Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ma żal do lekarzy, że nie wierzyli w jej chorobę

Urszula Ludwiczak [email protected]
– Gdyby lekarze wcześniej przyjęli mnie do szpitala, nie cierpiałabym tyle dni – mówi pani Maria Kardasz.
– Gdyby lekarze wcześniej przyjęli mnie do szpitala, nie cierpiałabym tyle dni – mówi pani Maria Kardasz. Andrzej Zgiet
Lekarze mnie zawiedli. Życie i zdrowie ma się tylko jedno. Mam syna i mam dla kogo żyć - mówi Maria Kardasz z okolic Zabłudowa. Mimo choroby, kobieta podjęła walkę z tymi, którzy nie udzielili jej pomocy.

Cierpiąca na silne bóle kręgosłupa rencistkę, lekarze długi czas leczyli na korzonki i zmiany zwyrodnieniowe. Mimo że pani Maria nie mogła wytrzymać z bólu, odmówiono jej dwukrotnie przyjęcia do białostockich szpitali. Dopiero za trzecim razem, po awanturze i gdy rozpłakała się z bezsilności, sprawdzono jej dokumentację medyczną, w której była informacja o przebytym nowotworze piersi. Wykonane wtedy badanie wykazało, że choroba zaatakowała także kręgosłup.

- Jestem wdzięczna tym lekarzom, którzy wtedy postawili mnie na nogi, wykonali zabieg cementowania kręgosłupa, dzięki któremu mogę chodzić - mówi Maria Kardasz ze wsi Dawidowicze w gminie Zabłudów. - Ale od tych, którzy nie potrafili mi wcześniej pomóc, nawet nie usłyszałam słowa przepraszam.

Ból nawracał przez długi czas

Historia pani Marii ma swój początek w 2009 roku. Wtedy to wykryto u niej nowotwór piersi, przeprowadzono jej amputację.

- Po operacji miałam mieć chemioterapię - opowiada kobieta. - Ale po pierwszym kursie czułam się tak bardzo źle, że z tej terapii zrezygnowałam. To był mój wybór.

Na początku 2012 roku panią Marię zaczął boleć kręgosłup. - Mam stwierdzony kręgozmyk więc początkowo kojarzyłam te bóle z tym faktem - mówi. - Lekarze rodzinni te moje dolegliwości zakwalifikowali jako bóle korzonkowe. Wypisywali leki przeciwbólowe i przeciwzapalne, witaminę B w zastrzykach. Ból jednak nie ustawał.

W sierpniu ub. roku pani Maria dostała od lekarza rodzinnego skierowanie do szpitala i poradni ortopedycznej. - Lekarz mnie uprzedził, że do szpitala raczej mnie z tymi dolegliwościami nie przyjmą - opowiada. - Bóle trochę ustąpiły, to odpuściłam szpital, zapisałam się tylko na wizytę do poradni. Termin wyznaczono mi na listopad.

Tymczasem pod koniec października silne bóle kręgosłupa powróciły.

- Były coraz bardziej uporczywe i dokuczliwe. Miałam nadzieję, że dotrwam do 12 listopada, gdy była wyznaczona wizyta u ortopedy - mówi pani Maria. - Ale nie dałam rady. 1 listopada, gdy przyjechał do mnie syn, poprosiłam aby mnie zawiózł na pogotowie w Białymstoku.

Tu kobieta dostała zastrzyk przeciwbólowy i skierowanie do szpitala. - Syn zawiózł mnie do Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego, który miał dyżur. Długo czekałam. W końcu lekarz mnie przyjął. Powiedziałam tylko o kręgozmyku i bólach, nie dopytywał o moją dokumentację medyczną. Skierował mnie na badania krwi i konsultację urologiczną. Wyniki były dobre, to lekarz wypisał mi tylko skierowanie do poradni neurologicznej i receptę na leki. Poprosiłam jeszcze o kroplówkę przeciwbólową, bo trudno mi było znieść ból kręgosłupa.

Kolejnego dnia kobieta nadal źle się czuła, miała podwyższone ciśnienie. Wezwała pogotowie. Lekarz przeczytał dokumentację ze szpitala z poprzedniego dnia, dał zastrzyk od nadciśnienia, ale do szpitala pacjentki nie chciał zabrać. Pani Maria nadal źle się czuła, jeszcze raz zadzwoniła po karetkę, ale usłyszała, że drugi raz nie przyjedzie. Kolejny dzień nie przyniósł poprawy. W końcu, 4 listopada w ok. 1 w nocy syn ponownie zawiózł matkę na pogotowie. Tu lekarka wypisała na prośbę pani Marii skierowanie do szpitala. Tym razem dyżur miał białostocki Szpital Miejski. Tu po badaniu kobieta dostała leki i znowu wróciła do domu, mimo że ból kręgosłupa nadal był bardzo silny. - W kolejne dni nadal było źle, wiele razy dzwoniłam na pogotowie, słyszałam, że może przyjechać, ale nie ma gwarancji, że lekarz zabierze do szpitala - opowiada rencistka.

13 listopada ból zaatakował jeszcze bardziej. Pani Maria nie dała rady się ruszać. Wezwany lekarz rodzinny wypisał skierowanie do szpitala. Tym razem karetka transportowa dowiozła ją na SOR w USK. - Tu siedząc sztywno na wózku długo czekałam na przyjęcie - opowiada. - W końcu lekarka zaczęła mnie badać, ale od razu uprzedziła, że do szpitala nie weźmie, bo przyjmują tylko po wylewach i udarach. Ja nie dałam rady podnieść się z kozetki. Odniosłam wrażenie, że lekarka mi nie wierzy. Rozpłakałam się. Nie wiedziałam co dalej robić. Spytałam, czemu mnie nie zapyta o dokumentację medyczną. Powiedziałam, że miałam raka. Wtedy spojrzała w moje dokumenty i skierowała na tomografię.

Badanie kręgosłupa wykazało duże zmiany, najprawdopodobniej nowotworowe. - Usłyszałam wtedy dopiero, że mnie przyjmują do szpitala.

Trafiła na neurologię. Tu przeszła kolejne badania, dostawała leki. 17 listopada usłyszała potwierdzenie diagnozy, że to nowotwór kości. Została przeniesiona na neurochirurgię, gdzie lekarze wykonali zabieg usztywniający kręgosłup.

- To, że mogę się teraz poruszać, wykonywać codzienne czynności zawdzięczam lekarzom z tego oddziału - przyznaje. - Ale mam ogromny żal, że tylu innych lekarzy mnie zawiodło. 1 listopada do szpitala przyszłam jeszcze o własnych siłach. Potem przez 13 dni walczyłam z silnym bólem. Gdybym wiedziała, że to rak... Lekarze nawet nie powiedzieli mi słowa "przepraszam". Bo to ja ponoszę konsekwencję błędów tych osób. A człowiek tylko jedno życie ma. Ja mam dla kogo żyć.

Walka o godność

Pani Maria postanowiła walczyć o swoje prawa. Złożyła skargi do ministerstwa zdrowia, dyrektora szpitala klinicznego, Urzędu Marszałkowskiego (nadzorującego pogotowie) i Urzędu Miejskiego (nadzorującego szpital miejski). Żadna z tych instytucji nie znalazła błędów w swoim postępowaniu. Wszyscy uznali, że pani Marii udzielono właściwej pomocy.

W piśmie do pani Marii dyrektor USK zaznaczył m.in, że "nawracające bóle kręgosłupa - najczęstsza dolegliwość u pacjentów, nie są wskazaniem do hospitalizacji na oddziale neurologicznym. Jest to typowa dolegliwość wymagająca opieki - diagnostyki i leczenia ambulatoryjnego, pod kontrola lekarza POZ i poradni neurologicznej. Wskazanie do leczenia szpitalnego stanowią objawy uszkodzenia układu nerwowego, jako następstwa określonych schorzeń kręgosłupa".

- Dostałam też informację, że klinika neurologii ma tak mało łóżek, że przyjmuje tylko chorych w stanie bezpośredniego zagrożenia życia - mówi kobieta.

Skargi poszły też do Okręgowego Rzecznika Odpowiedzialności Zawodowej Lekarzy w Białymstoku, biura Rzecznika Praw Pacjenta. Pani Maria zawiadomiła też prokuraturę. Ta wszczęła dochodzenie w sprawie narażenia na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia lub ciężkiego uszczerbku na zdrowiu w dniu 1 listopada 2012 w USK w Białymstoku, tj o czyn art. 160 par. 2 kk.

- Postępowanie dotyczy nieudzielenia pomocy w listopadzie ub. r. przez osoby, na których ciąży obowiązek opieki - mówi Marek Winnicki z Prokuratury Rejonowej Białystok -Południe. - Zgromadzony jest już materiał dowodowy. Będziemy poszukiwać teraz Zakładu Medycyny Sądowej, który wyda opinię w tej sprawie.

Dyrekcja USK nie chce komentować sprawy do czasu jej ostatecznego rozstrzygnięcia.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna