Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zrozpaczona kobieta poszukuje ojca dla swoich dzeci

Helena Wysocka [email protected]
Wpadli na siebie przypadkiem, na jednej z suwalskich ulic. Ona szła do szkoły, on – na spacer. Odprowadził ją  pod drzwi zawodówki, w której się kształciła.
Wpadli na siebie przypadkiem, na jednej z suwalskich ulic. Ona szła do szkoły, on – na spacer. Odprowadził ją pod drzwi zawodówki, w której się kształciła. sxc.hu
Krzysztof był tatą Oli - tak wskazują wyniki badań DNA. Ale suwalskiemu sądowi to nie wystarcza. Aby potwierdzić ojcostwo, musi mieć kuratora. Tyle tylko, że nikt nie chce pełnić tej funkcji.

Chyba będę prosić sąsiadów, by pomogli znaleźć ojca moich dzieci - nie kryje rozgoryczenia Kamila. I dodaje, że jeśli sąd będzie zwlekał z decyzją, to sieroty zostaną obdarte ze spadku.

- Po zmarłym ojcu pozostanie im tylko parę fotografii - mówi. - A wspomnieniami żyć się nie da.

To był chory związek

Krzysztof miał 45 lat. Rozwiedziony, dwoje dorosłych dzieci, o których nie raczył pamiętać. Mieszkał w blokowisku, na suwalskim osiedlu Północ. Stronił od pracy. Kolegom powtarzał, że swoje już zrobił, a teraz korzysta z życia.

Kamila niedawno świętowała 26. urodziny. Szczupła blondynka z niebieskimi oczami. Pochodzi z uczciwej, ale ubogiej rodziny. Snuła wiele planów na przyszłość. Miała pójść na studia, wyjechać za granicę, ale życie spłatało jej figla. Dziś walczy o byt dla swoich dzieci.

- Popełniłam dużo błędów - przyznaje. - Nie chcę jednak, by płaciły za nie moje córki.

Krzysztof i Kamila poznali się siedem lat temu. Wpadli na siebie przypadkiem, na jednej z suwalskich ulic. Ona szła do szkoły, on - na spacer. Odprowadził ją pod drzwi zawodówki, w której się kształciła. Po południu, z bukiecikiem zakupionych przed kościołem stokrotek czekał przy szkolnej bramie. I tak było dzień w dzień, przez parę miesięcy.

- To był chory związek - oceniają sąsiedzi mężczyzny. - Starszy, cwańszy, owinął dziewczynę wokół palca. Traktował ją jak służącą, nie raz żal było patrzeć na to, co tam się dzieje.

Rok po tym, jak się poznali, Krzysztof i Kamila postanowili dać sobie szansę na wspólne życie. Zamieszkali razem, a wkrótce kobieta urodziła Olę. I właśnie wtedy zaczęły się pierwsze waśnie.

- Nie chciał uznać córki - opowiada Kamila. - Mówił, że go zawiodłam, że nie był gotowy na dzieci. A poza tym, że ma pewne zasady - potomkowi daje swoje nazwisko tylko wtedy, gdy ma czarno na białym, że jest jego. A w tym przypadku tak nie jest. Było mi przykro, ale nie naciskałam.

Wystawił dziecko za drzwi

Minęły dwa lata. Różnice wieku, charakteru i podejścia do życia sprawiły, że w związku zgrzytało coraz bardziej. Pewnego dnia, późnym wieczorem, Krzysztof wystawił swoją partnerkę i dziecko za drzwi, na klatkę schodową. Miał zły dzień, a Ola płakała.

Kamila wróciła więc do rodziców. Na ich garnuszku przesiedziała parę miesięcy.

- Ledwo wiązaliśmy koniec z końcem - opowiada. - Nie miałam pracy, dziecko wciąż czegoś potrzebowało. Krzysztof? Praktycznie nie poczuwał się do swoich obowiązków. Czasem odwiedzał córkę i przynosił jej jakiś drobiazg - maskotkę, czy lizaki.

Jak to się stało, że w ubiegłym roku znowu zaczęła spotykać się z byłym partnerem, nie potrafi wytłumaczyć. Ot, tak jakoś wyszło. Gdy oznajmiła matce, że znowu jest w ciąży, ta wpadła w złość. Kazała córce wynosić się do Krzysztofa albo uporządkować sprawy ojcostwa. Kamila wybrała tę drugą opcję. W połowie minionego roku wystąpiła do suwalskiego sądu z wnioskami. Prosiła o ustalenie, kto jest ojcem Oli i o przyznanie alimentów na córkę. Później złożyła kolejne wnioski. Takie same, jak wcześniejsze, tyle tylko, że dotyczące drugiej córki - Lenki. Ale ta sprawa ma się rozpocząć dopiero za kilka miesięcy.

Zmarł przed procesem

Jesienią minionego roku ruszył proces w sprawie ustalenia ojcostwa Oli. Krzysztof stawił się na wezwanie sądu, ale dziecka uznać nie chciał. Mówił, że wcześniej musi rozwiać dręczące go wątpliwości. Sędzia skierowała więc Olę i jej domniemanego ojca na badania DNA do białostockiego ośrodka. Pojechali tam razem, wynajętym samochodem.

- Miałam wrażenie, że mojego partnera bawi ta sytuacja - opowiada kobieta. - Zagadywał nas, sypał dowcipami. A córce tłumaczył, że musi mieć na nią papier. Taki już jest.

Wynik badań nie pozostawiły najmniejszej wątpliwości - Krzysztof był ojcem Oli.

Kolejne posiedzenie sądu odbyło się parę tygodni temu. Wydawać się mogło, że ustalenie ojca dziewczynki to już tylko zwykła formalność. Ale nic bardziej mylnego. W międzyczasie doszło bowiem do tragedii. Krzysztof nagle zmarł, tuż przed terminem rozprawy.

- Sędzia uznała, że proces trzeba odroczyć - opowiada Kamila. - Przede wszystkim dlatego, że zmarłego ktoś musi zastąpić. Zostałam zobowiązana do znalezienia kuratora, który zasiądzie na sądowej ławie.

Zapłakana wybiegła z sali. Bo sprostanie wymogom sądu graniczy z cudem. Wprawdzie Krzysztof miał przyrodniego brata, ale ten nie garnął się do rodziny. Z góry było wiadomo, że nie będzie tracił czasu na sądy.

- Mam prosić sąsiadów o pomoc? - dziwi się Kamila. - To jakiś paradoks. Skąd mogą wiedzieć, co nas łączyło?

Marcin Walczuk, rzecznik prasowy Sądu Okręgowego w Suwałkach, tłumaczy, że nie zna tej sprawy, więc trudno mu się odnosić się do postanowienia sędzi. Dodaje jednak, że decyzja o powołaniu kuratora wynika z zapisów prawa.

- Jeżeli domniemany ojciec nie żyje, to ktoś musi reprezentować jego interesy - argumentuje.

Ale wymaga to od kuratora dużo dobrej woli. Bo jeśli w przypadku Oli wystarczy tylko pójść na wokandę, to w procesie Leny trzeba włożyć znacznie więcej wysiłku. Nie można bowiem, jakby się wydawało, porównać wyniku badania niemowlęcia z tym, które kilka miesięcy temu zrobił Krzysztof. W ocenie sądu, nie ma on żadnej mocy prawnej.

- Sędzia powiedziała wprost: jeśli chcę, by Lena miała ojca, to muszę kogoś przekonać, by poddał się badaniu DNA - opowiada Kamila. - Chyba muszę przeprowadzić casting na wujka? - ironizuje matka dwóch dziewczynek.

Ustalenie, kto był ojcem Oli i Leny to nie tylko sprawa honoru. To przede wszystkim kwestia przyszłości dziewczynek. Gdyby sąd uznał, że były dziećmi zmarłego, miałby prawo do renty rodzinnej. Ale to nie wszystko. Krzysztof posiadał bowiem duże, nieźle wyposażone mieszkanie. Wprawdzie rodzina zmarłego już zaczęła je ograbiać, ale interweniowała policja. Po przeprowadzeniu postępowania spadkowego, majątkiem podzielą się dzieci. Te, z prawego łoża i być może te, z drugiego związku. Być może, bo nie wiadomo, czy sąd zdąży ustalić, kto był ich ojcem. Jeśli nie upora się z tym w porę, dziewczynki nie dostaną ani grosza.

- Nie jestem łowcą spadków - Kamila ociera płynące po policzku łzy. - Ale muszę dbać o przyszłość sierot..

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna