MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Małpy to by nam wygarnęły!

T. Kubaszewski
T. Kubaszewski
W noc wigilijną szympansy powiedziałyby nam najgorsze rzeczy - mówi Andrzej Kruszewicz, dyrektor ogrodu zoologicznego, w rozmowie z Tomaszem Kubaszewskim.

Czy w wigilię będzie pan nasłuchiwał, co zwierzęta z ogrodu zoologicznego w Warszawie mają do powiedzenia?

- W wigilię staram się wychodzić z pracy w miarę wcześnie. Ale nie dlatego, że obawiam się, iż to czy inne zwierzę zgłosi mi listę pretensji. Bo zwierzęta są w naszym zoo szczęśliwe. Wychodzę z innego powodu. Jest bowiem taki - wywodzący się zresztą z Podlasia - przesąd, że jeśli usłyszysz w wigilię zwierzę mówiące ludzkim głosem, to następnych świąt nie dożyjesz.

Zna pan nasze przesądy?

- Oczywiście. Urodziłem się przecież i wychowałem w Białymstoku. W Łomży z kolei kończyłem technikum weterynaryjne.

To i pewnie nasza przyroda nie jest panu obca?

- Jestem z nią związany od czasu, gdy z rodzicami regularnie jeździliśmy na grzyby w okolice Michałowa czy Gródka. Teraz też często bywam w Puszczy Knyszyńskiej, szczególnie w nadleśnictwach Waliły i Krynki. Puszczę Augustowską również odwiedzam od wielu lat. Kiedyś prowadziłem tam badania na głuszcach i cietrzewiach. Nie ma miesiąca, żebym w województwie podlaskim nie był.

To trochę daleko z Warszawy...

- No tak. Ale jakoś sobie z tym radzę. Po prostu nieco przedłużam sobie weekendy. Wyjeżdżam z Warszawy już w piątek lekkim popołudniem, a wracam w poniedziałek rano.

Pańskie audycje w radiowej Trójce stały się wręcz kultowe. Ludzie ponoć nastawiają sobie budziki, by w każdy piątek, tuż przed godziną 7 rano, posłuchać doktora Kruszewicza. Wszystkich powala pańska gigantyczna wiedza na temat zwierząt, a szczególnie ptaków. Można odnieść wrażenie, że cały czas siedzi pan w lesie i obserwuje.

- Rzeczywiście poświęcam temu dużo czasu. Na studiach trzy razy brałem urlopy dziekańskie, żeby siedzieć w puszczy. Oficjalnie, miałem problemy zdrowotne. Od kwietnia do sierpnia z lasu nie wychodziłem. Zostało mi to do dziś. Każdą wolną chwilę staram się spędzić w lesie. Tam, wśród przyjaciół, czuję się najlepiej. Zbieram poziomki, jagody, grzyby oraz... ptasie pióra. Poza tym, sam przecież hoduję różne ptaki.

W Warszawie jakoś trudno las uświadczyć... .

- Ale ja nie mieszkam w Warszawie. Przeniosłem się do gminy Lesznowola. Do lasu mam teraz 500 metrów. Zresztą, posadziłem sobie las w ogrodzie. Powódź mi trochę to przetrzebiła, ale teraz wszystko odtwarzam. Z przyrodą mam więc ciągły kontakt.

Widać, że jest pan nie tylko obserwatorem przyrody, ale też jej wielkim miłośnikiem. Jak to się ma do funkcji dyrektora ogrodu zoologicznego, gdzie zwierzęta bynajmniej na wolności nie przebywają?

- Kiedy ostatni raz był pan w zoo?

Całkiem niedawno, w minione wakacje.

- I co, dużo było tych krat?

Trochę było.

- No właśnie - trochę. Nowoczesny ogród zoologiczny to właściwie jest enklawa szczęśliwości dla gatunków zagrożonych. Jeśli w naturze da się je odtworzyć, takie placówki, jak nasza, przestaną być potrzebne. Ale na razie ogrody zoologiczne muszą istnieć. One spełniają cztery podstawowe funkcje. Najważniejszą jest właśnie ochrona gatunków zagrożonych. Kolejna to edukacja. Codziennie mamy lekcje dla dzieci i młodzieży. Istotna jest też funkcja naukowa. Współpracujemy z uniwersytetami, prowadzone są różnego rodzaju badania. Rekreacja znajduje się natomiast na samym końcu. Z naszego punktu widzenia jest ważna, bo przynosi pewne przychody. Ale nie najważniejsza. Bycie dyrektorem nowoczesnego ogrodu zoologicznego nie jest więc sprzeczne z moimi zainteresowaniami. Ono się wręcz w nie wpisuje.

W pańskich audycjach radiowych zwierzęta są niemal jak ludzie. Dopisuje im pan charaktery, obdarza różnymi cechami. Czy to oby nie na wyrost?

- Absolutnie! Jeśli ktoś, tak jak ja, blisko obcuje ze zwierzętami, a szczególnie z ptakami, to widzi, że każdy z nich jest inny. W naszym zoo mieliśmy azyl dla ptaków. W ciągu roku pojawiało się ich 2,5 tysiąca. Obcowaliśmy z nimi niezwykle blisko. Z wieloma utrzymywaliśmy bardzo osobisty kontakt. Nadawało się im imiona, przydomki, poznawało ich charaktery i charakterki, a często ciemne strony ich duszy. Do dzisiaj, jak poznaję jakąś nową osobę, to staram się dopasować ją do konkretnego ptaka. Nie tylko zresztą polskiego. Bo za ptakami sporo po świecie jeździłem. W większości przypadków dla każdego człowieka udaje mi się znaleźć ptasi odpowiednik.

To do jakiego ptaka pan by mnie porównał?

- Na razie do żadnego, bo znamy się za krótko. Zresztą tego typu porównania zachowuję z reguły wyłącznie dla siebie.

Ponoć z pewnym głuszcem tak się pan zaprzyjaźnił, że stał się on niemal członkiem pańskiej rodziny. I wszystko mu było wolno, włącznie z demolowaniem biurek.

- Nazwałem go Hanower. To zresztą dosyć długa historia. Postanowiłem bowiem, że głuszce - piękne ptaki powinny znaleźć się w warszawskim zoo. Po pierwsze jajo pojechałem osobiście do Niemiec. Wracamy, a tu na granicy wielka kolejka. To było jeszcze w czasach, gdy Polska nie była w Unii Europejskiej. Chciałem przejechać szybciej ze względu na to, że wiozę "żywy towar". Kierowcy tirów patrzyli na mnie bardzo podejrzliwe. Co tam wieziesz? - pytali. Jajko - odpowiedziałem. Jak to, jedno? - dziwili się. Ano jedno - przyznałem. Potem celnik też mocno się dziwił. Koniecznie to jajko chciał zobaczyć. Choć było ciemno, zajrzał do środka samochodu. I był zadowolony. Z tego jajka wylęgła się Monica. Piękna była, choć na początku mieliśmy sporo wątp-liwości... Za młodu ten ptak specjalnie kształtny bowiem nie był. Doszliśmy do wniosku, że Monice potrzebny jest partner. Znaleźliśmy go w ogrodzie zoologicznym w niemieckim Hanowerze. Przyleciał do Polski rejsowym samolotem. Koleżanka wzięła go na pokład. Głuszce specjalnie ciche nie są, więc i ten zaczął się wiercić. Zrobiło się spore zamieszanie. Na szczęście niemiecki kapitan samolotu wiedział, co to głuszec i że to rzadki ptak. Afery więc nie zrobił.

Kiedy już Hanower do nas doleciał, staliśmy się kumplami. Był ze mną w niezwykle zażyłych kontaktach. On na moim biurku potrafił nawet tokować. Jego godowa pieśń niosła się na cały ogród zoologiczny. Głuszec w takich sytuacjach traci kontrolę nad sobą. W moim gabinecie robił więc, co chciał. A ja nie miałem odwagi, by mu przerwać. Jednak, ogólnie, dobrze się dogadywaliśmy. Kiedyś telewizja wymyśliła, żeby nagrać reklamę z udziałem głuszca. Padło na Hanowera. A on, generalnie, za ludźmi nie przepadał i potrafił im bardzo dokuczyć. W życiu w żadnej reklamie by nie zagrał, a przynajmniej nie zrobił tego, czego od niego oczekuje reżyser. Kiedy jednak ja pojawiłem się na planie, zrobił wszystko, co było niezbędne. Zagrał jak prawdziwy aktor!

W wigilię wychodzi pan wcześniej z pracy w zoo. A gdyby tak pan jednak został? Które ze zwierząt najwięcej nawciskałoby ludziom?

- Przypuszczam, że najgorsze rzeczy powiedziałyby szympansy, bo genetycznie i psychicznie są najbliżej człowieka. A przecież nikt tak drugiemu, jak pan mówi, nie nawciska, jak bliźni bliźniemu.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna