Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

To była tragedia! Dzieci były przypalane papierosami i otrute psychotropami. Lekarze wynieśli na noszach małe ciałko w białym worku

Małgorzata Fedorowicz [email protected]
Teresa B. była smutna, nieobecna, unikała ludzi. Nikogo to nie obchodziło, dopóki nie zabiła dwójki swoich dzieci.

Już od dwóch miesięcy wszyscy mówili, że z Teresą B. coś jest nie tak. Irena K. spotkała Teresę 4 maja. 43-letnia kobieta krążyła wokół kontenerów na śmieci przy Ośrodku Readaptacji Społecznej "Szansa".
- Powiedziałam jej cześć, ale ona tylko na mnie popatrzyła, nie odezwała się ani słowem - wspomina Irena. - A dobrze się znałyśmy, nasze dzieci często się razem bawiły.

Teresa B. mieszkała w opolskiej "Szansie" od ponad trzech lat, najpierw z czwórką dzieci: 5-letnim Mateuszem, 9-letnią Gabrysią, 19-letnim Rafałem i 23-letnią Agnieszką. Półtora miesiąca temu starsza córka wyjechała do pracy do Holandii. Teresa B. znalazła schronienie w ośrodku po tym, jak uciekła od konkubenta, z którym mieszkała w domku w Kolonii Gosławickiej, naprzeciwko "Baru Leśnego".
- Opowiadała mi, że konkubent ją strasznie bił, a dzieci przypalał papierosami - wspomina Janina S. - Teresa, już w ośrodku, poznała innego mężczyznę. Ale to był również fatalny wybór, więc go pogoniła. Ostatnio żyła tylko dla dzieci. One nigdy nie chodziły brudne ani głodne. Dbała o nie.

O rodzinie B. z czasów, gdy mieszkała w Kolonii Gosławickiej, może więcej opowiedzieć starsza kobieta: - To było przeszło trzy lata temu - wspomina. - Gabrysia przychodziła bawić się do mojej wnuczki, przesiadywała do późnego wieczoru, jadała u nich i nieraz trzeba było jej przypominać, że powinna już wrócić do domu. Pewnego razu zauważyliśmy u Gabrysi podejrzane ślady na ręce. Jak po przypalaniu papierosem. Zgłosiliśmy to na policję. Ojciec dziewczynki domyślił się jednak, z czyjego powodu ma kłopoty. Groził nam, dlatego nie chcieliśmy mieć z tą sprawą więcej do czynienia. Potem rodzina B. gdzieś zniknęła. Zobaczyliśmy ponownie mamę Gabrysi na zdjęciu w internecie, jak ją policjanci prowadzili do radiowozu.

Zawsze kupowała cukierki

Teresa B. po zamieszkaniu w "Szansie" sprzątała w blokach na pobliskim osiedlu. Robiła zakupy w sklepie spożywczym "Fajny", niedaleko ośrodka.

- Kiedyś często do nas wpadała - mówi pani Lucyna, ekspedientka. - Bywały dni, że przychodziła elegancko ubrana, umalowana, uśmiechnięta. Ale od półtora miesiąca przestała się pokazywać. Może ze dwa tygodnie temu z dzieciakami z "Szansy" przybiegła jej córeczka Gabrysia po lody. Jak sobie o tym przypomnę, to aż mnie w gardle ściska.

- Pamiętam, że mama Gabrysi zawsze kupowała 15-20 dekagramów maczków, jogurty i wędliny. Nigdy o maczkach nie zapominała, widocznie dzieci bardzo je lubiły - dopowiada pani Dorota, druga ekspedientka. - Nigdy nie pojmę, dlaczego ta kobieta to zrobiła. Dla mnie dzieci to świętość.
Teresa B. kupowała czasem "na zeszyt". Obiecywała, że najpóźniej za tydzień odda pieniądze. Wcześniej zawsze dotrzymywała słowa. Ale ostatniego długu już nie zdążyła zwrócić.

Małe ciałko w białym worku

Teresa B. podała Gabrysi i Mateuszowi dwa rodzaje leków: silnie działający preparat uspokajająco-nasenny i lek antydepresyjny. Dzieci straciły po nich przytomność. Pogotowie wezwał Rafał. Gdy wrócił we wtorek wieczorem do mieszkania, zastał drzwi zamknięte. To go od razu zaniepokoiło.

- Rafał dobrze wiedział, że mama wieczorami nigdzie nie wychodzi, dlatego, nie wahając się, wyważył drzwi, to on wezwał pogotowie - relacjonuje sąsiadka z trzeciego piętra. - Wszyscy mówią, że Teresa też chciała się otruć. Ale albo połknęła za mało tabletek, albo pogotowie przyjechało za wcześnie. W szpitalu zrobiono jej płukanie żołądka.

Teresa B. została aresztowana na 3 miesiące. Przebywa na obserwacji psychiatrycznej.
- Byłam jeszcze w pracy, gdy ta straszna rzecz się stała - mówi Irena. - Widziałam potem przez okno, jak po północy wynieśli na noszach małe ciałko w białym worku.

To była miła, grzeczna dziewczynka

Dziewczynka chodziła do II klasy szkoły podstawowej nr 15, naprzeciwko "Szansy". P - Była miłą, grzeczną dziewczynką. Nie sprawiała problemów wychowawczych. Ale niesystematycznie chodziła do szkoły - mówi Alicja Trojak, dyrektorka szkoły. - Bardzo nas to martwiło. Obserwowaliśmy ją przez całą pierwszą klasę, aż w końcu zdecydowaliśmy się wystąpić do sądu rodzinnego. W wakacje zapadła decyzja o przyznaniu rodzinie kuratora. Nie chcieliśmy dokuczyć ani urazić tej pani. Ani tym bardziej doprowadzić do odebrania jej dzieci. Chcieliśmy ją w ten sposób wesprzeć, bo nie radziła sobie wychowawczo. Dziewczynka dostawała w szkole śniadania finansowane przez tę placówkę oraz obiady opłacane przez MOPR.

Była zapisana do świetlicy terapeutycznej, tu odrabiała lekcje.
- Mama Gabrysi też przychodziła do tej świetlicy i towarzyszyła jej przy odrabianiu lekcji - mówi Trojak. - Od pewnego czasu pojawiała się jednak coraz rzadziej, a po 22 kwietnia kontakt z nią się urwał. Niczego niepokojącego nie zauważyliśmy. Niczego ani mama, ani córka nam nie sygnalizowały. Śmierć Gabrysi to był dla nas szok.

Bała się utraty dzieci

Jest sobota po południu, od tragedii upłynęły cztery dni. Na teren "Szansy" nadal nie można wejść. - Proszę opuścić budynek, dyrektor MOPR-u, któremu podlega "Szansa", zabronił wizyt dziennikarzom - oznajmia portierka. - Jednak ludzie chcą rozmawiać, wyrzucić z siebie, co im leży na sercu. Wychodzą z budynku. Proponują spotkanie w ustronnym miejscu. Czego się boją?

- Represji ze strony personelu - stwierdza Ilona C. - Przecież Teresa była normalną kobietą, tylko "Szansa" ją zniszczyła. Zwłaszcza uwzięła się na nią jedna z pracownic socjalnych. Poszło o wywiad, którego ze trzy miesiące temu Teresa udzieliła w telewizji regionalnej. Ujawniła w nim prawdę o tym, co się dzieje w ośrodku.

Miała twarz zakrytą, zmieniony głos, ale i tak została rozpoznana. Personel się potem na niej mścił. Teresa B. do kamery powiedziała, że w "Szansie" ludzie są pozostawieni sami sobie, szerzy się pijaństwo, są nieustanne rozróby, lecą wyzwiska. Osoby spokojne, które znalazły się na życiowym zakręcie i liczyły tu na azyl, są terroryzowane przez pijaków i mieszkańców chorych psychicznie.

- Bo to prawda - przytakuje Irena K. - Na parterze siedzi portier, ale okoliczni pijaczkowie i tak dostają się do koleżków przez okna, wnoszą alkohol. Lokator z naszego piętra, jak sobie popije i wpadnie w szał, to się odgraża, że nas wszystkich pozabija. A mamy wspólne kuchnie i toalety.

Trudno ciągle się przemykać. Teresa B. bardzo się bała, że odbiorą jej Gabrysię i Mateusza. Wszyscy mieszkańcy "Szansy", którzy zgodzili się o rodzinie B. porozmawiać, są tego pewni.

- To od personelu ośrodka pochodziły takie pogróżki - twierdzą. - A dla Teresy to był wyrok. Przecież ona chodziła po piętrach i mówiła, że prędzej zabije siebie i dzieci, niż je odda komuś obcemu. Nie trzeba być psychologiem, by wiedzieć, co takie słowa mogą oznaczać.

Gabrysia, mimo reanimacji, zmarła w domu. Mateusz przez półtorej doby leżał na OIOM-ie. Zmarł 6 maja. Teresę B. policja zawiozła do szpitala neuropsychiatrycznego. Drzwi pokoju nr 316, w którym mieszkała z rodziną, zostały zaplombowane. Rafał, według zapewnień dyrektora MOPR-u, znalazł się w bezpiecznym miejscu. Mieszkańcy ośrodka twierdzą, że przebywa w "Szansie". Jest ukrywany przed mediami. Z Holandii wróciła też Agnieszka. Korzysta z pomocy psychologa.

- Rafał starał się zawsze zastąpić rodzeństwu ojca - podkreśla Janina S. - Był wobec Gabrysi i Mateuszka opiekuńczy, nie pozwolił im zrobić krzywdy. On pokładał jeszcze całą nadzieję w tym, że braciszek przeżyje. Teraz grozi, że popełni samobójstwo. Czy ktoś temu tym razem zapobiegnie?

Psycholodzy za ścianą

Budynek "Szansy" od dawna wymaga remontu. Z opisu mieszkańców wynika, że w środku jest podobnie. W "Szansie" jest zatrudnionych dwóch pracowników socjalnych, w tym jeden na pół etatu. Tuż za ścianą mieści się Ośrodek Interwencji Kryzysowej, pełniący całodobowy dyżur, i Specjalistyczny Ośrodek Wsparcia dla Ofiar Przemocy w Rodzinie. W obu pracuje około 40 specjalistów, m.in. psycholodzy i pedagodzy. Większość mieszkańców ośrodka readaptacji, zanim trafiła do "Szansy", korzystała wcześniej z ich pomocy.

- Do naszych obowiązków już nie należy odwiedzanie mieszkańców "Szansy" - wyjaśnia jedna z pracownic Ośrodka Interwencji Kryzysowej, zastrzegająca sobie anonimowość. - Udzielamy pomocy osobom, które znalazły się w trudnej czy dramatycznej sytuacji, przychodzącym z zewnątrz. Najczęściej są to matki z dziećmi. Te osoby mogą np. zostać w naszym Ośrodku Wsparcia dla Ofiar Przemocy w Rodzinie przez pół roku. Potem albo trafiają do "Szansy", albo udaje im się inaczej ułożyć życie. Będąc w "Szansie", mogą nadal zgłaszać się do nas z każdym problemem.

- Mają przecież blisko. Ale nie przychodzą. Psycholodzy zjawili się u nas dopiero, jak doszło do tragedii - denerwuje się Henryka P. - Za późno. Nie każdy ma śmiałość, żeby do nich chodzić i prosić o pomoc.
Edyta Solarska-Halaba, kierowniczka Ośrodka Readaptacji Społecznej "Szansa", odmawia rozmowy o Teresie B. i jej dzieciach. Nie zamierza dyskutować na temat zarzutów stawianych personelowi. - Ustaliliśmy, że wypowiada się tylko dyrektor MOPR-u - kwituje krótko.

- Wśród mieszkańców ośrodka wykreowały się gwiazdy, które mają różne rzeczy na sumieniu i to one są najbardziej chętne do mówienia złych rzeczy o ośrodku. Trzeba pamiętać, że trafiają do nas ludzie z ogromnymi społecznymi deficytami. Jeśli chodzi o panią Teresę i jej dzieci, to akurat tę rodzinę otoczyliśmy wyjątkową opieką.

Kierownictwo "Szansy" zapewniło Teresie B. pomoc psychiatry. A ten przepisał jej leki psychotropowe. Tabletki nie pomogły jednak kobiecie wyjść z impasu. Zdzisław Markiewicz, dyrektor Miejskiego Ośrodka Pomocy Rodzinie w Opolu, któremu "Szansa" i przyległe do niej placówki podlegają, nie pozwoli powiedzieć na personel złego słowa.

- Pani Teresa miała zapewnioną wszelką pomoc, a niektórzy mieszkańcy ośrodka zmyślają. Gdyby ci ludzie poprawnie funkcjonowali, to by się w tym miejscu nie znaleźli. Wcześniej Teresa B. była dla innych kobiet liderką. Zwierzały się jej. Widocznie koleżanki naplotły jej jakichś bzdur. A Teresa B. w nie uwierzyła. Nikt nie zamierzał jej odbierać dzieci. To jakiś wymysł. W "Szansie" mieszka około 120 osób. Nie ma takiej możliwości, by z każdą codziennie porozmawiać.

- Myśmy dyrektora pierwszy raz na oczy widziały po tej tragedii. Co on może o nas wiedzieć? - oburzają się mieszkanki "Szansy".

Teresa B. została aresztowana na trzy miesiące. Przebywa na obserwacji psychiatrycznej. Grozi jej nawet dożywocie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna