Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Barbara Chojnowska w pętli długów. Nie mają za co żyć, a komornik licytuje

Urszula Ludwiczak [email protected]
Barbara Chojnowska wysyła pisma o pomoc gdzie tylko się da. Ogromne długi doprowadziły jej rodzinę do bardzo trudnej sytuacji finansowej. Nie mają już prawie nic.
Barbara Chojnowska wysyła pisma o pomoc gdzie tylko się da. Ogromne długi doprowadziły jej rodzinę do bardzo trudnej sytuacji finansowej. Nie mają już prawie nic.
- Chciałabym być zdrowa i o nic nikogo nie prosić - mówi Barbara Chojnowska ze wsi Boguszewo. Niestety, choroby jej i syna sprawiły, że rodzina wpadła w ogromne długi. Nie mają za co żyć, a komornik licytuje kolejne części ich gospodarstwa.

Moja rodzinna ziemia, ojcowizna, poszła na licytacji komorniczej za grosze - Barbara nie może pogodzić się losem. - A i tak wszystkie długi nie zostały spłacone. Nie wiem, co nas dalej czeka.

Jeszcze kilka dni temu rodzinie groziła utrata domu - nieruchomość z siedliskiem we wsi Boguszewo (gm. Trzcianne) też została bowiem wystawiona na licytację. Ale już wiadomo, że dzięki dobrej woli wierzycieli i pomocy komornika, Chojnowscy dachu nad głową nie stracą. Przynajmniej na razie. Ich sytuacja nadal jest jednak trudna.

W pętli długów

Jeszcze pod koniec lat 90. rodzina Barbary Chojnowskiej radziła sobie całkiem nieźle, chociaż kokosów nigdy nie mieli. Kobieta z mężem i dwoma synami (oraz swoimi rodzicami) mieszkała w rodzinnym domu w Boguszewie niedaleko Moniek.

- Jakoś sobie dawaliśmy radę, choć dochody z gospodarki nigdy duże nie były. Ale tato pomagał, mąż czasem jakąś pracę podłapał - wspomina kobieta.
Chcieli, aby żyło im się lepiej, chcieli rozwijać gospodarstwo. Barbara pod zastaw ziemi wzięła więc kilka kredytów. W sumie na ponad 100 tys. zł. Miało być na nawozy, ropę, rozruszanie gospodarki.

- Początkowo bez problemu spłacaliśmy raty - opowiada Chojnowska. - W sumie z 20 tys. oddałam bankom.
Ale nagle sytuacja się pogorszyła. Starszy syn, Radek, wówczas uczeń II klasy podstawówki, zachorował na ostrą białaczkę limfoblastyczną.
- Leżał kilka miesięcy w szpitalu w Białymstoku, miał przetaczaną krew, dostawał chemię - opowiada Barbara Chojnowska. - Był w ciężkim stanie. Potrzebowaliśmy pieniędzy na leki, dojazdy, żywność.

Jakby tego było mało, zachorowała również Barbara. - Źle się czułam od dłuższego czasu, ale myślałam, że to przeziębienie, bo miałam kaszel i temperaturę - wspomina. - Ale lekarz rodzinny jak mnie zbadał, kazał od razu do szpitala na białostockich Dojlidach jechać. Okazało się, że mam gruźlicę. Szok. To chyba z tej nędzy, niedojedzenia i stałych kłopotów tak mi się przyplątało. Trzy tygodnie leżałam na śmiertelnej pościeli. Ledwo mnie odratowali. Miałam po 41 stopni gorączki. W szpitalu byłam aż siedem miesięcy. To cud, że nie zaraziłam wtedy Radka, bo przecież odwiedzałam go w jego szpitalu, jak jeszcze nie wiedziałam, że sama jestem chora.

Gdy Barbara i jej syn leczyli się w Białymstoku, sytuacja finansowa rodziny zaczęła się z dnia na dzień pogarszać. Pieniądze z kredytu, zamiast na gospodarkę, szły na podstawowe potrzeby rodziny. Nie było żadnych dochodów. Banki proponowały rozłożenie zaległości na mniejsze raty, próbowały iść im na rękę.
- Ale nie było z czego spłacać tych długów - przyznaje kobieta. - Ja przez półtora roku po zakończeniu leczenia byłam na rencie. Ale trzeba było wykupywać leki, i dla mnie, i dla Radka. Kilkaset złotych miesięcznie zostawialiśmy w aptekach. Na raty pieniędzy już nie było.

Przedawnione zaległości rosły w kosmicznym tempie. Aż przekroczyły 200 tys. zł. Pętla długów zaczęła się zacieśniać. Zwłaszcza, że dochody rodziny stały się minimalne. Czasem coś tam dorobił Barbary mąż albo dorośli już synowie. Ale stałej pracy nikt nie miał.

- Aby wyżyć, zaczęliśmy sprzedawać maszyny, zwierzęta... - płacze Chojnowska. Ciągle miała nadzieję, że uda się uratować rodzinną ziemię i siedlisko.

To nasz dom od lat

Ojcowizna Barbary to kilkanaście hektarów ziemi, niewielki dom, kilka budynków gospodarczych. Rodzice przepisali ten majątek na Barbarę w 1984 roku.
- Tę ziemię obrabialiśmy zawsze, od zawsze mieszkaliśmy w tym domu - mówi z płaczem. - I co, ja teraz miałabym stąd gdzieś pójść? Tylko gdzie?
Dom jest niewielki, cztery izby, sień, kuchnia i strych. Nie ma kanalizacji, ani łazienki. Stary kaflowy piec. Drewna wystarcza na tyle, aby ciepło było w kuchni. W innych pomieszczeniach panuje zimnica. Barbara zawsze ubrana jest w grube swetry, kamizelki i skarpety.

- Od tej choroby stale mi zimno, nawet jak 30 stopni ciepła na podwórku - przyznaje. Choroba i stały stres powodują, że nie ma apetytu, nie może spać. Powinna brać leki na nerwy i poprawę apetytu. Radek też powinien dobrze się odżywiać, bo chociaż jest już zdrowy, to ma słabszą odporność. - Ale wykupić nam dwie recepty to 100 zł przecież trzeba - rozkłada ręce Chojnowska. - A z czego mam te pieniądze brać?

W przetrwaniu pomaga rodzinie ośrodek pomocy społecznej. Ostatnio dostali 164 zł zasiłku okresowego, 100 zł na leki i 150 zł "na życie". Na szczęście drewno jest swoje i jest czym ogrzać przynajmniej jedno pomieszczenie. - Jakoś staramy się z tej nędzy żyć - płacze Barbara.

Komornik próbuje ratować

Długo wierzyła, że uda jej się uratować ojcowiznę przed komornikiem. Dlatego wcześniej sama nie sprzedała nawet kawałka majątku, chociaż pewnie wówczas udałoby jej się uzyskać lepsze ceny, nie narosłyby też tak bardzo bankowe odsetki. Teraz ogromne długi trzeba spłacić. 21 października ub. r. komornik sprzedał pierwszą część majątku Chojnowskiej. Kilka działek, w sumie ok. 6 ha. Udało się zaspokoić część wierzytelności.

- Za hektar po dwadzieścia parę tysięcy płacili, choć ziemia warta przynajmniej 30 tys. za ha - żali się Chojnowska. Po pierwszej licytacji do spłacenia zostało jeszcze ok. 120 tys. zł. Na minioną środę, 5 lutego , była wyznaczona licytacja kolejnych 7 ha - dwóch małych działek i największej siedliskowej, na której stoi dom i budynki gospodarcze. Ale licytacje się nie odbyły.

- Licytacja działki siedliskowej została odwołana, wierzyciele po negocjacjach od niej odstąpili - mówi Grażyna Sosnowska, komornik z Grajewa, która zajmuje się sprawą Chojnowskiej. - Spróbujemy teraz ją podzielić na część rolną i zagrodową, z domem. Sprzedaż tylko tej rolnej części wystarczy, aby zabezpieczyć pozostały dług. Część zagrodowa zostałaby wtedy rodzinie. Mieliby gdzie mieszkać.

Do sprzedaży dwóch mniejszych działek nie dopuściła sama Chojnowska, choć można było w ten sposób jeszcze o kilka tysięcy jej długi zmniejszyć.
- Byli chętni na kupno, ale jak się rozpłakałam, to zrezygnowali z licytacji - przyznaje kobieta.

Kolejnej licytacji mniejszych działek na razie nie będzie. Rodzina może też mieszkać w swoim domu. Bo do podziału ziemi siedliskowej, o ile uda go przeprowadzić, dojdzie najwcześniej wiosną. Jest więc światełko w tunelu i szansa, że Chojnowskim uda się wreszcie po latach odbić od dna.

Rodzina Chojnowskich potrzebuje ubrań, żywności, środków czystości, pomocy w wykupieniu leków. Jeśli ktoś może wspomóc rodzinę, prosimy o kontakt z redakcją 85 748 74 61.

Czytaj e-wydanie »

Nieruchomości z Twojego regionu

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna