Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Za znaleźne chciała 2 tys. zł

Izabel Krzewska [email protected]
Znalazcy, który odda właścicielowi zagubioną rzecz, należy się 10 proc. znaleźnego. Tak stanowi kodeks cywilny. Lecz zdarzają się sytuacje, gdzie kończy się prawo, a zaczyna zwykła, ludzka chciwość.
Znalazcy, który odda właścicielowi zagubioną rzecz, należy się 10 proc. znaleźnego. Tak stanowi kodeks cywilny. Lecz zdarzają się sytuacje, gdzie kończy się prawo, a zaczyna zwykła, ludzka chciwość. sxc.hu
Goście zza granicy są oburzeni postawą mieszkanki Grabówki.

Historia ta zaczyna się od rodzinnej tragedii. Zmarł mieszkaniec Supraśla, a na uroczystości pogrzebowe zjechali jego krewni z różnych części świata. Pogrzeb odbył się w ostatni czwartek października.

- Mój brat zginął tragicznie - opowiada Krystyna Sokolow. - Z mężem przyjechaliśmy z Wiednia, gdzie teraz mieszkamy. Z Anglii zaś przyjechała nasza córka z przyjacielem. Jest on biznesmenem ze Stanów Zjednoczonych. W Supraślu spędzili dwa dni. W sobotę, 27 października, mieli już powrotny pociąg z Białegostoku do Warszawy, a ze stolicy, jeszcze tego samego dnia, mieli lecieć do Wiednia.

Amerykański obywatel miał ze sobą skórzaną teczkę, w której był laptop, dokumenty, firmowe rzeczy i drogi zegarek. Robiąc zakupy w jednym z kiosków na białostockim dworcu PKP, zostawił teczkę na półce przed ladą. Nieświadomy, że zgubił te cenne przedmioty, wyszedł ze sklepu i wsiadł do pociągu...

Nie chciała oddać teczki kolejarzowi

Jak relacjonują świadkowie zdarzenia, minutę później do tego samego kiosku weszła kolejna klientka. Najwidoczniej spostrzegła teczkę.

- I wtedy zrobiło się zamieszanie. Pojawiła się tam policja (mogli to być sokiści - przyp. red.))- relacjonuje pan Grzegorz, który zdarzenie obserwował z sąsiedniego saloniku prasowego. - Funkcjonariusze razem z tą kobietą sprawdzili zawartość teczki. Po tym spisali jej dane. Powiedziałem, że wiem do kogo teczka należy i że właściciel jest teraz prawdopodobnie w pociągu, który jeszcze stoi na stacji. Trzeba się więc spieszyć z oddaniem zguby.

Pan Grzegorz i pani, która znalazła teczkę (jak się później okazało, mieszkanka Grabówki) razem pobiegli na peron. - Pociąg już miał odjeżdżać, ale wstrzymałem go, bo pomyślałem, że to spóźnieni pasażerowie - wspomina konduktor pociągu PKP Intercity, pracownik sekcji przewozów i eksploatacji w Białymstoku. - Powiedzieli, na czym polega problem. Mężczyzna opisał właściciela zguby. Miałem sprawdzić, czy jest w pociągu i mu ją oddać. Ale kobieta... nie chciała oddać teczki.

- Zdenerwowało mnie jej podejście. Widocznie chciała dostać tzw. znaleźne - oburza się pan Grzegorz. - Dla mnie to nie do pomyślenia. Jaki wizerunek polskiej kobiety będzie miał ten cudzoziemiec? Moim zdaniem, teczka powinna była zostać tam, gdzie została zgubiona i czekać na właściciela. Jeśli nie, to trzeba było zrobić wszystko, żeby dostarczyć mu ją jeszcze na stacji.

Już po odjeździe pociągu konduktor odnalazł w WARS-ie właściciela cennego nesesera i jego partnerkę. Okazało się, że jedynym wyjściem, aby Amerykanin odzyskał swoje rzeczy przed odlotem samolotu, było dostarczenie mu ich na lotnisko w Warszawie. Partnerka Amerykanina poprosiła o to swojego ojca.

To był wyścig z czasem i śnieżycą

- Wiele osób pomogło nam bezinteresownie. Trzeba tu podkreślić rolę np. kierownika pociągu - mówi z wdzięcznością jej ojciec, Zbigniew Sokolow. - Jednak gdyby nie postawa tej kobiety, która znalazła teczkę i najwidoczniej chciała dostać za to nagrodę, ja nie musiałbym jechać w czasie śnieżycy do Warszawy, bo właściciel odzyskałby zgubę jeszcze na dworcu.

Najpierw więc rodzice partnerki Amerykanina musieli udać się na dworzec, bo sądzili, że teczka została właśnie tam. Wtedy zadzwonił do nich kierownik pociągu i wyprowadził ich z błędu. Okazało się, że kobieta, która znalazła neseser, zabrała go do swojego domu w Grabówce. Kolejarzom zaś zostawiła... swój numer telefonu.

Zbigniew Sokolow po skontaktowaniu się z nią udał się więc do Grabówki, by odzyskać zgubę.
- Czas naglił, bo wiedzieliśmy że musimy zdążyć dostarczyć teczkę na lotnisko. Tym bardziej, że dowidzieliśmy się od córki, że w laptopie są bardzo ważne dokumenty jej przyjaciela - wspomina.

- Pomyślałem oczywiście, że dam tej pani jakieś "znaleźne" i że wszystko szybko załatwimy... Ale wszystko trwało około 40 minut! Bo ta pani powiedziała, że wie, kim jest właściciel teczki i że odkryła... jaka jest jej wartość! Zaczęła wymieniać, że zegarek Rolex, który znalazła w środku kosztuje 40 tys. zł, a laptop - 4 tys. zł. Przy mnie zaglądała do każdej przegródki, otwierała zalakowane koperty! Próbowałem ją powstrzymać, bo to są przecież prywatne rzeczy. Ona odpowiedziała, że to już nie są prywatne rzeczy, bo policja je oglądała.

Zażądała znaleźnego w wysokości... 2 tys. zł! Miałem przy sobie tylko 1,5 tys. zł.
Mieszkanka Grabówki bez wahania przyjęła pieniądze, po czym oddała teczkę wraz z dokumentem przekazania, na którym widniał dokładny spis zawartości oraz dane osoby, której tą teczkę oddała.

Postawiła warunek: kasa albo teczka

Państwu Sokolow udało się zdążyć dostarczyć zgubę na lotnisko przed startem samolotu. Zaczęło ich jednak zastanawiać postępowanie mieszkanki Grabówki. Przeglądając różne kodeksy znaleźli w polskim prawie przepis stanowiący, że za rzecz znalezioną w miejscu publicznym znaleźne się nie należy. Potwierdza to Ewa Arcisz z kancelarii Radców Prawnych w Białymstoku:

- Zgodnie z Art. 186 kodeksu cywilnego znalazca może żądać znaleźnego w wysokości jednej dziesiątej wartości rzeczy, jeżeli zgłosił swe roszczenie najpóźniej w chwili wydania rzeczy osobie uprawnionej do odbioru - tłumaczy ekspertka.

- Wówczas właściciel jest zobowiązany do zapłaty znaleźnego. Wyjątkiem od tej zasady jest sytuacja, gdy rzecz jest znaleziona w budynku publicznym albo w innym pomieszczeniu otwartym dla publiczności. Znalazca zobowiązany jest w tych wypadkach oddać rzecz zarządcy budynku albo właściwemu zarządcy środków transportu publicznego. W praktyce takim miejscami są np. kina, galerie handlowe, autobusy, wagon kolejowy.

Do takich należy również dworzec. Od osoby, która bezpodstawnie się wzbogaciła, można domagać się na drodze prawnej zwrotu wypłaconego znaleźnego. Po uzyskaniu tych informacji Zbigniew Sokolow zadzwonił do mieszkanki Grabówki i poprosił o zwrot pieniędzy. Ta jednak... odmówiła i powiedziała, że odda pieniądze, jak odzyska teczkę.

- Przyjaciel naszej córki przyjechał do Polski na pogrzeb i został tak potraktowany - oburza się pani Krystyna. - Mąż był oczywiście gotów coś zapłacić tej kobiecie, ale to jej targowanie się, grzebanie po cudzych rzeczach... Jak mogła tak z premedytacją zrobić z nieszczęścia dla siebie zysk?

- Ja zrobiłam dobry uczynek - broni się mieszkanka Grabówki. - A teraz może będę ponosić z tego tytułu konsekwencje, bo ten pan straszy mnie sądem. Zawartość tej teczki przeglądałam z policją.

Sprawdzaliśmy, czy w środku nie ma bomby. Policja spisała mnie z dowodu. Potem nie miałam już wyjścia, bo byłam za tę teczkę odpowiedzialna. Nikt inny nie chciał, nawet mundurowi. Konduktor nie wziął teczki, a poza tym nie miałam gwarancji, że właściciel jest w tym pociągu.

To co, miałam do kosza wyrzucić tą teczkę? A Biuro Rzeczy Znalezionych? W sobotę popołudniu na pewno było otwarte - ironizuje. Bez skrępowania opowiada, że oszacowanie wartości znajdujących się w teczce rzeczy nie było trudne: - Na przykład cenę zegarka Rolex sprawdziłam w internecie - podkreśla.

Czytaj e-wydanie »

Słodkie okazje z wysokimi rabatami

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna