Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kronika wypadków umysłowych

Konrad Kruszewski
Mieliśmy skandal! I to jaki! Międzynarodowy! Anglicy, a właściwie władze londyńskiej dzielnicy zabroniły Polakom sikania na dworcu Victoria Station - miejscu dla Polaków kultowym, bo tam dojeżdża większość autokarów z naszej ojczyzny.

Można powiedzieć, że już miliony Polaków wysikało się w tym miejscu, a tu masz...

Początkowo sądziłem, że jak obywatel z Polski nie wysika się w autokarze, to na Victoria Station pozostanie mu jedynie zlać się w majty, bo przy wejściu do toalet będą sprawdzali dowody tożsamości ze szczególnym uwzględnieniem obywatelstwa. Ale nie - okazało się bowiem, że cały skandal jest o to, że na dworcu pojawiły się tabliczki informujące o tym, że w Londynie do załatwiania potrzeb fizjologicznych służą toalety.

Gdyby zaś ktoś nie był do nich nawykły i próbował wypróżniać się poza toaletami, to władze ostrzegają, że teren jest kamerowany, więc ze zidentyfikowaniem winowajcy nie będzie problemu, zaś grzywna w takim przypadku może przekroczyć nawet 2000 funtów. Samo z siebie nie byłoby to jeszcze skandalem, gdyby nie taki szkopuł, że tablice te zostały napisane w języku polskim.

Musieliśmy się z tego powodu obrazić, nie było wyjścia. Nie może być przecież tak, żeby jacyś Anglicy pisali do nas po polsku. Gdyby to samo napisali po angielsku, to byśmy się nie obrazili, bo byśmy nie zrozumieli. Jak zatem widać, obraziliśmy się z tego powodu, że piszą do nas w Anglii po polsku.

Ten przykład skandalicznej angielskiej ignorancji został tak mocno nagłośniony w naszych mediach, że w pewnym momencie nawet przyćmił kłamliwe doniesienia rosyjskiej prasy, z których niemal wynikało, że Polska razem z Hitlerem rozpętała II wojnę światową. Jesteśmy bowiem bardzo wrażliwi na posądzanie nas o sikanie w miejscach publicznych.

Sam zresztą kiedyś byłem świadkiem podobnej afery, kiedy kilka lat temu właściciel górskiego hoteliku we Włoszech posądził bliżej niezidentyfikowanych polskich narciarzy o sikanie do sauny. Oburzyli się z tego powodu wszyscy Polacy w okolicy, również ci, którzy nawet nie wiedzieli, że w tym hoteliku jest jakaś sauna.

Mnie w tej całej dworcowej aferze zastanowiła jedna rzecz, jakoś przez media skrzętnie pomijana. Ta mianowicie, że tabliczki informujące w języku polskim o dogodnych miejscach oddawania moczu wisiały na tym dworcu już przez dwa lata i jakoś nikt się nie oburzał.

Nikogo to w oczy nie kłuło, aż tu nagle takie oburzenie. Że dlaczego tylko po polsku, a nie na przykład w języku suahili, co zresztą nie jest prawdą, bo każda z tych tabliczek miała również tłumaczenie na angielski. Ciekawe, bo oznaczałoby to, że potrzebujemy dwóch lat na zrozumienie tego, co piszą do nas po polsku. Pokrywałoby się to zresztą z przeprowadzanymi kilka lat temu badaniami, z których wynikało, że zdecydowana większość Polaków nie rozumie treści instrukcji dołączanych do różnych przedmiotów.

A przecież taka tabliczka to swoista instrukcja dołączana do toalety. Przekaz w niej zawarty instruuje, że sikać należy w toalecie, a nie na ulicy, bo tam filmują. I dwóch lat potrzebowaliśmy, aby to zrozumieć.

Władze Londynu z tej radości, że do nas to wreszcie dotarło, postanowiły tabliczki zdjąć. My sądzimy, że to z powodu naszego powszechnego oburzenia i jesteśmy szczęśliwi, bo zwyciężyliśmy, a dumni synowie Albionu musieli się pod naszym oburzeniem ugiąć. Od czasu zwycięskiego remisu na Wembley nie odnieśliśmy jeszcze takiej victorii (nomen omen na Victoria Station). Ale w stolicy Anglii mówią inaczej. - Tabliczki spełniły swoje zadanie - tak mówią urzędnicy - i nie są już potrzebne.

Przez dwa lata bowiem londyńscy urzędnicy żyli w przekonaniu, że namęczyli się na darmo ustawiając te instrukcje. Nikt na nie nie reagował.

Zaczęli już popadać w frustrację, gdy po dwóch latach zupełnie niespodziewanie zareagował cały polski naród. Zrobiła się z tego taka afera w naszych mediach, że teraz już chyba każdy Polak wie o przepisach dotyczących oddawania moczu, tudzież o innych czynnościach fizjologicznych na Victoria Station.

Tak że rzeczywiście tabliczki spełniły swoje zadanie. Gdyby jednak jeszcze ktoś o tym całym zamieszaniu nie słyszał, to przypominam: Nie sikamy na Victoria Station w miejscach publicznych, bo są one filmowane za pomocą kamer. Kamery te, w przeciwieństwie do naszych fotoradarów, są aktywne, należy się zatem liczyć z dotkliwymi grzywnami finansowymi.

Niestety, w najbliższej okolicy dworca nie znam miejsc, w których kamer nie zainstalowano. Co, oczywiście, nie oznacza, że takich miejsc tam nie ma.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna