzeniach łączyłaby ona wszystko to, w czym czują się najlepsi. Bo każdy z nich ma swoją pasję, marzy o czymś innym. Bogdan Idźkowski na przykład ma szósty zmysł jeśli chodzi o architekturę krajobrazu, niemal wszystkim swoim znajomym zaprojektował piękne ogrody. Anna Demianiuk z kolei uwielbia gotować. I co najważniejsze - jest w tym prawdziwą mistrzynią! Marzy, by tę swoją pasją dzielić się z innymi i mieć z tego pieniądze. Emilia Nadolna, jedna z najmłodszych w tym towarzystwie, najlepiej czuje się z dziećmi. Myśli o założeniu czegoś w rodzaju społecznego przedszkola, gdzie rodzice mogliby przyprowadzać swoje dzieci do opieki.

Wymieniać tak można byłoby długo, bo w spółdzielni socjalnej, która chcą założyć jest ich w sumie jedenastu. Jeszcze tydzień temu, w piątek, pełni wiary i radości snuli plany na temat swojej przyszłości: planowali remont obiecanego im przez burmistrza budynku, robili spis rzeczy niezbędnych do rozpoczęcia działalności.

- Byliśmy wszyscy dobrej myśli. W końcu w urzędzie pracy są środki finansowe, które można powiedzieć na nas czekają - podkreśla Anna Pogorzelska, prezeska spółdzielni socjalnej. - Niestety, od szefowej tutejszego pośredniaka usłyszeliśmy, że nie mamy szansy na dofinansowanie, dopóki każdy z nas nie znajdzie po dwóch poręczycieli gotowych za nami stanąć.

Każda z takich osób musiałaby zarabiać co najmniej 2,5 tysiąca złotych miesięcznie.
- To śmieszne! W Łapach obecnie takich ludzi policzyć można na placach jednej reki - wtóruje jej Anna Demianiuk.

Krystyna Tomczak, zastępca dyrektora łapskiej filii Powiatowego Urzędu Pracy w Białymstoku, na wieści o spółdzielni tylko bezradnie rozkłada ręce:

- Na razie w tej sprawie nie wpłynął do nas żaden wniosek o dofinansowanie - mówi. Przyznaje jednocześnie, że uprzedzała ambitnych bezrobotnych o konieczności pozyskania poręczycieli. - Innym wyjściem jest też weksel, albo blokada lokaty bankowej i znajdujących się tam środków. Tego warunku nie można obejść.

Dali im nadzieję

Łap nikomu w województwie podlaskim przedstawiać nie trzeba. To miasto zostało szczególnie dotknięte przez przekształcenia gospodarcze w ostatnich latach. Odkąd bowiem najstarsi mieszkańcy pamiętają, głównymi pracodawcami były tam: Cukrownia Łapy i Zakłady Naprawcze Taboru Kolejowego. Ich głośny upadek odbił się szerokim echem w całej Polsce, a same Łapy stały się synonimem miasta skazanego na wymarcie, bo wcześniej zbyt mocno uzależniły się od jednego źródła dochodu. Teraz z pracą tu jest krucho, a najwięksi pracodawcy to Spółdzielnia Mleczarska i policja oraz szeroko rozumiana tzw. budżetówka. Wolnych etatów jest tam jednak tyle, co kot napłakał. Pójście na swoje wydaje się więc być jedynym rozsądnym wyjściem.

Tak przynajmniej przekonywał do tej pory burmistrz, tak co rusz przekonywali - na organizowanych przez Miejski Ośrodek Pomocy Społecznej kursach i szkoleniach - różni specjaliści od bezrobocia. Na jednym z nich, którego inicjatorem był Podlaski Ośrodek Wsparcia Ekonomii Społecznej, spotkali się i nasi bohaterowie - bezrobotni mieszkańcy Łap. Wtedy po raz pierwszy usłyszeli o możliwości stworzenia spółdzielni socjalnej. Zgodnie z definicją Wikipedii, "spółdzielnia socjalna łączy w sobie cechy przedsiębiorstwa oraz organizacji pozarządowej. Jej głównym celem jest umożliwienie członkom powrotu do uregulowanego życia społecznego i aktywności na rynku pracy. Spółdzielnia socjalna, jako rodzaj spółdzielni pracy, opiera się na zasadzie osobistego świadczenia pracy przez jej członków".
Tyle definicji. Bogdan, obie Anie, Emilia i Jerzy wraz z pozostałymi członkami spółdzielni zobaczyli w tym szansę dla siebie. Zwłaszcza, że jak dotąd żadne z nich nie wyobrażało sobie założenia własnej firmy. Bali się braku doświadczenia.

Najkrócej na bezrobociu są Emilia Nadolna i prezes Anna Pogorzelska. Prawdziwym weteranem urzędów pracy jest Jerzy Komar, który z brakiem stałej pracy boryka się już prawie 20 lat! Ale i tak doświadczeniem zawodowym mógłby obdzielić kilka innych osób.

- Już jako kilkunastoletni chłopak pracowałem tutaj w piekarni, potem wyjechałem na Śląsk do Hurty Katowice, a w zakładzie hydraulicznym zajmowałem się budową armatury przemysłowej - wymienia. - Po powrocie do Łap imałem się różnych zajęć, jak jeszcze istniała Cukrownia pracowałem w sezonie i tam. Niestety nigdzie na stałe.

To właśnie tymczasowość i brak stabilizacji są w bezrobociu najgorsze. I poczucie odrzucenia.
Bogdan Idźkowski też ma za sobą spore doświadczenie. Jako jedyny z tej grupy pracował nawet w upadłych już ZNTK. Ale to ze znacznie delikatniejszym zajęciem - ogrodnictwem - wszyscy go teraz kojarzą. Ponoć jest w tym świetny. Marzy, że kiedyś ta pasja pozwoli mu też na godne życie.

A potem... niemiłe niespodzianki

Anna Demianiuk nieco odstaje od tego grona. Znacznie starsza od Anny Pogorzelskiej i Emilii Nadolnej, zadbana, piękna kobieta. Do poszukiwania pracy zmusiła ją nagła zmiana sytuacji życiowej: rozstała się z mężem i została bez środków do życia.

- Przed wieloma laty pracowałam wprawdzie w Zespole Szkół Mechanicznych, ale po urodzeniu dzieci nie wróciłam już do pracy zawodowej. Zajmowałam się domem - opowiada dzisiaj. - Przez bardzo długi czas powodziło mi się dobrze i mogłam sobie na to pozwolić.

Kilka lat temu, kiedy zaczęło sypać się jej małżeństwo, zaczęła robić kursy, zarejestrowała się jako bezrobotna. Miała jednak pieniądze i zbyt serio tego poszukiwania nowego zajęcia nie traktowała.
- To było szukanie bardziej do śmiechu. Ale kiedy moje małżeństwo faktycznie legło w gruzach, zaczęłam bać się, co będzie na starość. Brakuje mi pięciu lat stażu pracy, żeby mieć prawo do najniższej emerytury - przyznaje. - W końcu 25 lat nie pracowałam. Teraz jest naprawdę niezwykle trudno. Ta spółdzielnia to dla mnie jedyny ratunek.

Podobnie zresztą jak i dla nich wszystkich. Jest w nich zaciętość i upór, i wielka wiara w powodzenie swojego przedsięwzięcia. Brakuje małego szczegółu - pieniędzy. Gdyby urząd pracy im je przyznał, to na każdego członka (a jest ich przecież w sumie 11) przypadłoby średnio po 12 tysięcy złotych. Mieliby dzięki temu 132 tysiące na remont swojego budynku, rozruch. Na nowy start w życie.

- Na dzień dzisiejszy środki mamy na taką działalność. Spółdzielcy muszą jednak spełnić określone warunki - powtarza niczym mantrę Krystyna Tomczak. - Poręczenie to minimum.

- Zastanawiamy się nad innymi sposobami pozyskania pieniędzy. Może jacyś biznesmeni, fundacje, albo inne, już działające spółdzielnie by nam pomogły? - głośno zastanawia się Anna Demianiuk.

- Podcięto nam skrzydła, ale nie poddajemy się. Na razie rejestrujemy naszą spółdzielnię w Krajowym Rejestrze Sądowym - dodaje Anna Pogorzelska.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna