Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wróciłabym na Sybir choć na chwilę

Martyna Tochwin
Feliksa Czeczko na Syberii spędziła 6 lat i 3 miesiące. I choć tamten czas był koszmarem dla całej jej rodziny, chętnie wróciłaby do miejsca, gdzie spędziła dzieciństwo
Feliksa Czeczko na Syberii spędziła 6 lat i 3 miesiące. I choć tamten czas był koszmarem dla całej jej rodziny, chętnie wróciłaby do miejsca, gdzie spędziła dzieciństwo Martyna Tochwin
Feliksa Czeczko z Romanówki miała zaledwie 10 lat, gdy z bratem i mamą została wywieziona na Sybir. Ich gehenna trwała 6 lat i 3 miesiące. Ale mimo, że na wspomnienie tragicznych losów łzy ciekną jej po policzkach, chciałaby jeszcze raz zobaczyć miejsce, gdzie spędziła swoje dzieciństwo.

Gdyby ktoś mi teraz zaproponował wyjazd na Syberię, pojechałabym bez wahania. Spędziłam tam swoją młodość, więc chciałabym jeszcze raz zobaczyć to miejsce - mówi z rozrzewnieniem w głosie Feliksa Czeczko ze wsi Romanówka w gminie Sidra (powiat sokólski).

Ma 86 lat. Jako 10-letnia dziewczynka razem z mamą i o trzy lata starszym bratem została wywieziona na Syberię. Mieszkała wówczas w miejscowości Kopciówka (gm. Suchowola). Jej ojciec, Bronisław Górewicz, był tam gajowym. Jako jedyny z rodziny uratował się przed wywózką. Ukrywał się u sąsiadów.

- Czasem nie pamiętam, co wczoraj jadłam. Ale żeby mnie ktoś nagle w nocy obudził i zapytał, gdzie byłam na Syberii, to odpowiem bez zastanowienia: „Irkuckaja obłaść, gorad Tajszew, poczta Kwitok, pasiołek Taparok” - mówi 86-latka.

Nigdy nie zapomni mroźnego poranka 10 lutego 1940 roku. Bo choć minęło 76 lat, pamięta wszystko niemal ze szczegółami.

- To była sobota - wspomina. - Sowieci przyszli i nas zbudzili, była może godzina 3-4 rano. Było ich dużo, wszyscy z karabinami. Kazali nam się zbierać. Mamusia zaczęła płakać. A jak ona płakała, to i ja płakałam. Tylko brat Wacław nie płakał. Był zajęty karabinem, który pokazali mu Sowieci. Wiadomo, jak to chłopiec.

Podkreśla, że jej rodzina miała wielkie szczęście. Bo wśród sołdatów, którzy po nich przyszli, był jeden dobry człowiek. Pani Feliksa nie ma wątpliwości, że to właśnie dzięki niemu przeżyli i kilkutygodniową podróż w bydlęcych wagonach i sześć lat w syberyjskim piekle.

- Ten sołdat powiedział do mamy tak cicho, żeby inni nie słyszeli: „zabieraj wszystko, bo twoje dzieci poumierają z głodu”. Dodał, że będziemy długo jechać. Ale mama tylko płakała. To on sam poprosił mamusię o worki do pakowania i wszystko zbierał. Firanki, sukienki, kołdry, mąkę, słoninę, mięso. Nawet jabłka, które mieliśmy w tapczanie. W czasie podróży nam pomarzły, ale nawet takie zjedliśmy - wylicza. - To był dobry Sowiet. Modliliśmy się za niego. Sobie wziął tylko złote obrączki, które znalazł w kufrze - dodaje.

Zaszroniona śruba zamiast wody

Sowieci załadowali całą rodzinę Górewiczów wraz z pakunkami na sanie. Po drodze zabierali jeszcze innych leśniczych i gajowych. Gdy przywieźli wszystkich na dworzec w Sokółce, ludzi było już sporo.

- Zapędzili nas do poczekalni i trzymali tam cały dzień, aż się ściemniło. Nie wiedzieliśmy, co się z nami dalej stanie, bo nikt nie mówił, gdzie nas zabierają - wspomina pani Feliksa.

Po zmierzchu na torach zobaczyli sznur wagonów. A wokół pełno ruskich żołnierzy z karabinami, którzy pilnowali, by nikt nie uciekł.

- Było bardzo dużo dzieci. A dzieci, wiadomo... Nigdy wcześniej pociągu nie widzieliśmy na oczy. Pamiętam, jak brat powiedział: „Fela, jak będziemy odjeżdżać i ja zasnę, to obudź mnie, jak tylko pociąg ruszy”. Ja prosiłam o to samo, bo też byłam ciekawa. Ale oboje zasnęliśmy i dopiero rano się obudziliśmy, jak już jechaliśmy - wspomina.

Ich podróż w nieznane trwała niemal sześć tygodni. Jechali stłoczeni w bydlęcym wagonie. Smuga światła wpadała tylko przez malutkie okienko.

- My, dzieci, calutki czas siedzieliśmy na pryczach, bo nie było miejsca, żeby zejść na dół wagonu. Tylko malutkie dzieci były na dole, żeby nie siusiały z góry - opowiada pani Feliksa. - Raz na dobę Sowieci odmykali wagon. Dawali chleb i wodę.

Z gehenny podróży bardziej niż głód zapamiętała brak wody. Dzięki dobremu Sowietowi, rodzina Górewiczów miała bowiem co jeść. Ale słona słonina wzmagała pragnienie.

- Okropnie chciało się pić. I czasami ratowała nas znajdująca się w wagonie... oszroniona śruba. Ten, kto pierwszy wstawał rano, od razu do tych zaśnieżonych śrub podchodził i lizał wodę - wspomina 86-latka.

Po przyjeździe na Sybir wszyscy odbierali swój spakowany dobytek. Pani Feliksa została razem z innymi zakwaterowana w baraku po byłych więźniach. Na pryczach były jeszcze ślady krwi...

- Nie było tam ani drzwi, ani miejsca, żeby położyć swój dobytek i żywność. W specjalnym baraku było za to wydzielone miejsce, gdzie każdy kładł swoje rzeczy. Sowieci raz na tydzień go otwierali i każdy szedł do swego i brał, co chciał. I nic nie przepadało - relacjonuje kobieta.

Śmierć byłaby wybawieniem

Kto tylko dał radę, pracował. A lekko nie było, bo praca była przy wyrębie tajgi. Mama pani Feliksy musiała pracować, żeby przeżyć. Przez pierwszy rok pracowała tylko ona. Dzieci chodziły do szkoły. Uczyły się pisać i czytać po rosyjsku.

- Zawsze nam powtarzali: „swojej Polski nie zobaczycie, tak jak własnego ucha”. Do dziś pamiętam też szyderstwa, które nam urządzali. Kpili z naszej wiary, bo w Boga nie wierzyli. Mówili, żebyśmy modlili się do Boga, żeby dał nam cukierków. I my klękaliśmy i modliliśmy się: „Panie Boże, daj nam cukierków”. I nic. Wtedy oni mówili, żeby teraz Stalina poprosić. I my znowu chórem: „Towarzyszu Stalin, daj nam cukierków”. Wtedy oni przez dziurę, która była w suficie, rzucali cukierki. I kpili, że nasz Bóg nie dał nam cukierków, a Stalin, owszem, dał - wspomina ze łzami w oczach pani Feliksa.

Pamięta, że myśli o śmierci towarzyszyły niemal wszystkim. Zwłaszcza w momentach, gdy pracując, nie starczało już sił.

- Kiedyś z koleżanką Kasią poszłyśmy spiłować brzozę na opał. Praca nam nie szła, bo piła była tępa. Usiadłyśmy w śniegu i mówiłyśmy: „żeby teraz ta brzoza upadła i nas zabiła, to byłoby lepiej, byśmy się już nie męczyły”. I płaczemy, a potem znów piłujemy. I jak brzoza już zaczęła padać, to uciekałyśmy tak, że aż popadałyśmy. A później śmiałyśmy się do siebie, że po co tak uciekałyśmy, skoro chciałyśmy, żeby brzoza nas zabiła? - wspomina z uśmiechem kobieta.

Na Syberii z mamą i bratem spędziła 6 lat i 3 miesiące. I nigdy nie zapomni dnia, w którym dowiedziała się, że wracają do Polski. To było 16 kwietnia 1946 roku. Na samo wspomnienie głos więźnie jej w gardle, a z oczu płyną łzy.

- Bardziej szczęśliwa nie czułam się chyba już nigdy więcej - mówi łamiącym się głosem. - Był tam gong, w który zawsze bił Sowiet, żeby szykować się do pracy. A tego dnia jeszcze spaliśmy, gdy zaczął dzwonić. Pamiętam, że ktoś powiedział, żeby się zbierać, bo jedziemy do Polski!

Handel wymienny z kołchoźnikami

Na pociąg czekali jeszcze całą noc. Ci, którzy na syberyjskiej ziemi pochowali swoich bliskich, biegali jeszcze na mogiły, aby się z nimi pożegnać. Rodzina Górewiczów miała szczęście. Wracali, tak jak przyjechali, we trójkę.

- Często mieliśmy postoje. Wtedy mamusia i inne kobiety szły na targ, żeby w kołchozie dokonywać wymiany towaru. Kołchoźnicy mieli bowiem jedzenie, ale za to byli goli i bosi. Oni więc nas karmili, a my ich ubieraliśmy - opowiada.

Tuż przed polską granicą, w Brześciu, ona i jej rodzina przeżyli ostatnie chwile grozy.

- Już mieliśmy odjeżdżać, gdy jakiś sołdat powiedział, że Górewicze mają wychodzić. Nie wiadomo było, o co chodzi. Pociąg do Polski odjechał bez nas, a my zostaliśmy w Rosji. Mamusia płakała. Dopiero za jakiś czas przyszedł inny żołnierz i powiedział, że jesteśmy wolni - mówi.

Do ojczyzny wrócili innym pociągiem. Razem z maluchami z domu dziecka, które jechały z Rosji do Polski. Na stację w Białymstoku rodzina Górewiczów przyjechała 25 maja 1946 roku. Po latach rozłąki szczęśliwie spotkali się z ojcem, który objął leśniczówkę w Sławnie pod Dąbrową Białostocką.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna