Gdy nadszedł wrzesień 1939 r., Marian Paliwoda, pochodzący z Janowa pod Kolnem, był maleńkim chłopcem. Ale Feliks Babiel z Łomżycy oraz Ryszard Pokropowicz z Elżbiecina początki wojny pamiętają bardzo dobrze. Tego dnia, gdy nad Łomżę nadleciały pierwsze samoloty agresora, obaj mieli rozpocząć naukę w starszych klasach siedmioletniej wówczas szkoły podstawowej. Nie spodziewali się, że ta wojna wygna ich niemal na koniec świata i na granice ludzkiej wytrzymałości.
Sowieci na kucykach
- O tym, że może być wojna, słyszało się już w maju i czerwcu - wspomina Babiel. - Ale w lipcu to już okopy w parku zaczęto robić. Choć mówiono nam, że mamy tyle broni i amunicji, że nawet przysłowiowego guzika nie oddamy wrogowi...
Babiel pamięta pierwsze myśliwce, które pojawiły się nad miastem i pierwsze bombardowania. Gdy stawał w drzwiach rodzinnego domu przy ul. Browarnej, nie tylko słyszał przeraźliwe huki eksplozji, ale też czuł podmuch wiatru, który niemal wciskał go z powrotem do środka.
- Niemcy krótko tu byli - ciągnie swą opowieść. - Potem był jeden dzień ciszy, bezkrólewia, aż weszli Sowieci. Mówili, że my jesteśmy częścią Zachodniej Białorusi i że przyszli nas oswobodzić: od panów, od burżujów, od tych, co nas ciemiężą. Ale oswobodzili nas przede wszystkim od chleba.
Sowieccy najeźdźcy nie zrobili zbyt dobrego wrażenia na młodym łomżyniaku. Niemcy to chociaż mieli dobrą armię, a tu na kucyku taki sołdat z karabinem na sznurku, ubrany w ciepłą papachę. Na wieść o Armii Czerwonej ściągali tu Żydzi, którzy słyszeli, że Sowieci są przyjaźnie do nich nastawieni.
Nowej władzy nie spodobało się polskie szkolnictwo.
- Mówili, że mamy słaby poziom i musieliśmy drugi rok do tej samej klasy chodzić - opowiada Babiel.
Początkowo dyrektorem ówczesnej Szkoły Podstawowej nr 5 był Polak, pan Franus. Wkrótce jednak zastąpiono go Rosjanką, a dzieci i młodzież zaczęto nauczać języka białoruskiego.
- Pomyślałem, że to jakiś brzydki język ten polski chyba jest - przypomina sobie.
Spotkanie z Niemcem
Ryszarda Pokropowicza wybuch II wojny światowej zastał w rodzinnym domu w Elżbiecinie. Jego pradziadek za czasów carskich został zesłany na Sybir, stryj służył w Wilnie, a ojciec w stopniu starszego sierżanta walczył w latach 1918-20 przeciw komunistom, za co władze przyznały mu majątek pod Łomżą. Z tego majątku najpierw całą rodzinę wygnali Niemcy, a w lutym 1940 r.
Rosjanie. Ale to dla młodego Ryszarda nie było pierwsze spotkanie z niemieckim żołnierzem.
- Pamiętam, że pewnego wrześniowego dnia mama wysłała mnie po coś do sąsiadów - opowiada Pokropowicz. - Podszedłem do ich domu, okna były otwarte. I nagle usłyszałem "Halt!". Odwróciłem się, w oknie ujrzałem niemieckiego żołnierza, z pistoletem wycelowanym w moją stronę. Ja patrzyłem na niego, on na mnie. Nie wiem, ile czasu to trwało... Potem krzyknął "Weg!". I ja wtedy, co sił w nogach, zacząłem uciekać.
Powrót po 50 latach
I Pokropowicz, i Babiel, i Paliwoda - wszyscy, wraz z rodzinami, zostali zesłani na Sybir. Najwcześniej, bo już w lutym 1940 r., wywieziono Pokropowiczów: matkę, babcię i rodzeństwo Ryszarda.
- Ktoś w okno zastukał i powiedział ojcu, że przyjdą go aresztować - wspomina. - Ubrał się i uciekł. Niedługo po tym do naszych drzwi zapukało NKWD. Wzięli nasze sanie i konie i wyprawili nas do Łomży, a następnie, pociągiem, na Syberię. Wróciłem z niej po 50 latach...
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?