Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Maria Kopiec ratowała Żydów podczas II wojny światowej

Urszula Bisz [email protected]
Maria Kopiec po wojnie odwiedzała Helenę i Herszko Kramerów w Izraelu. Na zdjęciu: pani Maria (w niebieskiej sukience) w otoczeniu rodziny Kramerów. Po jej lewej stronie stronie stoi Helena, a po prawej Herszko.
Maria Kopiec po wojnie odwiedzała Helenę i Herszko Kramerów w Izraelu. Na zdjęciu: pani Maria (w niebieskiej sukience) w otoczeniu rodziny Kramerów. Po jej lewej stronie stronie stoi Helena, a po prawej Herszko.
To historia jak z filmu. Dwudziestokilkuletnia Maria podczas wojny ukrywała pod podłogą swego domu żydowskiego kolegę z dzieciństwa i jego przyszłą żonę. Po wojnie małżeństwo Kramerów osiedliło się w Izraelu. Po latach znów się spotkali ze swoją wybawczynią.

Mimo że od tych wydarzeń minęło już ponad 70 lat, a Marii Kopiec z Makark (koło Siemiatycz) stuknęło już 96 wiosen, opowiada o nich, jakby miały miejsce zaledwie kilka dni temu. Wspomina, jak bezinteresownie pomogła dwójce Żydów i podczas wojny ukrywała ich w swoim domu. Nie mówi o sobie, jak o bohaterce, bo się nią nie czuje. Zdaje sobie jednak sprawę z rangi swoich dokonań. Przecież jako jedna z pierwszych otrzymała w Jerozolimie medal "Sprawiedliwy wśród Narodów Świata". Podczas wizyty w Izraelu najbardziej cieszyła się jednak z tego, że znów mogła zobaczyć tak bliską jej żydowską rodzinę - Helenę i Herszka.

Ich wspólna historia zaczęła się właśnie w Makarkach. Tu się urodzili i razem uczyli się w szkole. Pani Maria oraz Cvi Kramer, nazywany Herszkiem. Dopiero tuż przed wojną jego rodzina przeniosła się do Siemiatycz.

Próbował ratować rodzinę

Gdy nastały tragiczne czasy, w 1939 roku, ona wraz z mężem, teściową i chorym synem mieszkała w rodzinnej wiosce, on - był żołnierzem. Stacjonował w Wejherowie. Kiedy dowiedział się, że jego rodzice i rodzeństwo zostali umieszczeni w getcie w Siemiatyczach, uciekł z wojska. Miał też inne powody do dywersji. Koledzy dali mu znać, że w wojsku Żydów będą eliminować.

Herszko z Wejherowa do Siemiatycz przyszedł na piechotę. Poszedł do getta. Tam spotkał się z rodziną. Namawiał bliskich do ucieczki. Zgodziło się jego rodzeństwo, ale ucieczka nie powiodła się.

- Uciekli, ale koło Bacik ich zabili, wszystkich poza Herszkiem - wspomina 96-latka. - On na szczęście przeżył.

Pochował rodzeństwo. Stracił też rodziców. Tych Niemcy wywieźli do Treblinki. Herszko nadal walczył o życie.

- Jak wrócił, nie miał gdzie się podziać - opowiada pani Maria. - Przyszedł więc do najbliższych koleżanek. Wszedł do naszej stodoły. My na początku nie wiedzieliśmy, że on tam jest. Siedział w ukryciu ze dwa tygodnie.

Znalazł go mąż pani Marii, Stefan. Nikt wcześniej nie trafił na jego ślad, bo rodzina Kopiec miała wówczas dwie stodoły: nową i starą. On ukrył się w tej drugiej, prawie nieużywanej. Gdy już go odnaleźli, zaczęli mu pomagać, przynosili jedzenie. Wieczorem wychodził na pole, kąpał się w celowo zostawionej w balii wodzie. W stodole przesiedział prawie rok. Gdy dzielna staruszka to wspomina, nie mówi ani z wyrzutem, ani z żalem, że jej kolega wystawił ją i jej rodzinę na tak olbrzymie niebezpieczeństwo. Przyznaje, że poza obawą o reakcję Niemców, którzy znaleźliby u niej Herszka, istniało jeszcze jedno ryzyko: zemsta ze strony Żydów. Zdarzało się bowiem w sąsiednich wioskach, że ci mścili się na Polakach, którzy ich przeganiali. Nią jednak kierowało coś innego.

Schron pod łóżkiem z wejściem przez szafę

- Nie dumałam, żeby wygnać, bo u nas był w wojsku brat i przepadł. A teściowa mówiła: może i nasz tak gdzieś u ludzi siedzi - wspomina. - To jak my mieliśmy nie pomóc? Jak Niemcy nasilili szukanie Żydów, to się baliśmy, ale nie chcieliśmy wygnać, tylko wymyśliliśmy skrytkę, taki schron.

Przygotowanie kryjówki dla Herszka wymagało wiele zachodu i kombinowania. Cały tydzień Kramer wraz z panem Stefanem kopali jamę pod domem. Kryjówka miała dwa metry długości na jeden szerokości. Skrytka znajdowała się pod dwoma podłogami, w razie gdyby podczas jednego z wielu przeszukań hitlerowcy zerwali podłogę. Urządzili ją pod łóżkiem. Tuż obok stała szafa, przez którą Kramer schodził do kryjówki. Opuszczał ją nocą, by rozprostować kości. W tym celu musiał przejść po łożu małżeństwa Kopiec. Podczas jednego z takich nocnych spacerów Herszko znalazł sobie przypadkiem... towarzyszkę niedoli.

- Przyprowadził sobie przyszłą żonę - mówi wprost pani Maria. - Helena ukrywała się w Cecelach. Stamtąd ją wygnali i przybiegła polem aż do nas. On właśnie wychodził nocą na spacer. Miesiąc świecił i zobaczył, że ktoś chodzi. Zaczął do niej mówić po żydowsku i wyszła z żyta. Przyprowadził ją do nas i od tej pory ich dwoje było.

Na początku Helena i Herszko nie byli parą. Wcześniej się przecież nawet nie znali. Podobnie Żydówki nie znała Maria Kopiec, która i tak ryzykując z ukrywaniem Cvi, przyjęła do domu nieznajomą kobietę. Pani Maria przyznaje, że kosztowało ją to mnóstwo nerwów. Nigdy nie była tak słabego zdrowia, jak wówczas.

- Jak Niemcy przychodzili do wioski, padałam jak nieżywa. Co by to było, jakby ich znaleźli u mnie pod podłogą - zastanawia się do dziś.

Przy ukrywającej się parze było mnóstwo do roboty. Trzeba było wynieść kubeł służący im jako sanitariat. Posprzątać po nich, uprać w balii ich ubrania, uszyć coś na zmianę. I bez nich było ciężko. Była wojna. Ona chuda i schorowana, wymiotującą żółcią z nerwów musiała pamiętać o swojej rodzinie - mężu, synku-kalece, teściowej. Mieszkała też blisko rodziców, brata - o nich też się martwiła. Co chwilę przez Makarki przechodziły wojska. Jeść nie było co.

- Wtedy nie było możliwości, żeby ukroić mięsa z lodówki - mówi z przekorą pani Maria. - Trzeba było wszystko ręcznie zrobić: kluski, placki. Jadło się ziemniaki, bo nie było tego mięsa tyle, jak teraz. Jak było, to było zakopane w ziemi, żeby nie zgniło.
Tym, co było, trzeba było nakarmić nie tylko własną rodzinę, ale jeszcze dwie dorosłe osoby w skrytce. Pani Maria wspierała też kilkunastu innych Żydów.
- W Krynkach było 12 znajomych Żydów. Ze stryną, znaczy się z bratową, nosiłyśmy jedzenie dla nich w dzbanach do lasu- opowiada. - Szłyśmy niby na pole, jakby nas zapytali, co to, to powiedziałybyśmy, że sobie.

Jednak najwięcej nerwów kosztowali ją ci dwoje pod podłogą domu. Niemcy przychodzili, szukali nie raz. Gdy się zbliżali, kobieta stukała w podłogę dając znak Helenie i Herszkowi, by nie rozmawiali. Udało się, nigdy ich nie znaleźli. Nikt nie doniósł Niemcom o ukrywającej się parze, bo i nikt o niej nie wiedział. Nawet ojciec i brat pani Marii. Nie domyślili się nawet wtedy, gdy skończyła się wojna i dwoje Żydów opuściło skrytkę.

Jeszcze zdarzały się wystrzały. Wówczas ludzie z wioski zbierali się wspólnie w murowance. Dołączyli do nich Helena i Cvi. Sąsiedzi byli zdziwieni. Pytali, jak i gdzie udało im się przetrwać wojnę. Ci jednak unikali tłumaczeń. Do Marii i jej męża odnosili się tak, jakby ich widzieli po raz pierwszy od lat. Wszyscy jednak wiedzieli, że przed wojną Maria i Herszko byli kolegami i dlatego kobieta, gdy zakończył się obstrzał, nie zawahała się, by zaprosić Żydów do siebie do domu na obiad. Zrobiła to jako jedyna. Nikt inny nie wyciągnął ręki do potrzebujących.

Kramerowie nie chcieli już dłużej wykorzystywać gościnności rodziny z Makark i zamieszkali w Siemiatyczach. Zajęli się obróbką wełny, którą sprzedawali, więc nie głodowali. Niestety nie mogli żyć spokojnie.

Polscy sąsiedzi wyganiali Żydów

- Odwiedziliśmy ich kiedyś, żeby zobaczyć, jak im się żyje - wspomina 96-latka. - Wtedy Herszko powiedział do mojego męża: Stefan, my nie możemy tu być, bo co noc przychodzą, biją i wyganiają. Nawet bliscy sąsiedzi. Wybijają okna, grożą - wspomina Maria Kopiec.

Kramerowie postanowili więc odejść. Mąż pani Marii dał im na drogę pieniądze, które dostał za sprzedanego konia.

Zebrali się gromadą - Helena z Cvi i inni Żydzi z okolicy - i poszli. Jak opowiadali po latach, ta droga była gehenną. Pokonali ją głównie pieszo, część przejechali, a ostatni etap - do Tel Awiwu - przepłynęli promem. Wielu po drodze padło z wycieńczenia, z głodu. Ci, którzy dotarli do swojej ziemi obiecanej, musieli przechodzić dalsze męki. Ówczesne władze nie chciały bowiem wpuścić ich na ląd, tłumacząc, że jest ich zbyt wielu. Na azyl czekali głodując. Mieli jedynie wodę i surowe ryby, które udało im się złapać oraz trochę chleba, który ludzie przynosili na brzeg i rzucali uciekinierom. Ta sytuacja trwała dwa miesiące. Do Kramerów na szczęście los się znów uśmiechnął. Pomógł im brat Heleny, który był w Izraelu. Wyjechał tam jeszcze przed wojną. Gdy dowiedział się o siostrze, zwrócił się do władz zapewniając, że się nią i jej towarzyszem zaopiekuje.

Powolutku zaczęli układać życie na nowo. Wzięli ślub. Urodziły im się dwie córki - Suszana i Batia. Jedna z nich została w Izraelu, druga przeniosła się do USA. To za jej pośrednictwem Kramerowie zaczęli się znów kontaktować z przyjaciółmi z podlaskich Makark. Wysyłali listy.

Tu, w Polsce, również rozwijało się życie rodzinne. Pani Maria urodziła dwie córki. Niestety, w wieku 31 lat zmarł jej chory syn. Musiała też pochować męża. Rodzina się jednak powiększała, bo pani Maria doczekała się pięciu wnuczek, a ostatnio jeszcze dwóch prawnuczek.

Przyszedł też czas, gdy dwie rodziny znów się spotkały. Herszko w 1988 r. przyleciał do Polski. W Warszawie wziął taksówkę i przyjechał nią do Makark. Kramer zapukał do drzwi swoich dawnych przyjaciół i zobaczył Zofię, córkę swojej przyjaciółki.
- Mania! Jak wykapana! - wykrzyknął.

Rodzina przyjęła go z otwartymi rękoma, choć dopiero wtedy wszyscy dowiedzieli się o bohaterskim zachowaniu matki. Maria Kopiec, na zaproszenie Herszka, jeszcze tego samego roku poleciała do Izraela. Tam otrzymała dyplom i medal "Sprawiedliwy wśród Narodów Świata". Posadziła też drzewko wraz z tabliczką oraz z imieniem i nazwiskiem swoim i zmarłego męża. Zwiedziła Jerozolimę. W Izraelu była jednak tylko raz. Potem nie raz wyjeżdżały tam jej córki i zięciowie, a także wnuczki. Herszko też przywiózł do Makark całe swoje potomstwo. Tylko Helena nie chciała wracać. Bała się. Mówiła, że cały czas, jak pod oknami przejeżdża samochód, drży, że to Niemcy. W końcu i ona raz się pojawiła w Makarkach i nie mogła sobie odmówić, podobnie jak jej mąż, skosztowania potraw, które nazywali makarskimi - placków ziemniaczanych i klusek ze śmietaną.

Do dziś przy każdej wizycie czy rozmowie telefonicznej z Heleną Kramer nie obywa się bez wspomnień. O swojej młodości pani Maria opowiada też z chęcią swoim dzieciom, wnukom i wszystkim, którzy chcą słuchać. Pamięta wiele i cieszy się dobrym zdrowiem, mimo że kilkakrotnie otarła się o śmierć. Jak jednak mówi, Bóg nad nią czuwa i nagradza za to, co zrobiła.

- Kiedyś Herszko powiedział: Mania będziesz żyła 120 lat, bo drugiego takiego człowieka jak ty, to nie ma na całym świecie - opowiada. - I chyba miał rację, bo on umarł, a ja żyję - kończy swoją opowieść pani Maria.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna