Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jest czas wyborów, i jest czas po wyborach

Sebastian Michałowski
Cudu nad urną nie było. Ośrodki badania opinii mogą dopisać sobie do listy sukcesów, że bezbłędnie wytypowały wynik wyborów. Przynajmniej w przypadku pierwszego i drugiego miejsca. Chyba, że po oficjalnym policzeniu głosów okaże się, że trzecią, a może nawet drugą siłą polityczną jest w Polsce „spis treści”, na który wyborcy zagłosowali na źle zaprojektowanych kartach do głosowania. Jak by jednak nie było, mam nadzieję, że PO nie zacznie mantry - znanej z ust obecnych zwycięzców - o wątpliwym wyniku wyborów.

To jednak tylko domniemania, podobnie jak ostateczny kształt Sejmu. Pierwsze sondażowe wyniki i opracowany na ich podstawie podział mandatów mogą dość istotnie różnić się od tego, co obwieści Państwowa Komisja Wyborcza. PiS może, ale nie musi rządzić samodzielnie. W Sejmie może pojawić się KORWiN i - to już mniej prawdopodobne - Zjednoczona Lewica (ZL). Tylko jedno jest pewne: nowy rząd formować będzie Jarosław Kaczyński albo - to wersja oficjalna - Beata Szydło. I jeśli PiS będzie potrzebować koalicjanta, to mnogość wariantów jest - wbrew pozorom - duża. Bo Kaczyński potrafi tworzyć takie koalicje, od których włosy dęba stają. Zwłaszcza koalicjantom, kiedy okazuje się, że są jedynie przystawkami.

Niejako oczywistym partnerem PiS jest ugrupowanie Pawła Kukiza, który już zapowiedział, że poprze nawet mniejszościowy rząd PiS. Kukiz `15 to jednak twór niezwykle niejednorodny, a sam muzyk ma talent destrukcji politycznych sojuszy równie duży jak do pisania świetnych piosenek. Mało prawdopodobne jest, by prezes Kaczyński chciał mieć tak nieprzewidywalnego sojusznika. Bardziej prawdopodobny wydaje się więc wariant „urywania” Kukizowi pojedynczych posłów, o ile oczywiście będzie taka potrzeba.

Podobnie jest z Partią KORWiN, którą niektórzy publicyści już przed wyborami „skazali” na koalicję z PiS-em. Co prawda Janusz Korwin-Mikke zapowiedział, że jest gotów zawrzeć sojusz nawet z kanibalami, o ile będą oni realizować jego program. Ale łatwiej wyobrazić mi sobie w roli tego „realizatora” księcia kanibala, niż prezesa PiS-u. Socjalistyczne - zwane socjalnymi lub solidarnościowymi - rysy programu partii Kaczyńskiego są zbyt wyraźne, by chciał on rozmawiać z zaprzysięgłym liberałem gospodarczym. Poza tym Korwin-Mikke z natury byłby przeciw rozdawnictwu pieniędzy. A - planowane przez prezesa PiS-u - wprowadzenie twardego kursu światopoglądowego bez szczodrego „socjalu” mogłoby napotkać zbyt duży opór społeczny. Nawet wielki pragmatyzm panów JK i JK-M może zatem okazać się niewystarczający. O ile do takich rozmów dojdzie.

Pozostając przy wątku „liberalnym”, trzeba wspomnieć o największej zagadce tych wyborów, czyli Nowoczesnej Ryszarda Petru. Czy ten projekt inżynierii politycznej powstał z potrzeby serca „banksterów”, czy jako pewny koalicjant dla PO w przypadku nieznacznej przegranej z PiS-em, czy jako próba rozbicia głosów poparcia dla liberałów antysystemowych (KORWiN i KNP)? Odpowiedź przyniosą być może najbliższe miesiące.

Najwygodniejszym koalicjantem wydaje się PSL. Co prawda nie obyło się podczas kampanii bez pomruków niechęci z obu stron, walki o tzw. elektorat wiejski i wyzwania Kaczyńskiego przez Janusza Piechocińskiego na „pojedynek”, ale - jak mawia znaczący poseł PSL-u Eugeniusz Kłopotek - „jest czas wyborów, i jest czas po wyborach”. A PSL może być koalicjantem każdego, jako że jego program można nieco złośliwie streścić w paru słowach: dla nas teka wicepremiera, parę stanowisk ministerialnych i wszystkie agencje rolne, a poza tym ręce precz od KRUS-u. Nie mam też kłopotu, by wyobrazić sobie Janusza Piechocińskiego, który zapewnia, że „sprawa smoleńska jest kwestią priorytetową bezwzględnie wymagającą wyjaśnienia”. Cena do zaakceptowania dla PiS-u? Bez bólu, kiedy stawką jest wprowadzenie programu wielkiej odnowy moralnej narodu. Tyle, że tu wychodzi „słabość” ludowców. Bo są i konserwatywni, i katoliccy, ale nie zwykli „łamać” poselskich sumień, czyli wprowadzać dyscypliny klubowej w przypadku sejmowych głosowań „światopoglądowych”. A jeśli już nawet zarządzą ją w przypadku głosowania nad projektem ważnym dla koalicjanta, to i tak mogą znaleźć się posłowie gotowi ponieść - niezbyt bolesną - karę za niesubordynację (vide wspomniany już Kłopotek i Andrzej Dąbrowski w głosowaniu, dotyczącym wniosku o referendum w sprawie obowiązku szkolnego 6-latków).

Koalicjantem nieprawdopodobnym dla Kaczyńskiego jest Zjednoczona Lewica. Ale tylko teoretycznie. Gdy walczył o stanowisko Prezydenta RP, potrafił nazwać Edwarda Gierka „komunistycznym, ale jednak patriotą”, a Józefa Oleksego - nie postkomunistą, a „politykiem lewicowym średnio-starszego pokolenia”. Jak trzeba, to można? Można. A i sama Barbara Nowacka nie wykluczała współpracy, jeśli PiS będzie „wstawiać się za ludźmi pracy”. Zresztą nie wiadomo, czy Nowacka będzie miała tyle sił, by zjednoczoną przed wyborami lewicę utrzymać w ryzach po wyborach. Z szafy mogą wypaść polityczne trupy w postaci Leszka Millera i Janusza Palikota. Kończący w przyszłym roku 70 lat szef SLD bardzo by chciał jeszcze porządzić na koniec kariery, by dowieść, że „prawdziwego mężczyznę poznaje się nie po tym, jak zaczyna, ale jak kończy”. A w każdą woltę Janusza Palikota jestem gotów uwierzyć. Skoro z wydawcy konserwatywnego tygodnika „Ozon” zmienił się w partyjnego kolegę Andrzeja Rozenka, dziennikarza tygodnika „Nie”, to i z Beatą Szydło mógłby współpracować. Na odpowiednim stanowisku.

Gdyby budowanie koalicji lub „podbieranie” posłów szło wyjątkowo opornie, PiS ma asa w rękawie w postaci Andrzeja Dudy. To bowiem od Prezydenta RP zależy, kiedy zwoła pierwsze posiedzenie nowo wybranego Sejmu (powinno odbyć się w ciągu 30 dni od dniu wyborów) i kiedy wskaże osobę, która otrzyma misję stworzenia rządu (ma 14 dni od pierwszego posiedzenia Sejmu). Innymi słowy - może dać PiS-owi blisko 1,5 miesiąca na negocjacje, podchody, kaptowanie posłów. Prezydent z innej opcji politycznej zapewne „przycisnąłby” Kaczyńskiego terminami do ściany, ale Andrzej Duda zrobi wszystko, by misja tworzenia rządu udała się. Być może zresztą wcale nie będzie musiał. To kolejna niepewna w tej układance.

Tylko jednego można być pewnym - nikt nie przywoła ducha PO-PiS-u, który z rzadka jeszcze się odzywa. Prezes PiS chce wprowadzić w życie swój plan bez kompromisów, a z - nawet osłabioną przegraną - Platformą to się nie uda. Oby więc tylko - zamiast ducha - nie przywołał upiorów.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna