Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Brak domu to ich wybór

Urszula Bisz
Stanisław (z lewej) nazywa siebie głową domu. On przy ul. Hubala nocuje od dwóch lat.  Ponad miesiąc temu dołączył do niego Darek (na zdjęciu w głębi po prawej), a niedługo po nim - Justyna.
Stanisław (z lewej) nazywa siebie głową domu. On przy ul. Hubala nocuje od dwóch lat. Ponad miesiąc temu dołączył do niego Darek (na zdjęciu w głębi po prawej), a niedługo po nim - Justyna. B. Malaszewska
Darek, Justyna i Stanisław mieszkają razem w domu przy ulicy Hubala w Białymstoku. A właściwie to zajmują tymczasowo stojące tam opuszczone domostwo. Nocują w budynku, z którego od lat już korzystają bezdomni.

Sami nie wiedzą, jak długo jeszcze tam zostaną. Przed nimi było tam wielu innych, po których już słuch zaginął. Co będzie z nimi, nie wiadomo. Twierdzą, że jak na razie radzą sobie i mają dobre warunki. Dobre, jak na bezdomność - podkreślają.

Konserwy biorą, ale pracy nie chcą

Odwiedziliśmy ich w styczniowe popołudnie wraz z patrolem policji i studentkami uczestniczącymi w programie pomocy bezdomnym. Zaskoczył nas porządek, bo z reguły w miejscach, gdzie "na dziko" nocują bezdomni, jest barłóg, smród i brud. Tam było inaczej... tak to przynajmniej wyglądało przy wątłym promieniu świeczki.

Po bliższym przyjrzeniu się sytuacji, dały się jednak zauważyć obrzydliwe, spleśniałe ściany, okiennice z kartonami zamiast szyb i ledwo trzymający się kupy piec kaflowy - grożący w każdej chwili rozpadem. Nie ma tam energii elektrycznej ani wody. Dom należy do mężczyzny, który prawdopodobnie mieszka w Gdańsku. Bezdomni mogą tam mieszkać dopóty, dopóki ten nie upomni się o swoje. Lub też dopóki ich miejsca nie zajmą inni.

Póki co "urządzili się" tam po swojemu. Jedzenie gotują na piecu. Myją się w wanience dziecięcej. Wszędzie, gdzie się dało, porozwieszali koce, aby utrzymać ciepło. Wieczory spędzają przy świeczkach. Jedzenie trzymają w lodówce, choć ta od dawna nie działa. Czasem, jak mają pieniądze, kupują ciastka albo alkohol. Choć tego, jak twierdzą, nie piją aż tak dużo. Mają nawet pupila - biało-czarnego kundla, którego przygarnęli, kiedy był jeszcze malutkim psiakiem.

Trójka bezdomnych z chęcią przyjęła od nas konserwy, koce i ręczniki. Podziękowali. Nie chcieli jednak słyszeć ani o poszukiwaniu pracy, ani o zmianie miejsca zamieszkania.

- Wystarczy się rozejrzeć - mówi Stanisław. - Przecież jest posprzątane. Mamy jedzenie. Nie mamy prądu i wody, ale jest ciepło, bo mamy piec, w którym palimy.
Nie wspomina jednak, że to przez ten piec kuleje. Po pytaniach policjantów opowiada, jak do tego doszło:

- Było akurat wtedy tak bardzo zimno na zewnątrz, że ciągle paliłem w piecu. Położyłem się obok pieca i podkładałem. A że, nie ukrywam, łyknąłem dwie lampki w tym czasie, to i zasnąłem. Jak się obudziłem, noga mi się paliła.

Teraz jest cała poparzona. Mimo to Stanisław nie chce iść do lekarza, ani na pogotowie. Przyjmuje tylko maści i bandaże, które daje mu policja. Noga jest jednak kolejnym pretekstem do tego, żeby nie pracować. Jak tłumaczy, przecież nie będzie z nią chodził po rusztowaniach. Zamiast tego woli dalej zbierać puszki. Twierdzi, że w ten sposób jest w stanie się utrzymać. Zbiera też drewno, którym później pali w ledwo trzymającym się kupy piecu. Część żywności i środków czystości dostaje od ludzi.

Bo to zła kobieta była

- Teraz jest mi dobrze - przekonuje Stanisław. - Mieszkam tu. Jest ciepło. Czysto, jak na miejsce bezdomnych. Jestem tu od dwóch lat. Kiedyś latami spałem na klatkach schodowych, w piwnicach. Jedni ludzie mnie przeganiali, inni szczuli psami. Nie miałem co zjeść, gdzie się umyć. A bezdomny jestem od ośmiu lat. Wszystko przez moją żonę. Pracowałem w zakładzie drobiowym. Przynosiłem do domu pieniądze. Miała wszystko. Na nic nie musiała narzekać. I postanowiła ze mnie te pieniądze wyciągnąć. Rozwiodła się ze mną i zasądziła alimenty. Mam z nią trójkę dzieci. Nie płaciłem i wylądowałem za kratami. Wszystko przez nią, bo chciała pieniędzy. Miała dobrze, a że trochę piłem... Z innymi dwiema kobietami też mam dzieci, ale tamte nie poszły do sądu po alimenty. A ta... Straciłem pracę. Miałem problemy z prawem, z alkoholem. No i teraz żyję, jak żyję.

Miał rodzinę i pracę. Teraz ma 400 zł renty.

Pobyt w więzieniu i nałóg alkoholowy w swojej historii ma też Darek, młodszy kolega Stanisława, który mieszka z nim od prawie miesiąca. Stracił rękę, w związku z tym, jako jedyny z całego towarzystwa, ma co miesiąc stały dochód gotówki - ponad 400 zł renty. On również nie zamierza szukać pracy, bo jak twierdzi, nie opłaca mu się to. Twierdzi, że i tak jakoś układa sobie teraz życie.

O tym, co działo się z nim kiedyś, opowiada dość ogólnie:
- Miałem żonę, miałem dziecko. Rozstałem się. Wróciłem do rodzinnego miasta - Supraśla. Niestety, mama zmarła, ojczym zmarł. Mieszkanie przejęła rodzina ojczyma. Jakoś sobie radziłem. Zacząłem pracować. Wynająłem stancję. Popadłem w konflikt z prawem. Skończyło się to, oczywiście, więzieniem. Wyszedłem stamtąd. Poznałem dziewczynę. Zamieszkaliśmy na stancji, ale zaraz się pokłóciliśmy.

Wpadłem w alkoholizm, można tak powiedzieć. Rzuciłem pracę, rzuciłem wszystko i trafiłem tutaj. Teraz znowu mam dziewczynę, nawet się tu do nas wprowadziła! Dostałem też rentę. I staram się, żeby było lepiej, żeby jakoś do siebie wrócić. Miałem wszystko. Za granicę wyjeżdżałem, ale niestety. Teraz jestem bezdomny. Od 1999 roku mam problemy z mieszkaniem. Różnie bywało. Mieszkałem też na stancjach, ale bez komfortów. W mieszkaniach z zimną wodą i bez odpływu.

Teraz Darek znowu chciałby coś wynająć. Tym razem ze swoją nową dziewczyną, Justyną - trzecią z ich grupy bezdomnych. Ta przeniosła się do opuszczonego domu przy ul. Hubala tuż przed świętami Bożego Narodzenia.

Woli bezdomność od powrotu do matki

- Jestem tu, bo się pokłóciłam z mamą i wyszłam z domu - opowiada 27-letnia Justyna. - To było przed świętami, cztery dni. I jakoś teraz trzeba żyć. Ja bym w każdej chwili mogła iść do domu, nawet teraz, ale nie chcę. Niech się matka nauczy, jak to jest. Wcześniej też wygoniła mnie. Pół roku mieszkałam w Caritasie.

Później dowiedziała się, że tam jestem. Przyszła i powiedziała, żebym wróciła do domu, no to wróciłam. Powiedziała, że się to nie powtórzy, a teraz robi to samo. Wygania mnie. Wcześniej, jak pracowałam, jak przynosiłam pieniądze, to była bardzo miła. Później, jak rzuciłam pracę, bo tam po prostu wytrzymać się nie dało, to od razu się zmieniła.

Matka nawet nie wie, że Justyna koczuje z bezdomnymi. Nie wie też, że jej córka jest w ciąży. Justyna, mimo że spodziewa się dziecka, twierdzi, że jej obecne życie odpowiada jej. Mówi, że jak zajdzie taka potrzeba, zgłosi się do szpitala. Planują wprawdzie z Darkiem wspólne wynajęcie mieszkania, ale żadne z nich nie ma zamiaru szukać pracy.

- Gdyby ktoś dawał mi pracę, to poszłabym w każdej chwili - przekonuje Justyna. - Najlepiej, żeby była w moim zawodzie - krawcowej. Tylko, że w tym zawodzie to trzeba na akord robić i mało się zarabia. To się nie opłaca.

Po chwili zastanowienia zaś stwierdza: - Na razie to wątpię, żeby mnie ktokolwiek przyjął do pracy, bo jestem w ciąży.

Zapytana o to, jak wyobraża sobie przyszłość po narodzinach dziecka, stwierdza, że jakoś to będzie. "Jakoś" to zresztą najczęściej używane przez całą trójkę stwierdzenie. Jakoś będzie, jakoś sobie radzą, jakoś tak wyszło, że nie mają pracy i domu. Wszyscy są przekonani, że to nie oni zawinili.

Brak domu nazywają normalnością, wolnością

Przekonują, że wcale nie jest tak źle, bo przecież mieszkają razem. Mają jedzenie. Nie piją zbyt wiele alkoholu. Dlaczego nie chcą więc zamieszkać w ośrodku dla bezdomnych?

- Po pierwsze, dlatego że w Caritasie na ulicy Sienkiewicza trzeba 200 zł płacić - mówi Darek. - Są rygory takie. A mój starszy kolega mówi, że w Caritasie czułby się jak w więzieniu. Bo trzeba być podporządkowanym, a chce być po prostu normalnym człowiekiem.

I ich zdaniem, właśnie takie życie, jakie obecnie wiodą, jest w porządku. Bo przecież nikomu krzywdy nie robią. Przeżywają z dnia na dzień, więc zbyt wiele zmieniać nie trzeba.

- Szczerze mówiąc, tutaj nie są aż takie złe warunki jak na bezdomność - przekonuje Darek. - Naprawdę. Są tacy, co mieszkają w szopach, czy gdzieś. I faktycznie, tylko butelki się walają. Tutaj człowiek się stara. Piec był rozwalony, został zrobiony. Własnymi rączkami został zrobiony, więc i jest na czym ugotować. A takie domowe jedzenie to coś całkiem innego niż na przykład te zupki wydawane przez pomoc bezdomnym.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna