Jak informowaliśmy, w piwnicy szpitala koczuje dwanaście salowych. Kobiety przepracowały w placówce po kilkanaście, a niektóre nawet po kilkadziesiąt lat. Cieszyły się nienaganną opinią. Siedem lat temu szpital podpisał umowę na sprzątanie z prywatną firma, która automatycznie przejęła pracowników. Z końcem marca tego roku umowa została rozwiązana. Dyrekcja suwalskiego szpitala zaproponowała salowym powrót do pracy, ale na znacznie gorszych warunkach - na czas określony i z niższym wynagrodzeniem. Część kobiet podpisała dokumenty, dwanaście - nie.
- Codziennie przychodzimy do pracy i czekamy na dyspozycje - mówią. - I choć szpital zatrudniał nowe osoby, nas nie angażowano.
Zdesperowane kobiety pozwały szpital do sądu i sprawę wygrały. 1 lipca sąd pracy uznał, że umowy zawarte ze szpitalem wciąż są ważne. A to oznacza, że salowe powinny pracować. Mimo wyroku, siedzą dalej.
Dwa tygodnie temu Grzegorz Gałązka, dyrektor placówki zastanawiał się, czy orzeczenia sądu nie skarżyć. W końcu minionego tygodnia zmienił zdanie. - Poinformował nas, że po uprawomocnieniu się wyroku będziemy mogły wrócić do pracy - mówią kobiety.
Każda z nich otrzyma po blisko cztery tysiące należnej od kwietnia pensji. Dorzucając do tego składki ze szpitalnej kasy pójdzie około 70 tysięcy zł. Bogusław Dębski, wicemarszałek woj. podlaskiego uważa, że to wina byłego dyrektora.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?
