MKTG SR - pasek na kartach artykułów

<I>Trzej białostoczanie szukają pod wodą skarbów...</I>

ANIELA ŁABANOW
Archiwum
Na Podlasiu nie brak legend o świątyniach, które zapadły się pod ziemię, albo pod wodę. Niektórzy nawet twierdzą, że w Wielkanoc słychać dzwony zatopionych cerkwii... W Topilcu cerkiew stoi, ale zniknęły jej dzwony. Podobno zostały schowane - w obawie, aby podczas I wojny Światowej nie przetopiono ich na armaty. Ci, którzy je ukryli, zostali wywiezieni w głąb Rosji. Znaleźli się jednak tacy, którzy chcą znowu usłyszeć ich dźwięk...

- Marzy nam się, aby te dzwony znowu na cerkwii w Topilcu zadzwoniły - mówią płetwonurkowie z Sekcji Podwodnej Eksploracji działającej przy Osowieckim Towarzystwie Fortyfikacyjnym.
Płetwonurkowie ci odnaleźli pod wodą już wiele archeologicznych skarbów. Teraz chcą sprawdzić, czy informacje o ukryciu dzwonów pod wodą to prawda, czy tylko legenda. Zwołują więc pospolite ruszenie nurkującej braci i poszukiwaczy skarbów z całej Polski.
On nie umie pływać!
A wszystko zaczęło się od czołgu wypatrzonego w mule Wisły. Potem z dna Narwi wyciągali gliniane garnki, a z innych rzek i jezior: ogromne kotwice i łodzie. Najwięcej ciekawych znalezisk pochodzi z Biebrzy, z miejsc znajdujących się w okolicy twierdzy Osowiec.
Trójka płetwonurków z Sekcji Podwodnej Eksploracji Osowieckiego Towarzystwa Fortyfikacyjnego: Cezary Danieluk, Janusz Andrzejewski i Oskar Kielczyk, zajęła się podwodnymi poszukiwaniami archeologicznymi.
Pod wodę "trafili" różnymi drogami. Czarek zawsze marzył o tym, żeby zostać marynarzem. Kiedy stanął przed komisją poborową, od razu zadeklarował chęć służenia w marynarce wojennej. Wywołał tym konsternację: rzadko kto zgadzał się na taki przydział, a co dopiero zgłaszał dobrowolnie! Miał do wyboru nawigację, ale wolał zostać nurkiem. Szczęśliwie przeszedł badania, ale o umiejętność pływania nikt go nie zapytał! Tylko mama, gdy się o tym dowiedziała, zawołała: "Synku, ty przecież nie umiesz pływać!" Wktórce jednak się nauczył, potem przeszedł szkolenie nurków i płetwonurków na potrzeby wojsk lądowych i marynarki wojennej. Zawodowym wojskowym jednak nie został. Aktualnie pracuje w agencji reklamowej i zdobi ceramikę.
Janusz zaś prowadzi sklep modelarski. Czarek kupował u niego modele i opowiadał o nurkowaniu, o tym, jaki piękny jest ten podwodny świat i jak niezwykłe jest pływanie pod lodem. Z kolei Janusz wspominał mu o swoich poszukiwaniach - z wykrywaczem metalu - różnych ciekawych przedmiotów. Najczęściej znajdował zardzewiałe pozostałości z czasów II wojny światowej. Po którymś z takich spotkań Janusz postanowił, że zostanie nurkiem i teraz swoje poszukiwania będzie prowadził pod wodą.
Natomiast o Oskarze wszyscy mówili, że się w płetwach urodził. Jego ojciec był bowiem instruktorem nurkowania w klubie Ligi Obrony Kraju, a syn przejął od niego tę "pałeczkę". Teraz prowadzi razem z ojcem firmę budowlaną, zajmującą się wszelkiego typu robotami podwodnymi. Organizuje też kursy nurkowania.
I Czarek, i Janusz ukończyli u niego taki kurs i zostali członkami Klubu Płetwonurków "Skalar", przy Ośrodku Szkoleniowym Ligi Obrony Kraju w Białymstoku. Połączyła ich też działalność w Osowieckim Towarzystwie Fortyfikacyjnym.
- Osowiec to moja miłość - mówi Janusz. - Tam było i jest wiele do zrobienia, więc byłem potrzebny. Chodziłem z wykrywaczem metali i badałem twierdzę. To wspaniałe fortece i najpiękniejsza rzeka w Polsce.
Czołg czeka na lepsze czasy
Na dnie polskich rzek i jezior można znaleźć różne rzeczy.
- Z tym czołgiem to było tak... - rozpoczyna swoją opowieść Czarek. - W wojsku otrzymaliśmy zadanie szkoleniowe: przepłynąć przy dnie Wisłę. Widoczność była niewielka, forsowaliśmy rzekę na kompas. Płynąłem i zobaczyłem odwrócone do góry nogami koło z gąsienicą. Przez moment miałem okazję, żeby sobie to znalezisko obejrzeć...
Czarek zapewnia, że to był na pewno czołg. Wcześniej bowiem "sklejał" takie modele, więc doskonale zna ich konstrukcję. Na dnie Wisły czołg ten leży do dziś, ponieważ wyciągnięcie go to spory koszt i wysiłek.
Oscar dodaje, że kiedy ludzie widzą, jak płetwonurkowie szukają czegoś na dnie rzeki, jeziora czy też w bagnie, to od razu przypominają sobie opowieści dziadków o tym, co też w tych wodach jest zatopione... Wiele z tych opowieści to jednak tylko legendy. Z Biebrzą jednak jest inaczej. Płetwonurkowie spenetrowali dopiero maleńki kawałek rzeki w okolicy Ossowca, a już wyciągnęli m.in. dwie metalowe łodzie. Pierwsza miała 4,60 m długości i 1,50 m szerokości, a dziesięć metrów dalej leżała druga, z łańcuchem, o wymiarach 5,30 na 2,10 m. Znaleźli też resztki drewnianej łodzi i dużą barkę.
Na dnie spoczywały też dwie wielkie kotwice, każda z nich miała ponad półtora metra. Połączone były śrubą, na której odkryto puncę z literami SDCZ. Jest to prawdopodbnie skrót nazwy stoczni, a znajdująca się obok data "1932" świadczy, że kiedyś po Biebrzy musiały pływać wielkie jednostki.
Śmietnik w 500-letnim garnku
Bakcylem archeologii pierwszy zaraził się Czarek. Może to przez ten gliniany garnek wydobyty z Narwi.
- Ten garnek stał u mnie przez dłuższy czas i używany był jako śmietniczka: na łuski od pestek, papierki. Miałem najstarszą śmietniczkę w Polsce! - opowiada. - Okazało się bowiem, że jest to średniowieczny garnek, liczący... co najmniej pięćset lat!.
Aktualnie garnek ten jest eksponatem archeologicznym w Muzeum Podlaskim. Można było go podziwiać na wystawie "Podwodny świat Narwi".
Archeologią zainteresowali się też Janusz i Oskar. Jako Sekcja Podwodnej Eksploracji podpisali umowę o współpracy z Muzeum Podlaskim i - wspólnie z archeologami - rozpoczęli program badawczy Narwi w okolicach Tykocina. Dzięki ich podwodnej pracy być może uda się ustalić miejsce XVI-wiecznej przeprawy przez Narew. Niedaleko Tykocina znaleźli już cenny pistolet skałkowy, fragmenty naczyń glinianych, topory, bosaki. W okolicach Łomży zaś wydobyli siekiery oraz beczkę sygnowaną na rok 1779, wypełnioną żelaznymi kulami armatnimi. Prace poszukiwawcze w sąsiedztwie reduty Koziołek dostarczyły rewelacyjnego materiału, świadczącego o istnieniu osadnictwa kultury łużyckiej.
Szukają skarbów
- Kiedy słyszę pytanie: co najcenniejszego udało wam się znaleźć pod wodą, odpowiadam: zależy, jak na to patrzeć - mówi Czarek. - Czy cenniejszy jest garnek ze złotem, czy też pochodząca sprzed kilku wieków ceramika?
Białostccy płetwonurkowie, współpracując z archeologiem Urszulą Stankiewicz, przejęli jej sposób myślenia o wartości znalezisk.
- Choć oczywiście cieszą nas też militaria - zastrzega Janusz. - W oczach archeologów jednak więcej radości widzimy wtedy, gdy znajdujemy ceramikę, świadczącą chociażby o tym, że Tykocin był zamieszkały już we wczesnym średniowieczu.
Uwaga! Niebezpieczeństwo!
Pod wodą mogą zdarzyć się różne rzeczy, często nawet zagrażające zdrowiu i życiu nurka. Kiedyś Janusz przechodził kryzys, 30 m pod wodą! Czarek uratował mu życie. Płetwonurkowie, z zasady, nigdy nie pływają pojedynczo.
Życiu nurków czesto też zagrażają znajdujące się pod wodą niewypały. Kiedyś Czarek zobaczył, że inny nurek chodzi po dnie trzymając się... miny przeciwczołgowej. Myślał bowiem, że to wielki kamień. Gdy dotarło do niego ostrzeżenie, odskoczył przerażony do góry.
- Potem okazało się, że tych min jest bardzo dużo więcej, ale wszystkie są bezpieczne, po prostu talerze wypełnione mokrym trotylem - mówi Czarek. - Gdyby ktoś je wyciągnął, to krzywdy by sobie nie zrobił. Ale po co je wyciągać? Płetwonurkowie nie mają takich uprawnień, a min i tak nikt nie nadepnie, a tym bardziej nie najedzie.
Na dnie Hańczy jest bardzo charakterystyczne miejsce, z uskokami, zwane "skałkami". Wszyscy podwodniacy chcą je zobaczyć, więc ciągną tu jak do Mekki. Rocznie przewija się z tysiąc, albo i dwa tysiące osób. Ale nikt wcześniej nie zobaczył poniemieckiego granatu, jak pal wbitego w muł, na szczęście już wypłukanego, bez żadnego materiału wybuchowego.
- My po prostu inaczej na dno patrzymy, interesuje nas dosłownie wszystko, co tam leży - komentuje Czarek.
Białostoccy połatwonurkowie mają już plany podwodnych poszukiwań rozpisane na cały rok. Kilka miesiący temu brali udział w oczyszczaniu Biebrzy: zebrali wtedy trzy tony śmieci. Również w tym roku, we wrześniu, planują podobną akcja, tyle że nie w Osowcu, a w Goniądzu. Do najważniejszych zadań jednak zaliczają poszukiwanie zaginionych dzwonów z cerkwii w Topilcu. Pomogą im w tym bracia-nurkowie z całej Polski.

Podobno już Aleksander Wielki nurkował. W każdym bądź razie opuścił się na znaczną głębokość w kryształowym dzwonie. Genialny wynalazca i artysta Leonardo da Vinci pozostawił w rysunkach projekt przyrządu do nurkowania: był to ustnik i rurka z bambusa. Dzisiejsi płetwonurkowie twierdzą jednak, że z czymś takim nie dałoby się oddychać: rurka jest za długa.
W XIX w. znaleziono sposób oddychania pod wodą: w kesonach albo poprzez doprowadzanie powietrza wężami. Ale swobodne nurkowanie, z aparatami niezależnymi, zaczęło się od francuskiego oceanografa i podróżnika Jaquesa Coustou, który wraz z inż. E. Gagnanem w 1943 r. skonstruował udoskonalony aparat oddechowy, tzw. akwalung. Przystosował też aparat fotograficzny do zdjęć podwodnych.

Urszula Stankiewicz, archeolog:
- Penetracje w Narwi, prowadzone przez Sekcję Podwodnej Eksploracji Osowieckiego Towarzystwa Fortyfikacyjnego, przyniosły nieoczekiwanie wiele nowych informacji. Dotyczą one zwłaszcza przepraw, mostów, transportu i komunikacji wodnej. Muzealnie interesujące i cenne pod względem naukowym są materiały wydobyte z wody, dotyczące różnych okresów obecności człowieka na terenie nadnarwiańskim. Będzie można porównać materiał wydobyty z wody z materiałem z najbliższych osad, a także dowiedzieć się, czy ślady osadnictwa znajdowane w rzece znajdują swoje odpowiedniki na nabrzeżu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna