Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ksiądz Karolak: Nawet w KGB były osoby kulturalne i na poziomie [ZDJĘCIA]

azda
Historia ks. Karolaka to nie tylko Dworek Smulskich
Historia ks. Karolaka to nie tylko Dworek Smulskich azda
Dziś wskrzesza życie w Dworku Smulskich. Ale wcześniej posługę pełnił nawet na Białorusi

Jeszcze kilka lat temu aż żal było patrzeć na to, co dzieje się z Dworkiem Smulskich na Hołowiesku w Bielsku Podlaskim. Okazały budynek popadał w ruinę. Miał powybijane oka, wewnątrz śmierdziało uryną. Wszystko wskazywało, iż niedługo nie będzie czego ratować. Ale teraz odzyskuje on dawny blask. Proboszcz parafii Najświętszej Opatrzności Bożej, do której należy zabytek, przeprowadza tam gruntowny remont. W przyszłości ma tam działać dom dziennego pobytu dla osób starszych i coś na kształt lokalnego domu kultury. Ale już teraz jest w nim gwarno, przychodzą tu starsi i młodsi, atrakcji jest mnóstwo. Grupy teatralne, muzyczne, siłownia, warsztaty rękodzieła to tylko niektóre z nich.

Nie ma co się dziwić, ks. Karolak we wskrzeszaniu życia parafialnego ma doświadczenie.

Duchowny pochodzi z Drohiczyna. Po maturze chciał studiować architekturę, ale ostatecznie postanowił pójść do seminarium duchownego. Już wtedy pojawiły się przeciwności. Była końcówka lat 70. ubiegłego wieku. Ówczesne władze, aby zniechęcić kleryków do nauki w seminarium, wysyłały ich na służbę wojskową.

-Trafiłem do jednostki resocjalizacyjnej w Bartoszycach, tej samej, w której przed laty był błogosławiony ks. Popiełuszko - mówi ksiądz.

Warunki służby były trudne. O pójściu do kościoła nie było nawet co marzyć.

- Do wspólnej modlitwy siadaliśmy przy stole - opowiada ks. Karolak. -Pewnego razu nakrył nas kapral. Chwycił mnie za bary i siłą wywlókł na korytarz.

Ale czasu w wojsku nie żałuje.

- Bardzo wiele mnie ono nauczyło - mówi. - I utwierdziło w wierze. Po odbyciu służby wojskowej klerycy mogli bez egzaminów pójść na dowolne studia. Tylko pojedyncze osoby z tego korzystały. Większość moich kolegów wróciła do seminarium.

Po seminarium ksiądz trafiał na różne parafie, aż wylądował na Białorusi

„Przyjedź na pogrzeb wujka Stasia. Ciocia Zosia” - taki zdawkowy list skłonił ks. Zbigniewa, będącego wówczas na parafii w Boćkach, do wyjazdu.

- Gdy otrzymałem ten list z Brześcia na Białorusi, bardzo się zdziwiłem - opowiada duchowny. - Nie miałem rodziny w Brześciu, w ogóle nikogo tam nie znałem. Ale pojechałem.

Był rok 1988.

- Okazało się, że było to zaproszenie na pogrzeb księdza Stanisława Łazarza - tłumaczy ks. Karolak. - A ciocią Zosią była pani Zofia, która pomagała przy parafii. Napisała do mnie w ten sposób, by zmylić komunistyczne władze. Kontakt do mnie przekazali jej parafianie, którzy wówczas masowo jeździli na Białoruś kupować telewizory.

Ksiądz na Białoruś pojechał bez bagażu, zamierzał wrócić po paru dniach. Został na kilkanaście lat. Wierni z Brześcia poprosili go, by zastąpił ich zmarłego proboszcza. Zależało im bardzo, bo w promieniu 200 km nie było żadnego księdza.

Zgodził się, choć początki były trudne. Władza nieprzychylnie patrzyła na przejawy religijności. Ksiądz nie miał pozwolenia na posługę, nie mógł odprawiać mszy.

- Nawet ceremonii pogrzebowej nie mogłem przewodniczyć - opowiada. - Szedłem więc z innymi żałobnikami, modliłem się, a wiernych kropiłem święconą wodą z rękawa.

Cały czas był obserwowany przez KGB. Musiał regularnie prosić o przedłużenie pobytu w kraju, bo ciągle był zagranicznym księdzem. Dopiero z czasem udało mu się uzyskać pozwolenie na wykonywanie posługi.

- Po 1991 r. sytuacja nieco się zmieniła - wspomina. - ZSRR upadł, a władza nie odnosiła się już do Kościoła z wrogością, a wręcz z szacunkiem.

Ks. Zbigniew był zapraszany do szkół oraz na różnego rodzaju konferencje i spotkania z władzami miasta, regionu i kraju. W sprawach Kościoła był nawet u Łukaszenki. Ale stosunki nie ociepliły się całkowicie. Na Białorusi KGB ciągle inwigilowało, także ks. Karolaka. Co ciekawe, mieszkał on w bezpośrednim sąsiedztwie siedziby brzeskiej KGB. W tak trudnych warunkach duchowny przy wsparciu wiernych odbudowywał kościół pw. Podwyższenia Krzyża Pańskiego, w którym do 1990 roku mieściło się muzeum. Duchowny był świadkiem, jak robotnicy siekierami rąbali pomnik Lenina, który niegdyś stał przy wejściu do muzeum.

Ksiądz musiał starać się o pozwolenia na przywrócenie budynkowi wyglądu świątyni. Spotykał wiele przeszkód, ale często otrzymywał nieoczekiwaną pomoc.

- Pamiętam rozmowę z pewnym włodarzem - opowiada ksiądz. - Zaczął na mnie krzyczeć, wymyślać, że nie da mi zbudować kościoła. A jednocześnie napisał coś na gazecie i podał mi ją. W domu przeczytałem, że poprosi, bym przyniósł mu opłatek, bo chciałby przekazać go babci. Gdy spotkaliśmy się ponownie, znów na mnie krzyczał, a ja milczałem. Przekazałem mu tylko w gazecie opłatek. Tak wyglądały nasze spotkania. On krzyczał, a po cichu pomagał zdobyć niezbędne pozwolenia.

Takich przypadków było więcej. Nawet jeśli oficjalnie przedstawiciele władz byli przeciwni księdzu, nieoficjalnie pomagali załatwić daną sprawę. Nawet wśród funkcjonariuszy czy współpracowników KGB spotykał osoby kulturalne i dobre.

- Gdy organizowałem pielgrzymkę na spotkanie z papieżem w Polsce, przyszedł do mnie wierny, który przyznał się, że pisze raporty z treści głoszonych przeze mnie kazań- opowiada duchowny. - Wiedziałem o tym, wiedziałem też, że stara się nie robić nic złego. Przyznał wówczas, że każą mu jechać i napisać raport ze spotkania z papieżem, a on nie chciał, próbował zrezygnować z wyjazdu. Przekonałem go, by pojechał i napisał notatkę. I tak nie był jedynym.

Ksiądz, będąc dziekanem w Brześciu, w 1992r. został sekretarzem kardynała Świątka. Działał charytatywnie. Jego parafia wydawała obiady dla ubogich, organizowała wigilię miejską, prowadziła aptekę z darmowymi lekami. Nawet ta działalność spotykała się z krytyką ze strony władz. Choć nie wszyscy krytykowali go szczerze.

- Kiedyś na jednym ze spotkań podszedł do mnie jeden z przedstawicieli władz, który wcześniej oficjalnie ostro krytykował działalność naszej parafii -wspomina z uśmiechem ks. Karolak. - Znaliśmy się dobrze, więc podał mi rękę. Ja cofnąłem dłoń, wypominając mu jego słowa. On poklepał mnie po ramieniu i powiedział: „Może kiedyś dożyję takich czasów, by tak jak Ty mówić to, co naprawdę myślę”.

Ale nie tylko z oficjelami ksiądz musiał się zmagać, był również kapelanem więźniów.

- Odwiedzałem z opłatkiem osadzonych - wspomina. - I ja, i oni mieliśmy zakaz rozmów o tym, za co odbywają kary i o sytuacji w więzieniu.

Ale nawet służby więzienne przyznawały, że obecność księdza poprawiała atmosferę za kratami. Później więźniowie byli nawet kierowani do prac przy remontach. Chętnych było wielu, bo parafia zapewniała im cywilne ubrania i sute posiłki.

Jako kapelan więziennictwa ks. Karolak zjeździł niemal cały świat uczestnicząc w różnych seminariach i wymianach. Widział wiele zła.

- Byłem w szoku, gdy zobaczyłem jak traktuje się czarnoskórych w RPA, gdy panował tam apartheid -wspomina. - Tylko za to, że czarnoskóry wyszedł po 22, przywiązywano go za nogę do samochodu i wleczono po ulicy. Kiedyś wzburzony rozmawiałem o tym zdarzeniu z jednym z włodarzy-wierzącym. Był zdziwiony moim oburzeniem.

W pewnym momencie ks. Karolak zaczął starać się o białoruskie obywatelstwo. Zaczęła się nagonka KGB. Został zatrzymany i wprost postawiono mu warunek: albo podpisze lojalkę, albo nie dadzą mu funkcjonować. Nie podpisał. Po jakimś czasie musiał opuścić Białoruś. Na ponad rok trafił do parafii w Detroit (USA), później wrócił do Polski. Pracował m.in. z bezdomnymi w Warszawie.

- Najbardziej w pamięci utkwiło mi zdarzenie, gdy podczas świąt otrzymałem telefon o samotnej, skrajnie wyczerpanej kobiecie, którą straż miejska znalazła na ulicy. Przez telefon znalazłem jej miejsce w naszym ośrodku. Osobiście mogłem stawić się tam dopiero następnego dnia. Spotkałem się z nią, gdy była już czysta, leżała na korytarzu, bo nigdzie indziej nie było miejsca. Ale gdy ktoś jej powiedział, że to dzięki mnie tu się znalazła, dziękowała mi za uratowanie życia. To był najbardziej wzruszający moment.

Teraz zdobyte doświadczenia ks. Karolak wykorzystuje w Bielsku.

Dwór na Hołowiesku
W jednym z opisów tego obiektu czytamy, iż po spaleniu bielskiego zamku dwór ten był siedzibą starosty bielskiego w 1564 roku. Okazały dwór istniał tu na początku XVIII wieku. Miał 30 okien. Otoczony był pięknym ogrodem, który według zamysłu ks. Karolaka ma być odtworzony. Dwór ów pod koniec XVIII wieku należał do Jana Klemensa Branickiego, obok niego mieściła się stajnia i folwark. Jeszcze przed końcem stulecia obiekt przestał być siedzibą starosty królewskiego i przeszedł w ręce prywatne. Budynek został zniszczony. W XIX wieku na jego miejscu Smulscy wybudowali nowy dwór, który podziwiamy do dziś. W latach międzywojennych właścicielką majątku Hołowiesk była Julia Dehn, po której odziedziczył go Eugeniusz Wasilewski.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna