Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Rynek Kościuszki to salon

Z prof. Bohdanem Jałowieckim, socjologiem Europejskich Studiów Regionalnych i Lokalnych Uniwersytetu Warszawskiego rozmawia Anna Mierzyńska
Prof. Bohdan Jałowiecki, socjolog Europejskich Studiów Regionalnych i Lokalnych Uniwersytetu Warszawskiego. Zajmuje się przestrzenią miejską.
Prof. Bohdan Jałowiecki, socjolog Europejskich Studiów Regionalnych i Lokalnych Uniwersytetu Warszawskiego. Zajmuje się przestrzenią miejską.
Panie profesorze, od kilku tygodni mamy w Białymstoku prawie nowy rynek. Prawie, bo powstał dzięki przebudowie wcześniej istniejących skwerów i ulic. Czy Pana zdaniem, to był dobry pomysł, by taki miejski plac stworzyć? Z prof. Bohdanem Jałowieckim, socjologiem Europejskich Studiów Regionalnych i Lokalnych Uniwersytetu Warszawskiego, który zajmuje się przestrzenią miejską, o białostockim Rynku Kościuszki rozmawia Anna Mierzyńska
Rynek Kościuszki  to salon
fot. jsz

Prof. Bohdan Jałowiecki, socjolog Europejskich Studiów Regionalnych i Lokalnych Uniwersytetu Warszawskiego. Zajmuje się przestrzenią miejską.

- To, żeby zrezygnować z zieleni, zamiast trawników, krzewów stworzyć ogromną betonową przestrzeń - to nie jest dobry pomysł. Jak się coś takiego robi, trzeba wiedzieć, po co; mieć koncepcję, co dalej. Dobrze, że na tej dużej przestrzeni jest pomnik, jest fontanna i trochę ławeczek, ale to może być za mało.

Jakie funkcje powinno więc pełnić centrum miasta?
- Najważniejsza jest funkcja reprezentacyjna - rynek to miejsce, w którym mieszkańcy spędzają czas, rodzaj miejskiego salonu. Są tu eleganckie sklepy, kawiarnie, restauracje. Tu się chodzi i bywa, bo tak wypada. To też miejsce integracji, zwłaszcza gdy centrum ma charakter historyczny, co akurat do Białegostoku nie bardzo się odnosi.
Niestety, obecne trendy nie sprzyjają rozwojowi rynków. Kiedy handel wyprowadza się do galerii handlowych, a w centrum zostają banki i trochę gastronomii, to ów miejski salon na pewno nie będzie żył, nie ma na co liczyć, zwłaszcza zimą.

Właśnie, na razie białostocki rynek zagospodarowują kawiarniane ogródki i jedna wystawa fotograficzna, plenerowa. Ale to wystarcza tylko latem...
- Dokładnie. Jak się skończy sezon i znikną ogródki, to wasz rynek przestanie żyć. Aby temu zapobiec, powinno się go nasycić jakimiś funkcjami kulturalnymi. Jest ratusz i muzeum, to bardzo dobrze. Ale przydałoby się coś jeszcze. Co? Cóż, trzeba o tym intensywnie pomyśleć.

Władze Białegostoku zdecydowały, że postawią na gastronomię. Ich zdaniem, właśnie ona miała ożywić centrum. Tę koncepcję zaczęto realizować z takim zapałem, że wyrzucono z rynku sklep z antykami, chciano też wyrzucić księgarnię. Co Pan o tym myśli?
- To kompletna głupota! Sklep z antykami powinien być na rynku, jak najbardziej! Mówiłem już o tym, że rynek powinien służyć kulturze, sklep z antykami jak najbardziej do tej funkcji pasuje. Podobnie jak księgarnia, która spełnia dokładnie tę samą rolę. Wyrzucać je? To zupełnie bez sensu!

Chodziło o zrobienie miejsca dla nowych restauracji...
- Ale ile może być restauracji w jednym miejscu w Białymstoku?! Centrum nie może być jadłodajnią! Musi być wizytówka miasta, miejscem, do którego przychodzi każdy, kto przyjedzie do Białegostoku. Przychodzi i, dodajmy, znajduje tam coś ciekawego dla siebie. Zwłaszcza że Białostocczyzna ma się czym pochwalić, choćby swoją wielokulturowością. Można przecież jakieś wolne lokale na rynku oddać organizacjom pozarządowym, żeby propagowały regionalną kulturę, robiły wystawy itp. Trzeba dać ludziom przestrzeń, żeby ją zagospodarowali. Urzędnicy na pewno tego nie zrobią.

A kto to może zrobić?
- W Warszawie często odwiedzanym miejscem jest redakcja "Res Publiki". Dlaczego więc na waszym rynku nie mogłoby być redakcji jakiejś regionalnej gazety, chociażby "Gazety Współczesnej"? Na górze siedziba spółki, na dole klub dyskusyjny, w którym można urządzać spotkania z autorami. Naprawdę, pomysłów są dziesiątki, tylko trzeba ludziom stworzyć warunki do ich realizacji. Nie tak, że pan prezydent powie, że na rynku ma być knajpa, więc robimy tam kolejną knajpę. Nie tędy droga!

Inne miasta, choćby Wrocław, starają się ożywić rynek w ten sposób, że różnicują wysokość czynszu w lokalach w centrum. I np. lokale gastronomiczne mają czynsz bardzo wysoki, ale już zegarmistrz, który od lat w tym samym miejscu naprawia zegarki, płaci tylko 5 zł za mkw. Czy taki system może rozwiązać problemy w centrum?
- Akurat w tym zakresie trzeba działać ostrożnie, w wyważony sposób. Logiczne, że księgarnia powinna mieć niższy czynsz niż restauracje. To jest sprawa oczywista, chociaż, niestety, nie wszędzie, w Warszawie na przykład nie. Ale jeśli chodzi o inne firmy działające na rynku - każdy przypadek jest indywidualny. Jeżeli jest jakiś punkt usługowy, który powstał jeszcze w socjalizmie i wciąż działa, to cóż, nie wszystko zasługuje na funkcjonowanie w reprezentacyjnym centrum miasta. I trzeba to brać pod uwagę.
Oczywiście, jeżeli gdzieś w bramie na rynku wrocławskim ma swoją budkę zegarmistrz, to niech ona zostanie, bo przecież tworzy pewien miejski folklor. Ale nie może to być reguła. Np. szewc, który łata stare buty, nie musi mieć swego stoiska w centrum miasta.

Czyli lepiej, żeby na rynku nie było punktów usługowych?
- To nie tak. Powinny być punkty usługowe, tylko zależy, jakie. Te z tradycjami niech mają tu swoje miejsce. Ale np. naprawa telefonów komórkowych już niespecjalnie pasuje. Telefon komórkowy świetnie można naprawić w centrum handlowym. Rynek mógłby zostać wolny od takich usług. Lepiej, żeby znalazło się na nim miejsce dla instytucji kulturalnej niż dla punktu napraw.

Panie profesorze, gdyby tak zebrać wszystko, o czym Pan mówi, i sformułować wskazówki, jak można ożywić centrum, to jakie by one były?
- Przede wszystkim trzeba oddać inicjatywę ludziom. Miasto nie może samo zorganizować przestrzeni publicznej. Jeżeli są puste lokale, to trzeba je dać organizacjom pozarządowym. W Warszawie rozwijają się obecnie inicjatywy artystyczne czy popularnonaukowe. Ludzie przychodzą na wernisaże, dyskusje. W Białymstoku też na pewno nie brakuje organizacji pozarządowych, które mają ciekawe pomysły.
Po drugie - są też związki artystyczne: malarzy, literatów. Ich można by poprosić o pomoc. Dać im miejsce, w którym mogliby coś zrobić. Oni na pewno coś wymyślą, to ludzie kreatywni. Nie można polegać jedynie na myśleniu urzędniczym, bo urzędnik siedzi za biurkiem i praktycznie rzecz biorąc nie jest w stanie nic wymyślić, bo jest wyjałowiony przez pracę biurokratyczną. Wasz rynek trzeba otworzyć na mieszkańców. Na pewno w mieście dzieje się wiele ciekawych inicjatyw, tylko gdzieś po kątach. Niech wyjdą z tych kątów i pojawią się na rynku. Bo sam pan prezydent ze swoimi urzędnikami na pewno rynku nie ożywi.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna