Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

<I>Czy w białostockich dyskotekach i klubach jest bezpiecznie?</I>

<B>Jolanta Gadek</B>
Wielu właścicieli białostockich dyskotek i restauracji omija jak może przepisy przeciwpożarowe, ustawę o imprezach masowych i inne przepisy. W lokalach dochodzi do kradzieży kieszonkowych, giną pieniądze i telefony komórkowe. W ich pobliżu dochodzi do rozbojów i pobić. Zdaniem policjantów i strażaków jeśli klient sam nie zadba o swoje bezpieczeństwo, nie zawsze może liczyć na pomoc obsługi lokalu.

Kilka tygodni temu trzech białostoczan po wyjściu z dyskoteki "Premiera", mieszczącej się przy ul. Pięknej w Białymstoku, napadło na mieszkańców Łap. Ci zamierzali wrócić swoim samochodem do domu. Napastnicy wyrzucili z auta pasażerów, kierowcę zaś sterroryzowali. Grożąc mu pobiciem nakazali, żeby odwiózł ich do domu. Na koniec pobili go i okradli. 12 stycznia z kolei na dwóch klientów wychodzących z "Marszanda" napadło czterech mężczyzn. Doszło do bójki, w efekcie której jeden z poszkodowanych doznał poważnych obrażeń i został umieszczony w szpitalu. 11 stycznia w restauracji "Grand" w Michałowie jeden z klientów podszedł do Pawła G. i zażądał pieniędzy. Obezwładnił go, przeszukał kieszenie, zrabował 13 zł i na koniec uderzył pięścią w twarz. W nocy z 14 na 15 stycznia w barze pod Korycinem trzech mężczyzn w wieku od 30 do 33 lat pobili 30-latka. Poszkodowany również został umieszczony w szpitalu. Przykłady można mnożyć. Tego typu zdarzenia policja odnotowuje regularnie. Kumulują się w dni popularnych imienin, "ostatki" czy Andrzejki.
W dwa ostatnie wieczory przed adwentem w "Kręgu" i na placu przed nim doszło do kilku poważnych przestępstw. Pobito taksówkarza oczekującego na klientów, na parkiecie pobiły się dwie pary, dwaj napastnicy przy barze obrabowali młodego mężczyznę i zranili go w brzuch nożem. Mężczyzna trafił do szpitala wprost na stół operacyjny.
Największe zagrożenie takimi zdarzeniami występuje w centrum Białegostoku, gdzie lokali jest najwięcej.
- Tragedii nie ma - zapewnia nadkomisarz Lech Czerniewski, zastępca komendanta Komisariatu I Policji w Białymstoku. - W ścisłym centrum Białegostoku, przy ul. Lipowej, Rynku Kościuszki, Malmeda, Białówny, Spółdzielczej i Suraskiej jest kilkadziesiąt różnego rodzaju restauracji, pubów, kawiarni, klubów. Wziąwszy pod uwagę ich ilość oraz liczbę klientów, którzy je odwiedzają, bójek i pobić w ich pobliżu nie ma zbyt dużo.
Zdaniem komendanta nie bez znaczenia jest fakt, że okolica większości tych lokali jest monitorowana przez kamery, które podłączone są do stanowiska w białostockiej komendy miejskiej. Fakt ten nie zawsze co prawda powstrzymuje sprawców - tak jak w przypadku wspomnianej bójki pod "Marszandem", ale ułatwia znalezienie sprawców.
Funkcjonariusze twierdzą, że zawsze tak było, jest i będzie, że okolice lokali gastronomicznych czynnych do późnych godzin czy nocnych sklepów są bardziej niebezpieczne od innych rejonów.
Kradną w środku
- Można powiedzieć, że kontrolujemy sytuację w pobliżu lokali, w miejscach, gdzie jest ich szczególnie dużo, wystawiamy więcej patroli - mówi komendant Czerniewski. - Nie mamy jednak praktycznie wpływu na to, co się dzieje w środku. Tylko w ciągu ostatniego tygodnia otrzymaliśmy 10 zgłoszeń o kradzieży w restauracjach i biurach.
Goście dyskotek i klubów tanecznych czy pubów, w których organizowane jest karaoke pozostawiają swe torebki, saszetki, portfele czy telefony komórkowe bez opieki przy stoliku i idą tańczyć. Fakt ten wykorzystują złodzieje.
- Ochrona - jeśli jest - i barmani starają się nie dopuścić do rozrób i bijatyk. Mienia nie pilnują. A my przecież nie będziemy w czasie służby siedzieć w kawiarni i pić coca-coli, żeby schwytać złodziei. Od razu wszyscy by myśleli - siedzą policjanci albo... pedały - mówi jeden z funkcjonariuszy. - Zresztą większość złodziei zna nas z widzenia.
Zdaniem policjantów pracownicy pubów, w których zbiera się młodzież, nagminnie łamią przepisy ustawy o wychowaniu w trzeźwości. Zgodnie z tymi przepisami sprzedaż alkoholu nieletnim jest przestępstwem. Funkcjonariusze nie raz zgarniają z ulicy pijanych nastolatków, ci jednak z reguły nie chcą powiedzieć kto i gdzie sprzedał im alkohol. Straciliby wówczas prawo wstępu do lokalu. Z reguły też nikt nie chce być świadkiem w takiej sprawie.
Do ostatniego klienta
- Ja nastawiam się na klientów starszych, którzy chcą przyjść, pobawić się spokojnie w eleganckim otoczeniu. Nie mam zamiaru ściągać do siebie młodzieży, która wstępuje tylko na piwo, śmieci, niszczy wnętrze - mówi jeden z białostockich restauratorów. - Ale wielu idzie na masówkę, nastawia się na studentów i młodzież. Pozwala im na wszystko - śpiewy, tańce, swawole.
W każdym lokalu gastronomicznym znajduje się również informacja, że osobom nietrzeźwym nie sprzedaje się alkoholu.
- To totalna fikcja, dopóki ktoś da radę chodzić, mówić i płacić, kupi alkohol - mówi komendant Czerniewski.
Przepis ten jest zupełnie martwy. Jeśli pijany klient zaśnie przy stoliku, barmani lub ochroniarze wyprowadzają go z lokalu na zewnątrz i zostawiają własnemu losowi. Podobnie robią, gdy ktoś się awanturuje. Awantura musi być jednak duża. Same okrzyki, kłótnie przy stoliku, zbicie szklanki czy talerza, nie powodują żadnej reakcji. Klient może się poczuć obrażony interwencją i więcej nie przyjść do danego klubu, a pieniądze wyda u konkurencji. Niektórzy klienci co drugi dzień "zwalniają" barmana, a ten musi milczeć i robić swoje. Wiele pubów jest otwartych do ostatniego klienta, i to w dosłownym znaczeniu. Zamykane są o 3, 4 czy nawet 5 w nocy.
Jeśli w jakimś lokalu zbyt często mają miejsce przestępstwa, dzielnicowy rozmawia z właścicielami i nakłania ich do poprawy stanu bezpieczeństwa. Z reguły po pewnym czasie takie rozmowy przynoszą rezultat - właściciele obawiają się kontroli PIH-u, PIP-u czy sanepidu, które może nasłać policja.
- Staramy się wszystko co możemy załatwić we własnym zakresie - przyznaje właściciel pubu, który zgadza się na rozmowę pod warunkiem zachowania anonimowości. - Nikomu nie zależy na zatargu z policjantami. Niektórzy z nich piją u mnie na krechę. Można się z nimi dogadać.
(Nie) masowe
Zgodnie z przepisami impreza masowa to taka, jeśli jednocześnie w jednym pomieszczeniu przebywa 300 osób. W Białymstoku jest wiele lokali, w których jednocześnie bawi się 500, 600 a nawet więcej osób - "Hotel Gołębiewski", "Krąg", "U Lecha". W lokalach tych odbywają się tłumne studniówki.
- Ponieważ organizatorzy imprez notorycznie zaniżają liczbę uczestników do np. 250 czy 280 osób w ustawie o imprezach masowych znalazł się zapis, że ważna jest liczba miejsc w obiekcie a nie tylko podana liczba uczestników - mówi podinsp. Zbigniew Pypczyński, naczelnik Sztabu Policji białostockiej komendy wojewódzkiej. - Niektórzy biznesmeni zaczynając działalność, starają się o stałe pozwolenie na organizowanie imprez masowych. Inni nie otwierają jednej większej sali, lecz kilka mniejszych. W takiej sytuacji nawet jeśli jednocześnie w obiekcie bawi się 600 osób, ale na trzech salach, to nie jest impreza masowa.
W rezultacie bywa, że nad bezpieczeństwem kilkuset osób czuwa... dwóch ochroniarzy. Tymczasem zgodnie ze wspomnianą ustawą imprezę, w której bierze udział 300 osób, powinno zabezpieczać 10 porządkowych. Na każde kolejne 100 osób powinien przypadać kolejny ochroniarz.
- Organizatorzy wolą stawiać przepierzenia, dzielić sale, bo dzięki temu uciekają od kosztów. Zatrudnienie dodatkowych ochroniarzy to kolejny wydatek, który albo zmniejszy zyski, albo podniesie cenę. A jeśli cena będzie zbyt wysoka, klient wybierze konkurencję - mówi Pypczyński. - Ustawa o imprezach masowych jest ciągle nowelizowana i ciągle znajdują się sposoby na jej obejście.
Zdaniem naczelnika Pypczyńskiego jedno jest pocieszające - poprawił się stan bezpieczeństwa w dużych wiejskich dyskotekach. Dwa lata temu na polecenie Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji przeprowadzono w nich kompleksowe kontrole, które wymogły na właścicielach podjęcie szeregu działań. Policji pomógł fakt, że przeminęła moda na disco polo. Białostoczanie nie wyruszają już tłumnie do "Panderozy" w Janowie czy "Atlanty" w Jeżewie.
Zło konieczne?
- Całą ochronę przeciwpożarową właściciele dyskotek i różnych lokali gastronomicznych traktują jako zło konieczne - mówi młodszy brygadier Dariusz Sadowski, rzecznik prasowy Komendy Wojewódzkiej Państwowej Straży Pożarnej w Białymstoku. - Gdy przychodzimy na kontrolę i pytamy o różne rzeczy, patrzą na nas, jakbyśmy spadli z księżyca. Mówią na przykład, że lokal istnieje pięć lat i nigdy nie było pożaru, to dlaczego miałby nagle powstać i po co to całe zamieszanie.
Zgodnie z przepisami jeśli lokal ma nie więcej niż 50 miejsc, wystarczy jedno wyjście ewakuacyjne o szerokości co najmniej 90 cm. Jeśli ma miejsc więcej niż 50, musi mieć dwa wyjścia. Im więcej miejsc, tym wyjścia muszą być szersze - ich szerokość regulują szczegółowe przepisy.
I z tymi wyjściami, zdaniem strażaków, są największe problemy. Bardzo często, w miarę zdobywania większej liczby klientów, w sali dostawiane są kolejne stoliki. I chociaż - zgodnie z przepisami - wyjścia ewakuacyjne powinny być w każdej chwili przygotowane do otwarcia, w rzeczywistości bywają zastawiane stolikami, wieszakami na ubrania i innymi przedmiotami. A personel z reguły nie pamięta, gdzie znajduje się od nich klucz. Zdaniem strażaków takich problemów nie ma w obiektach nowo budowanych, które już na etapie planowania są przystosowane do wymogów ochrony przeciwpożarowej. Tymczasem w centrum Białegostoku większość pubów i kawiarenek mieści się w adaptowanych schronach przeciwpożarowych, piwnicach, na strychach a nawet - w starych kotłowniach.
- Najtrudniej jest gasić pożar powstały w piwnicy - mówi Sadowski. - Panuje tam największe zadymienie.
Strażacy przyznają, że takie lokale kontrolują częściej niż inne. Po publikacjach prasowych została przeprowadzona kontrole przeciwpożarowe w "Gryfie", kolejne będą w "Metrze" i "Strychu". Ostatni z wymienionych lokali ma mniej niż 50 miejsc, więc wystarczą tam jedne drzwi. W dwóch pozostałych są po dwa wyjścia ewakuacyjne, podobnie jak w "Rejsie". Strażacy zapowiadają, że w karnawale skontrolują też szereg innych lokali.
Zapowiedziane kontrole
W ubiegłym roku na terenie powiatu białostockiego strażacy skontrolowali 25 lokali gastronomicznych i dyskotek.
- W 80 procentach z nich ujawniliśmy nieprawidłowości porządkowe, np. złe oznakowanie dróg ewakuacyjnych - mówi Piotr Gilewski z Komendy Miejskiej PSP w Białymstoku. - W pozostałych 20 proc znaleźliśmy usterki, które mają bezpośredni wpływ na bezpieczeństwo przebywających w nich klientów.
W powiecie białostockim znajduje się w sumie 4 tys obiektów do kontroli przeciwpożarowej - lokali, sklepów, biur. Siłą rzeczy kontrole są wyrywkowe, są skutkiem wniosku klientów, anonimowych donosów, publikacji prasowych lub obserwacji strażaków, którzy bywają tam po pracy. Czy kontrole są wiarygodne? Zdaniem restauratorów strażacy czepiają się drobiazgów. Zdaniem strażaków trudno ustalić faktyczną sytuację w kontrolowanym obiekcie.
- Zgodnie z przepisami musimy zapowiedzieć kontrolę siedem dni wcześniej - mówi Piotr Gilewski. - Restauratorzy mają zatem wiele czasu, żeby pochować część stolików, przesunąć meble zagradzające drzwi ewakuacyjne, przygotować gaśnice, przypomnieć personelowi o różnych sprawach. Moja rada jest taka, że jeśli mamy zamiar często spędzać czas w danym klubie, sprawdźmy, czy jest on bezpieczny.
Jeśli obiekt przewidziany jest na więcej niż 300 osób, jego właściciel jest zobowiązany do zainstalowania monitoringu i podłączenia do straży pożarnej. Po kontroli taką instalację strażacy nakazali zamontować w kilku obiektach. Teraz czekają na jej wykonanie.
- Kontrole kontrolami, a ja w Sylwestra, żeby zrobić zdjęcie, wchodziłem do jednej z restauracji przez okno, bo drzwi się zacięły - mówi nasz redakcyjny fotoreporter. **

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna