Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Z czwórką autystycznych dzieci życie nie jest proste. Ale Ewa kocha swoje pociechy i walczy, by wszystkie mogły spędzić z nią święta

Agata Sawczenko
Agata Sawczenko
To będą pierwsze prawdziwe święta po dwóch latach trosk. Prawie szczęśliwe i prawie wspólne. Dlaczego prawie? Bo choć Ewie Turowskiej udało się odzyskać trzech synów, to wszyscy czekają jeszcze na Gosię. Córka jest w domu pomocy
To będą pierwsze prawdziwe święta po dwóch latach trosk. Prawie szczęśliwe i prawie wspólne. Dlaczego prawie? Bo choć Ewie Turowskiej udało się odzyskać trzech synów, to wszyscy czekają jeszcze na Gosię. Córka jest w domu pomocy Wojciech Wojtkielewicz
To będą pierwsze prawdziwe święta po dwóch latach trosk. Prawie szczęśliwe i prawie wspólne. Dlaczego prawie? Bo choć Ewie Turowskiej udało się odzyskać trzech synów, to wszyscy czekają jeszcze na Gosię. Córka jest w domu pomocy

Przygotowania do Bożego Narodzenia już się rozpoczęły. Zresztą świąteczna atmosfera w domu Ewy Turowskiej jest już od kilku dobrych tygodni, od kiedy wiadomo, że synowie w końcu będą mogli z nią zamieszkać. To nic, że ściany są trochę brudne, że dziura w podłodze, że całe mieszkanie wymaga remontu. Najważniejsze, że mają dach nad głową i że są razem. Bo w tej rodzinie nie zawsze było to takie oczywiste.

Chwilami aż nie chce się wierzyć, że to, co im się przydarzyło, stało się naprawdę. Splot przypadków, nieszczęśliwych wydarzeń i niepotrzebnej ufnośco do innych, wydawałoby się bliskich osób sprawił, że matka, dla której dzieci zawsze były najważniejsze w życiu... straciła je. Dziś wydaje się, że historia będzie miała swoje szczęśliwe zakończenie. Oby! Ale ile trudu, pracy, zaangażowania i wyrzeczeń to kosztowało, wie tylko Ewa Turowska.

Ale od początku...

Na początku wydawało się, że to idealny mąż

Ewa Turowska to dziewczyna z małej wsi koło Ciechanowca. Choć cała jej rodzina była kiedyś zżyta, teraz już te więzi się niestety poluzowały. Rodzice zmarli, siostra wyjechała do Warszawy, a z bratem, który jest w Białymstoku, Ewa nie za bardzo chce się spotykać. Poróżnili się kiedyś i kobieta nie chce do tego wracać. Ale przez to nie ma tu nikogo bliskiego, kto wspomógłby ją w trudnych chwilach, wysłuchał, ale i tak po prostu pomógł. Teraz pomaga jej białostocka fundacja Dialog, czasem bliska koleżanka, ale wiadomo, że każdy ma swoje życie... Na co dzień więc Ewa radzi sobie sama. Radzi, jak tylko może. Znów, na szczęście, coraz lepiej.

Znów, bo kilkanaście lat temu nic nie wskazywało, że Ewę spotka z życiu tyle nieszczęść.

Gdy skończyła szkołę, od razu zabrała się do pracy. Pojechała za granicę, trochę tam zarobiła. Potem pracowała pod Warszawą, w Wołominie. Wróciła na Podlasie 15 lat temu i brat powiedział: przyjeżdżaj do Białegostoku, znajdziesz tu pracę i ułożysz sobie życie.

I faktycznie tak się stało. Ewa znalazła pracę, zaczęła dobrze zarabiać. I poznała przyszłego męża.

– Przez koleżankę – opowiada.

Zawsze sama

Kiedy zaczęły się schody, Ewa już dokładnie nie pamięta. Czy wtedy, gdy poznała męża? Na początku wydawał się być przecież idealny. Czy raczej wtedy, gdy urodziła pierwszą córkę? – Nikt wtedy nie mówił o autyzmie. Nikt nie podpowiadał, czego takie dzieci potrzebują, jak się takimi dziećmi zajmować, jak je wspomagać w rozwoju – mówi Ewa. Długo zresztą czekała na diagnozę. Gdy córka miała pół roku, Ewa zorientowała się, że coś jest z dzieckiem „nie tak”.

– Myślałam, że jest głucha, poszłam wiec do foniatry i zrobiłam badania. Okazało się, że słyszy. No i co z tego? Dalej nie zwracała na nas uwagi, nie nawiązywała żadnego kontaktu – wspomina Ewa.

Dopiero później lekarka stwierdziła u małej Gosi autyzm. A Ewa zaczęła walczyć o jej zdrowie. Niestety – sama.

– Mężczyźni o takich kobietach mówią: walnięta. Mój mąż też tak o mnie mówił. Córka wydawała mu się taka jak trzeba: je, śpi, chodzi... Czego chcieć więcej? – wspomina kobieta.

Ale ona chciała więcej. Chciała, by córeczka prawidłowo się rozwijała, by była przystosowana do samodzielnego życia. Nie wyobrażała sobie, by zrezygnować z walki o samodzielność dziecka.

Zapisała więc małą do integracyjnego przedszkola, załatwiła terapię. I całe dnie żyła w ciągłym biegu: praca, przedszkole, terapia, dom. I tak w kółko.

W końcu mąż dał się przekonać, że to on powinien zająć się domem, dzieckiem i dowozami małej do przedszkola i na zajęcia. Pracował tylko dotywczo, od czasu do czasu, a Ewa miała dobrą pracę, ubezpieczenie i świetne zarobki. – Dało się z tego utrzymać rodzinę – wspomina.

Niestety, taki układ nie funkcjonował długo. Bo wkrótce urodziło się im drugie dziecko, tym razem synek, Patryk. I znów Ewie zaczęło się wydawać, że różni się od innych dzieci. Okazało się, że jest autystą, na pograniczu upośledzenia. Później na świat przyszły bliźniaki: Jaś i Staś. Chłopcy mają dziś po pięć lat.

– Kochane dzieciaki – rozpływa się Ewa. I opowiada o tym, co lubią, co robią na co dzień, jak spędzają czas. – Staś uwielbia lego! Klocki może układać godzinami – uśmiecha się matka.

Jest szansa, że chłopiec będzie mógł prowadzić normalne życie, bo – jak mówi Ewa – autyzm mu „schodzi”. No właśnie. Autyzm. U bliźniaków też go zdiagnozowano. U Jasia jest, niestety, dużo głębszy niż u pozostałych dzieci. Chłopiec ma dodatkowo epizody autoagresji. Jak się zdenerwuje, uderza głową na przykład w ścianę, w podłogę, w polbruk. Ma więc guzy, siniaki, bo Ewa nie zawsze jest w stanie w czas go powstrzymać, choć tak bardzo się stara.

Ale poważne kłopoty z zachowaniem zaczęły się również u córki. Już kilka lat temu Gosia zaczęła wyrzucać przedmioty przez okno.Nie dało jej się przetłumaczyć, że nie można, nie wolno, że to niebezpieczne i dla niej, i dla przechodzących na dole ludzi – bo mieszkali przecież na 11. piętrze w wieżowcu. – Wykręciliśmy klamki. Ale wciąż je znajdowała i znowu: ryż, makaron, garnek, łyżka, nóż, widelec... Przez okno leciało wszystko. Nie dało się tego opanować – wspomia Ewa. Zdesperowana zaproponowała mężowi, żeby sprzedać to mieszkanie na 11. piętrze i kupić inne, gdzieś niżej. A że w tamtym czasie znowu to nanią spadły wszystkie obowiązki związane z zarabianiem pieniędzy, prowadzeniem domu, odwożeniem i odbieraniem dzieci z przedszkoli i wożenie ich później na rehabilitację, do terapeutów, to nie miała jak wziąć już na głowę kolejnej rzeczy. Powierzyła to zadanie mężowi. Gdyby tylko wiedziała...

Tak łatwo sprzedać dom

Mąż szybko znalazł kupca na mieszkanie. I szybko przekonał Ewę do przeprowadzki do Łap. Znalazł tam – jak przekonywał – świetny domek.

– Czterdzieści parę metrów. Super! Chłopaki będą mogli wychodzić na podwórko. Blisko Białegostoku – myślałam, że łatwo będzie można wozić ich na zajęcia – opowiada Ewa.

No trudno było nie docenić pomysłu i inicjatywy męża.

– Planowałam, że wyremontujemy górę na dwa pokoje dla chłopców, że będziemy bawić się na podwórku, często jeździć... Ale jak już zajechałam tam, to myślałam, że męża uduszę – jeszcze dziś denerwuje się na wspomnienie pierwszego wrażenia, jakie zrobił na niej jej nowy dom. Dom! To była zwykła, rozpadająca się i nienadająca się do zamieszkania rudera... Ale nie mieli już wyjścia. Mieszkanie w Białymstoku zostało przecież sprzedane, a wszystkie pieniądze władowane w ten nieszczęsny budynek.

Ewa załamała się, ale wiedziała, że musi działać. Wzięła kredyty, chciała remontować.Sprzedała pół działki, żeby mieć pieniądze na materiały. Zdarła ze ścian stare tapety, zerwała zniszczone podłogi, wynajęła ekipę, by doprowadzić wodę i wyremontować piec. Pieniądze szybko się skończyły. Marzenia na szczęście nie. – Przecież wiedziałam, że dzieci nie mogą mieszkać w ruderze – tłumaczy Ewa. A tyle jeszcze było do zrobienia: podłogi do wymiany, okna, domek lekko się pochylał.

Ktoś życzliwy zgłosił ich do popularnego programu telewizyjnego, gdzie ekipa remontowa w kilka dni działa cuda. „Nie wyremontujemy wam domu” – usłyszała Ewa, choć miała tyle nadziei, i na remont, i na to, że telewizyjna fundacja otoczy opieką jej chore dzieci.

– Myślałam tylko: dlaczego nie chcecie nam pomóc? Liczyłam na to, że pomogą nam nie tylko w remoncie, ale że załatwię dzieciom lepszą terapię, lepsze wsparcie, lepszą przyszłość, bo przecież ona zależy od tego, jak bardzo moje dzieci będą samodzielne – przyznaje.

Nie wiedziała już, co robić, gdzie włożyć ręce. Cały czas remontowała po kawałeczku dom, woziła dzieciaki na terapie do Białegostoku. Z pracy musiała zrezygnować, nie było szans, by jeszcze to ciągnąć. Postarała się o zasiłki. Nie widziała już innego wyjścia. Zresztą przekonywała ją do tego łapska opieka społeczna.

– Wciąż obiecywali: pomożemy. Obiecywali, że zorganizują zbiórkę na remont, że nie zostanę sama – opowiada Ewa. – A ja dla dzieci zrobiłabym wszystko. Stanęłabym na uszach, żeby tylko miały to, czego im potrzeba.

Jednak za chwilę Ewa usłyszała co innego: – Nie dacie rady – coraz częściej mówiły Ewie opiekunki społeczne. A w niej coraz mniej było energii, coraz mniej wiary w to, że podoła.

W dodatku mąż zaczął pić. Bez powod i bez ustanku. Nie dało mu się przetłumaczyć, że nie tędy droga. Że dzieci potrzebują uwagi, opieki, że życie im się rozpada na kawałeczki i w posklejaniu go alkohol na pewno nie pomoże.

I nie pomógł. Opieka społeczna zadecydowała, że dzieci trzeba rodzinie odebrać. Ze względu na złe warunki mieszkaniowe – tak uzasadniono decyzję. Chłopcy trafili do domu dziecka pod Białymstokiem, Gosia – mimo protestów Ewy – aż do Łomży, do DPS-u.

– Ból, złość, że sobie nie poradziłam – tak Ewa opisuje swoje uczucia w pierwszych dniach samotności.

Wiedziała jednak, że to załamanie nie może trwać wiecznie. Że musi wziąć się w garść i zacząć działać. Inaczej ból nie minie. Nie minie, bo jeśli nic nie zrobi, to nie odzyska dzieci.

Marzenia się spełniają. Muszą

Wiedziała, że jej jest trudno, ale dzieciom – jeszcze trudniej. Cofnęły się w rozwoju, przestały rozmawiać, miały coraz większe akty samoagresji. Była pandemia, więc nie mogła ich odwiedzać.

– Dzwoniłam, ale przez telefon nie chciały rozmawiać. Przepłakałam pierwsze trzy tygodnie – wspomina kobieta. – A nie miałam nikogo, kto by mnie wsparł psychicznie, kto by powiedział: wszystko będzie dobrze. Życie mi się rozsypało jak domek z kart – mówi.

Wiedziała, że musi się pozbierać. Poszła na staż do kuchni do lokalu w Łapach. Zarabiała tam kilkaset złotych, które wydawała na bilety do dzieci, gdy już mogła do nich jeździć. Wyjazd do Gosi to była cała wyprawa. Ewa wstawała przed świtem, by zdążyć na autobus do Białegostoku, a stąd do Łomży. Spędzała z córką godzinę, bo na więcej nie miała pozwolenia.

Łatwiej było z chłopakami. Ci trafili do placówki pod Białymstokiem, a i pani dyrektor była zawsze życzliwa Ewie. Pozwalała jej spędzać z synami całe dnie. Za ostatnie grosze kupowała im jakieś drobne zabawki, bo wiedziała, że to dla nich ważne, że to znak, że mama jest, że mama pamięta, że mama będzie o nich walczyć.

Tę walkę zaczęła od rozwodu. Wiedziała, że z wiecznie pijanym mężem, w ruderze, dzieci nie odzyska. Później wspomogły ją dwie fundacje: Iskra i Dialog. Dostała mieszkanie wspomagane. Znalazła pracę, bo wie, że własne pieniądze to podstawa. Po wielu perypetiach okazało się, że te święta chłopcy już spędzą z mamą. Zadomowili się wszyscy w mieszkaniu, choć może nie jest idealne. Wymaga drobnego remontu, wymiany drzwi, które dobrze się nie zamykają, potrzeba zabawek terapeutycznych. Kto chce pomóc, może to zrobić za pośrednictwem białostockiej fundacji Dialog. Ale nie to jest dla Ewy dziś najważniejsze. Bardzo tęskni za Gosią. Marzy, że również córka wróci pod jej opiekę. Marzy i wierzy, że marzenie w końcu się spełni.

– Jest nam wspaniale. Jest nam dobrze. Tylko tej Gosi tak brakuje... – mówi przez łzy.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Archeologiczna Wiosna Biskupin (Żnin)

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Z czwórką autystycznych dzieci życie nie jest proste. Ale Ewa kocha swoje pociechy i walczy, by wszystkie mogły spędzić z nią święta - Kurier Poranny

Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna