Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

<B>Uczeń też klient</B>

DOROTA NAUMCZYK
Jeżeli chcemy, aby nasze dziecko za rok rozpoczęło naukę w I klasie społecznej podstawówki, już dziś musimy biec do tej szkoły, żeby je zapisać. Mimo tego bowiem, że za kształcenie w szkołach niepublicznych trzeba płacić, to brakuje w nich miejsc. Dlaczego rodzice tak chętnie posyłają dzieci do tych szkół?

- Już prowadzimy zapisy na następny rok szkolny - przyznaje Andrzej Kryszeń, dyrektor Społecznej Szkoły Podstawowej nr 2 w Białymstoku. - Jednak rodzicom, którzy chcą, żeby ich dziecko chodziło u nas od września 2005 roku do I klasy nie mogę już dać żadnej gwarancji, że znajdziemy wolne miejsce.
Podobnie jest w innych niepublicznych podstawówkach. Zazwyczaj bowiem szkoły te tworzą tylko po jednej, najwyżej po dwie klasy pierwsze, w których jest po 14-16 uczniów.
- I nie możemy przyjmować więcej! Nie możemy tworzyć większych szkół, bo w tej kameralności właśnie tkwi tajemnica naszego sukcesu - wyjaśnia dyrektor Kryszeń.
Bezpieczeństwo za trzy stówy
Co roku rodzice ponad 400 tys. polskich siedmiolatków stają przed wyborem: do której szkoły posłać swoją pociechę? Mają do wyboru znajdującą się najbliżej miejsca zamieszkania publiczną podstawówkę w tzw. rejonie, liczne szkoły państwowe z innych rejonów oraz tzw. placówki niepubliczne: społeczne i prywatne. Za kształcenie dziecka w tych ostatnich co miesiąc trzeba zapłacić - od 220 do nawet 400 zł. Jednak mimo to, wielu rodziców zapisuje dzieci właśnie do płatnych szkół prywatnych i społecznych.
- Te 300 zł miesięcznie to dużo i zarazem niedużo - mówi Joanna Kryńska, matka 7-letniego Kuby, ucznia I klasy Społecznej Szkoły Podstawowej w Białymstoku. - Dużo, bo jest to kwota, która stanowi ćwiartkę mojej nauczycielskiej pensji, jednak jeżeli pomyślę, że za te trzy stówy mogę kupić mojemu synkowi bezpieczeństwo, to okazuje się, że nie jest to zbyt wygórowana cena...
Dyrektorzy społecznych i prywatnych podstawówek podkreślają, że kiedy rodzice przychodzą do nich na wstępne spotkanie w sprawie kształcenia dziecka, pierwszą sprawą o jaką pytają jest właśnie bezpieczeństwo.
- I tu z całą pewnością i odpowiedzialnością za własne słowa możemy stwierdzić, że placówki niepubliczne są zdecydowanie bezpieczniejsze od szkół państwowych - podkreśla Andrzej Kryszeń, dyrektor społecznej "dwójki". - U nas nauczyciele znają wszystkich uczniów z imienia i nazwiska. Ja znam wszystkich rodziców, a nawet niektórych dziadków moich uczniów. Nie ma żadnej anonimowości! Jak miałoby być inaczej, kiedy podstawówka liczy tylko kilka klas, a każda z klas maksymalnie 16 uczniów? To jak porównać bezpieczeństwo w naszej szkole z bezpieczeństwem w państwowej podstawówce, w której uczy się ponad tysiąc dzieci?
Walka na... zajęcia
Dyrektorzy podkreślają też, że dzięki tak małym klasom uczniowie mają zapewniony lepszy kontakt z nauczycielem:
- Nie ma przesady w tym, kiedy się słyszy, że nauczyciel ze szkoły niepublicznej ma dla swojego ucznia dwa razy więcej czasu niż pedagog ze szkoły państwowej - podkreśla Krzysztof Zejer, dyrektor Prywatnej Szkoły Podstawowej nr 6 w Białymstoku. - Co więcej, u nas dziecko może przebywać w szkole od godziny 7 rano do godz. 17 wieczorem, bez żadnych dodatkowych dopłat i ma zapewnione przeróżne formy zajęć pozalekcyjnych.
Zajęcia pozalekcyjne, oferowane przez placówki niepubliczne, stały się właśnie kartą przetargową w konkurencji między nimi. Jedne szkoły proponują uczniom naukę trzech języków obcych, inne - obowiązkowe lekcje gry w szachy i treningi tańca towarzyskiego, a pojawiają się też takie, które kuszą rodziców możliwością nauczenia ich pociech jazdy konnej, karate i gry w tenisa ziemnego.
- My oferujemy aż 30 form zajęć pozalekcyjnych - mówi dyrektor Andrzej Kryszeń ze Społecznej SP nr 2 w Białymstoku. - Aby uczniowie mogli korzystać z tej szerokiej oferty nawet skróciliśmy lekcje do 40 minut!
Niektórzy uczniowie Społecznej "dwójki" uczą się trzech języków obcych! Od "zerówki" mają obowiązkowy angielski - trzy razy w tygodniu, w klasie IV dochodzi obowiązkowy niemiecki, a wielu z nich uczęszcza jeszcze na zajęcia z języka rosyjskiego. Przez pierwsze trzy lata podstawówki uczestniczą też w obowiązkowych zajęciach gry w szachy, a dzieci z klas IV-VI - w obowiązkowych lekcjach tańca towarzyskiego.
- My również proponujemy lekcje tańca i szachy, ale nasi uczniowie mogą jeszcze uczyć się francuskiego i hiszpańskiego - podkreśla dyrektor Zejer z Prywatnej SP nr 6 w Białymstoku. - Niektórzy chodzą na tyle zajęć pozalekcyjnych, że nawet o godz. 17 nie chce im się wracać do domu... Dobrze, że nauka niektórych języków obcych odbywa się w tych samych godzinach, bo niektóre dzieciaki to na cztery języki obce by chodziły.
Dyrektor Kryszeń ze Społecznej SP nr 2 dodaje, że wielu jego uczniów chodzi też po szkole na dodatkowe zajęcia do placówek edukacji muzycznej i baletowej, niektórzy biorą lekcje tenisa, inni - jazdy konnej.
- Wśród szkół istnieje taka sama walka o ucznia, jak w innych sektorach o klienta - mówi dyrektor Kryszeń. - Tylko że my oczywiście nie bijemy się na pięści, a na... oferty edukacyjne. Im więcej ciekawych zajęć uczniowi zaproponujemy, tym lepiej dla nas! Rodzice bowiem chętnie zapisują dzieci na różne zajęcia, bo chcą, by rozpoznały i rozwijały swoje zdolności.
Jak do przechowalni?
Psychologowie jednak, również dostrzegając tę tendencję, widzą tu pewne zagrożenia. Ich zdaniem, wielu rodziców naczytawszy się mądrych książek i nasłuchawszy w telewizji teorii, że wczesna edukacja jest gwarancją sukcesu w późniejszej karierze młodego człowieka, nadmiernie obciąża swoje dzieci obowiązkowymi zajęciami.
- Oczywiście plusem jest, że uczeń mający możliwość uczestniczenia w różnorodnych zajęciach, ma też okazję do rozpoznania swoich zainteresowań, do odkrycia własnych talentów - mówi psycholog Janina Panasewicz. - Jednak są też poważne minusy obciążania ucznia zbyt dużą ilością zajęć. Kiedy rodzice licytują się w ilości kół przedmiotowych na jakie chodzi ich dziecko, w ilości języków, których się ono uczy, to nabiera to charakteru niezdrowej rywalizacji. Od razu na starcie ustawiają dziecko w wyścigu szczurów.
Jej zdaniem, niektórzy rodzice każą dziecku chodzić na jak najwięcej zajęć pozalekcyjnych, bo sami nie mają czasu zajmować się wychowaniem swojej pociechy.
Taką prawidłowość obserwuje też dyrektor Społecznej SP nr 2 w Białymstoku:
- Rzeczywiście, można dostrzec dwa typy współczesnego rodzica - analizuje Andrzej Kryszeń. - Jedni chcą nałożyć na dziecko stosy obowiązków, zapisują je na basen, angielski, niemiecki, szachy, karate i koła przedmiotowe.
Chcą, aby dziecko zrealizowało ich niespełnione ambicje i w przyszłości zostało lekarzem czy też adwokatem, a już mając kilkanaście lat - było małym omnibusem biegle władającym kilkoma obcymi językami.
- Jednak jest też drugi typ rodziców - zaznacza dyrektor Kryszeń. - Traktują oni szkołę jako przechowalnię. Najchętniej "włożyliby" dziecko do szkoły rano, a wyjęli je z budynku wieczorem, żeby mieć je przez cały dzień z głowy.
Pieniądze i szpan
Zdaniem psychologów, jedna i druga postawa nie jest dobra. Dzieci tych pierwszych rodziców żyją bowiem w nieustannym stresie, aby nie zawieść ich oczekiwań, zaś pociechy "wkładane" do szkoły, jak do przechowalni, nie mają często w zapracowanych rodzicach przyjaciół, więc szukają ich wśród - równie opuszczonych jak oni sami - rówieśników.
- Kiedy jeszcze uczyłem się w społecznym gimnazjum to była w mojej klasie grupa takich chłopaków z bardzo bogatych rodzin, którzy zawsze dostawali od rodziców kupę kasy i jak po lekcjach nie mieli co ze sobą zrobić, to po prostu jechali taryfami na pizzę, zakupy... - wspomina absolwent Społecznego Gimnazjum nr 7 w Białymstoku, aktualnie licealista. - Pieniądze nie stanowiły dla nich żadnego problemu, bo rodzice im dawali tyle, ile tamci chcieli, byle tylko mieć święty spokój. Jednak najgorsze było to, że uczniowie ci wyśmiewali się z uczniów z biedniejszych rodzin, z tego, że tamci nie mają firmowych dżinsów i oryginalnych adidasów.
Bywa, że z takich też powodów mniej zamożni rodzice zabierają dzieci ze szkół społecznych. Potem wyjaśniają, że ze swojej pensji, niewiele większej niż średnia krajowa, byli w stanie opłacić dziecku czesne, jednak na markowe ciuchy dla nastolatka już nie było ich stać.
Dyrektorzy szkół niepublicznych próbują oczywiście walczyć ze "szpanerstwem" uczniów.
- U nas uczennice nie mogą chodzić w bluzkach odsłaniających pępki, nie pozwalamy na żadne kolczyki w nosach itp. - mówi dyrektor prywatnej podstawówki i prywatnego gimnazjum nr 6 w Białymstoku, Krzysztof Zejer.
Andrzej Kryszeń ze Społecznej SP nr 2 i Społecznego Gimnazjum nr 2 w Białymstoku dodaje, że aby dzieci pochodzące z niezbyt bogatych rodzin dobrze się czuły wśród zamożniejszych rówieśników, w szkole został wprowadzony zakaz noszenia biżuterii i ekstrawaganckich ubrań.
Kto rządzi w szkole?
Jest jednak coś jeszcze, co często decyduje, że rodzic posyła dziecko do szkoły niepublicznej. Obok tak ważnej pewności, że pociecha będzie przez cały dzień bezpieczna i że - dzięki bogatej ofercie zajęć pozalekcyjnych - będzie miała dobrze zorganizowany czas, wielu rodziców sądzi, że skoro płacą za szkołę to mogą też mieć pewność, że... dziecko będzie miało dobre oceny.
- Ciągle jeszcze wśród niektórych rodziców pokutuje pogląd, że jak płacę, to mogę wymagać - przyznaje Krzysztof Zejer, dyrektor Prywatnej Szkoły Podstawowej nr 6 w Białymstoku. - Tymczasem ja im od razu na początku mówię: że za czesne nie mogą kupić dla swoich dzieci "piątek". Nie mogę pozwolić, żeby rodzice weszli mi na głowę. Muszą wiedzieć, że tą szkołą rządzi dyrektor, a nie oni. Czasami nawet muszę im powiedzieć, że jak chcecie rządzić, to przenoście dziecko do szkoły społecznej.
Dyrektor społecznej "dwójki" przyznaje zaś, że u niego rządzą rodzice. Oni bowiem mają wpływ na kształtowanie oferty edukacyjnej, na finanse placówki.
- Czy to źle? Chyba nie, jeżeli tylko przyjrzymy się wynikom, jakie nasi uczniowie osiągają w ogólnopolskich sprawdzianach szóstoklasistów i testach egzaminacyjnych gimnazjalistów - wyjaśnia. - Przecież to ich dzieci tu się uczą i rodzice chcą dla nich jak najlepiej. Często więc wręcz wymuszają podnoszenie poziomu nauczania.
I rzeczywiście uczniowie szkół niepublicznych, zarówno społecznych, jak i prywatnych, osiągają zazwyczaj lepsze wyniki na ogólnopolskich sprawdzianach kompetencji i egzaminach gimnazjalnych niż uczniowie szkół państwowych. Co więcej, jak wynika z badań przeprowadzonych przez Uniwersytet Warszawski, sami uczniowie bardzo lubią uczyć się w szkołach niepublicznych. Na pytanie, czy jesteś zadowolony ze swojej szkoły, aż 80 proc. odpowiedzi "tak" została udzielona przez uczniów szkół społecznych i prywatnych, a tylko 20 proc. przez dzieci uczące się w szkołach państwowych.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna