Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wraca "czucie" piłki - rozmowa z rozgrywającą Pronaru AZS Białystok Ewą Cabajewską

Miłosz Karbowski
Ewa Cabajewska znów "zaprzyjaźnia się” z piłką do siatkówki
Ewa Cabajewska znów "zaprzyjaźnia się” z piłką do siatkówki T. Leyko/Nowiny
Białystok. Zwiedziła kawał siatkarskiej Polski występując do tej pory w siedmiu krajowych klubach. Zahaczyła też na rok o ligę austriacką. Była mistrzynią i wicemistrzynią Polski, a teraz wraca do siatkówki po długiej przerwie. Rozmawiamy z Ewą Cabajewską, rozgrywającą pozyskaną w ostatnich dniach przez Pronar AZS Białystok.

Jak idzie powrót do treningów? Jest pani zmęczona?

Ewa Cabajewska: - Bardzo. Ale po takiej przerwie ma prawo boleć, mogłam się tego spodziewać.

Jak długo trwał pani rozbrat z siatkówką?

- Praktycznie nie grałam dwa lata. Rok temu spędziłam tylko trzy miesiące w fazie play off II ligi w Legionovii Legionowo. Trudno to liczyć jako sezon. Zaczęłam studia dzienne na warszawskiej Akademii Wychowania Fizycznego. Ze sportem miałam do czynienia tyle, ile na zajęciach, a więc tylko rekreacyjnie. Nie grałam nawet w drużynie uczelnianej. Raz, dwa w tygodniu chodziłam się poruszać na treningi do Sparty Warszawa.

A jeszcze niedawno przeżywała pani wielkie chwile. To było w 2006 roku w Muszynie.

- Wtedy zdobyłam mistrzostwo Polski.

Zastąpiła pani kontuzjowaną Monikę Smak i prowadziła grę zespołu w najważniejszych meczach sezonu.
- Nie byłam żadną bohaterką. Cały zespół pracował na sukces. Po prostu robiłam swoje. W ogóle uważam, że należy bardziej doceniać zawodniczki rezerwowe. Nie ma już czasów "żelaznych" szóstek. Zespoły muszą mieć szerokie składy, szczególnie te, które chcą się liczyć. Poza tym bez pracy wszystkich siatkarek na treningach wyjściowy skład nic by nie osiągnął.

Miała też pani epizod w Austrii, w Wasserkraft Innsbruck. Może pani więcej o nim opowiedzieć?

- Spędziłam tam jeden sezon. Mój macierzysty klub, Skra Warszawa, miał kłopoty finansowe, a mi kończył się kontrakt, Dostałam bardzo fajną propozycję Innsbrucku. Była satysfakcjonująca finansowo, poza tym Austriacy stworzyli mi możliwość zregenerowania mojego zdrowia, które wtedy podupadało. W polskich klubach trudno było o taką pomoc. Wyjechałam i bardzo miło wspominam ten rok. Niech jednak nikt nie myśli, że to była zabawa, musiałam ciężko trenować.

Klubów w pani karierze było sporo. Pronar AZS jest dziewiąty. Czy ostatni?

- Oj, nie wiem! Trochę już byłam zmęczona psychicznie i fizycznie. Mam 32 lata i 6-letnie dziecko, któremu nie służą ciągłe przenosiny, potrzebuje stabilizacji. Dlatego myślałam, by sobie na dobre dać już spokój i skupić się o przyszłości. Mam skończoną szkołę wizażystyczno-kosmetyczną, ale od zawsze byłam związana ze sportem, stąd początek studiów na AWF. Zadzwonił jednak klub z Białegostoku. Gorąco do gry namawiał mnie trener Czaja. Ten szkoleniowiec ma bardzo dobrą opinię w środowisku siatkarskim, dlatego się ostatecznie zdecydowałam. Rodzina została w Warszawie.

Ile trzeba czasu by nadrobiła pani ostatnie lata?

- Jeszcze nigdy nie wracałam po tak długim czasie. Tylko raz miałam sporą pauzę, gdy trener Matlak zaproponował mi grę w Stali, po urodzeniu dziecka. Ale to też nie była tak długa przerwa. Dlatego trudno powiedzieć. Jestem osobą nauczoną ciężkiej pracy. Pewnych rzeczy się też nie zapomina. Już teraz czucie piłki jest lepsze niż na początku. Pracuję nad odbudową mięśni. Mam inny zestaw ćwiczeń w siłowni. Najważniejsze to robić to z głową nad czym czuwają trenerzy. Mam potężne zakwasy na nogach, sińce na przedramionach od gry w defensywie. Teraz akurat leżę i odpoczywam. Ale to wszystko muszę przejść i wkrótce minie.

Białostocki klub nie jest finansowym mocarzem, ma kłopoty. Nie wystraszyło to pani?

- Takie rzeczy nie są tajemnicą. Niektóre dziewczyny ze środowiska siatkarskiego odradzały mi przejście do Białegostoku. Dlatego długo się zastanawiałam. Rozmowy trwały ponad półtora tygodnia, co dzień kontaktowaliśmy się telefonicznie. Przekonano mnie, że klub będzie pracował na lepszą opinię i ma perspektywy poprawy sytuacji. Zdaję sobie sprawę, że mogą być poślizgi w wypłacaniu pensji, ale wierzę, że wszystko się ułoży.

To ustalone, że pani jest dublerką na rozegraniu, a Magda Godos to numer 1?

- Niezupełnie. Przede wszystkim, chcę podkreślić, że atmosfera w drużynie jest super. Nie tylko dlatego, że ja zostałam dobrze przyjęta. Są różnorodne dziewczyny z wielu krajów i to dobrze robi zespołowi. Jeśli chodzi o mnie, nie zamierzam przyjść, usiąść na ławce i tyle. Przed nami cały ciężki sezon. Bywa, że komuś nie idzie i trzeba dać zmianę. Magda jest pierwszą rozgrywającą, ale na pewno będzie między nami zdrowa rywalizacja. Ja po prostu postaram się robić co mogę. Zaciskam zęby i biorę się do roboty!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna