MKTG SR - pasek na kartach artykułów

<I>Nauczyciel akademicki, oskarżony o molestowanie seksualne studentki, wciąż uczy. Tym razem jednak nie w państwowej, tylko w prywatnej szkole.</I>

Anna Mierzyńska
Studenki mówią, że głaskał je po twarzy, innym zaglądał w dekolty. Kazał głośno czytać erotyczne lektury, nieznane słowa szeptał na uszko. O jego zachowaniu słyszeli chyba wszyscy pracownicy jednego z wydziałów Uniwersytetu w Białymstoku - nikt jednak głośno o nim nie mówił. Mimo że dłużej milczeć nie można, kadra uniwersytecka nabrała wody w usta. Dlaczego przez tyle lat godzono się na naganne zachowanie Doktora?

Nasze rozmówczynie mówią, że interesował się wszystkimi ładniejszymi studentkami, które zwykle nie zdawały u niego egzaminów za pierwszym podejściem. Wychodziły z egzaminów płacząc, atmosfera pod drzwiami gabinetu gęstniała. Blady strach padał na te, które nałożyły krótkie spódnice czy półprzezroczyste bluzki.
- Wchodziłam do sali i od razu słyszałam: usiądź bliżej, bliżej usiądź. Nie gdzieś dalej, tylko tutaj, ja muszę ci coś pokazywać. W końcu siadałam. I wtedy on chwytał mnie bardzo mocno za ramię, próbował przybliżyć do siebie i coś po swojemu tłumaczyć. Był bardzo blisko - Anita, szczupła blondynka, długimi palcami nerwowo szarpie rękawiczki. - Bałam się. Czułam potworną, przerażającą bezsilność. Że nie mam na to wpływu. Że cokolwiek bym nie zrobiła, to muszę wrócić: przyjść, zaliczyć, zdać egzamin. Ile razy dziewczyny mówiły, że uderzyłyby go w twarz. I co z tego? Fajnie by było uderzyć w twarz i już go nie widzieć. Ale przecież musisz wrócić i na niego patrzeć.
Stanął tak, że nie mogłam wyjść
12 grudzień 2000 r. Kamila, studentka I roku, wysoka i szczupła blondynka, przyszła na zajecia wcześniej, żeby zaliczyć materiał od razu i potem nie stać w długiej kolejce. Nikogo ze studentów jeszcze nie było.
- Weszłam do sali, Doktor zamknął drzwi i zostaliśmy sami. Stałam między ławkami, przy ścianie. On stanął tak, że nie mogłam wyjść. Odciął mi drogę. Patrzył. Już wtedy czułam się nieswojo, ale zaczęłam odpowiadać.
To, co wydarzyło się potem, Kamila zapamięta do końca życia.
- W pewnym momencie zaczął mnie obejmować, ale dalej mnie pytał. Ja dalej odpowiadałam. Usiłowałam to wszystko obrócić w żart. Na nieszczęście miałam na sobie spódnicę z długim rozporkiem. On włożył mi tam rękę i zaczął mnie dotykać. Z przodu też, po biuście. Przytulał mnie do siebie. Cały czas powtarzał: No, tak, ty jesteś taka mądra dziewczynka, tak, tak... Usiłowałam się wysunąć, ale nie miałam jak. Nie miałam miejsca! Stałam przy ławkach i przy ścianie, z przodu był on.
W końcu w sali zaległa cisza. Kamila skończyła odpowiadać. Doktor odsunął się od niej, wpisał zaliczenie.
- Chyba już była godz. 8., zaczęły się zajęcia - przypomina sobie Kamila. - Widziałam jeszcze tylko, że on sam też się dotykał.
Upokorzenie i wstyd
Była w szoku. Nie wiedziała, co ze sobą zrobić. Przez cały dzień zagryzała wargi i myślała tylko o tym, żeby dotrwać do końca dnia, żeby nie opuścić żadnych zajęć, żeby się nie rozpłakać.
- Czułam upokorzenie i wstyd. To był najdłuższy dzień w moim życiu. Na szczęście byłam umówiona z moim chłopakiem. Przyjechał po mnie i wtedy się rozkleiłam. On chciał iść i wymierzyć sprawiedliwość na własną rękę, ale ja nie chciałam - bo byłam dopiero na pierwszym roku, a później czekał mnie u Doktora egzamin i zaliczenia.
Darek, chłopak Kamili, jest z nią do dziś. Doskonale pamięta wtorek sprzed dwóch lat.
- Kamila nie była sobą: zapłakana, roztrzęsiona. Tragicznie to wszystko wyglądało. Zresztą, ja sam byłem w szoku - mówi.
Kamila: - Już wcześniej miałam takie sytuacje, na innych zaliczeniach, że siedziałam przed Doktorem i on mnie trzymał za rękę, głaskał. Ale z tym mogłam się jeszcze pogodzić. Myślałam, że skoro za to mam dostać zaliczenie, to niech będzie.
Nie poszła na skargę. Bała się, wstydziła. Nie chciała, żeby o "czymś takim" mówiła cała uczelnia.
- Zupełnie się załamałam. Robiłam wszystko, żeby nie być na zajęciach. Stan mojego zdrowia pogarszał się z dnia na dzień. Nerwica, która miałam wcześniej, pogłębiła się dramatycznie. Wpadłam w depresję, zaczęłam się leczyć psychiatrycznie, ale to nic nie dało.
Znowu zostałam z nim sama...
W październiku, w nowym roku akademickim, Kamila poszła do Doktora, bo chciała się przenieść do tzw. supergrupy (studenci pracują samodzielnie i przychodzą tylko na zaliczenia), żeby - jak mówi - jak najrzadziej widywać swego wykładowcę.
- W sali było sporo osób, ale ja stałam ostatnia w kolejce. Znowu zostałam z nim sama. Brał mnie za rękę, obejmował, pocałował chyba w twarz, dokładnie nie pamiętam gdzie. Nauczona doświadczeniem starałam się mu wyrwać, ale też nie dałam rady. Potem mi powiedział: przyjdź później, jeszcze porozmawiamy.
Wtedy już bała się nie tylko zajęć z Doktorem. Nie mogła nawet przejść obok budynku uniwersytetu. Cierpiała na agorafobię.
- Świat mi się zawalił. W końcu wylądowałam w szpitalu z podejrzeniem nowotworu mózgu. Wcześniej byłam u Doktora z prośbą, żeby mi zaliczył zajęcia. A on mi powiedział, że mnie będzie odwiedzał w szpitalu, tylko mam mu powiedzieć, gdzie!
Kamila nie jest jedyną studentką, która spotkanie z Doktorem uważa za najgorszy koszmar swego życia. Wiele jej koleżanek wciąż jednak boi się mówić o tym, co zdarzyło się w gabinecie. Zresztą, zachowania Doktora były tajemnicą poliszynela na kilku wydziałach Uniwersytetu w Białymstoku. Nikt o nich głośno nie mówił, wiedzieli - chyba wszyscy.
Tajemnica poliszynela
- Moja przyjaciółka zdawała u niego dwa egzaminy. Za ostatnim razem, jak u niego była, rozpiął jej bluzkę: trzy guziki, żeby niby pokazała dekolt. Potem włożył jej rękę w dżinsy, z tyłu, od strony pleców - opowiada Kaśka, także studentka UwB.
Anita: - Kiedyś spotkałam go na ulicy. Czekałam na przystanku na autobus. Podszedł do mnie, usiadł. Wokół było sporo ludzi. Czułam potworny wstyd i miałam ochotę uciec, bo on zaczął mi mówić jakieś bezsensowne rzeczy: obleśne, z erotycznym podtekstem. Z opowiadań koleżanek wiem, że potrafił podczas konsultacji np. całować po szyi. Albo dotykać włosów. To był szok. Zanim zaczniesz myśleć, pan już siedzi normalnie. Więc może nic się nie stało? Może mi się tylko wydawało?
Anita: - Na ostatnim egzaminie u niego (zdawałam go cztery razy!) rozpłakałam się i powiedziałam, żeby mi postawił cokolwiek. Zapytał, czy to jego wina. Przytaknęłam. A on: a co ja takiego robię? Przecież ci broni do głowy nie przystawiam? Jesteś wolna, możesz wyjść!
Uchybił godności zawodu?
Dłużej milczeć się jednak nie da. Pod koniec 2002 r. studentka I roku złożyła oficjalną skargę do rektora Uniwersytetu w Białymstoku. Ten nadał jej bieg - skargę rozpatrzył rzecznik dyscyplinarny UwB i przychylił się do opinii studentki. Zarzucił Doktorowi, "że swoim niewłaściwym zachowaniem uchybił godności zawodu nauczycielskiego". O dalszych losach Doktora zdecyduje uczelniana komisja dyscyplinarna. Jej pierwsze posiedzenie miało się odbyć na początku stycznia, ale zostało przesunięte. Jak mówi przewodniczący komisji prof. Bogusław Cudowski - z przyczyn proceduralnych.
- Doktor jest zawieszony w obowiązkach nauczyciela akademickiego. Do czasu rozstrzygnięcia sprawy pozostanie pracownikiem uniwersytetu, jednak dla nas najważniejszy jest fakt, że ten człowiek nie ma obecnie kontaktów ze studentami - mówi dziekan wydziału, na którym pracował (pracuje?) Doktor.
Doktor nie ma sobie nic do zarzucenia. O sytuacji dotyczącej skarżącej na niego studentki, mówi:
- Taki osobnik, który ma złe zamiary czy systematycznie zmierza do działań rozpustnych, szuka sprzyjającej okazji. Nie robi tego w pokoju, który jest oszklony, który ma wyjście na hol, z którego wszystko słychać, ani o godzinie zupełnie normalnej (o 15-tej). Tak nie postępuje ktoś, kto zmierza ku jakiemuś szantażowi czy groźbie!
Po chwili dopowiada:
- Ja się przyznaję, że może coś sprowokowałem taką nadmierną dwornością...
Anita: - Dworskość to moim zdaniem okazywanie szacunku drugiej osobie. I kiedy się podaje kobiecie rękę, to z szacunkiem. A kiedy on to robi, to ma się wrażenie, jakby cię odzierał z ubrań; jakby traktował cię tylko i wyłącznie jako ciało, a nie osobę.
Nabrali wody w usta
Dziś trudno dociec, czy już wcześniej do rektora trafiały formalne skargi na naganne zachowanie Doktora. Władze uniwersytetu zmieniają się co kilka lat, podobnie władze wydziału. Ci, którzy mogliby coś pamiętać, nabrali wody w usta. Niczego na temat Doktora nie można się dowiedzieć nawet u rektora UwB, Marka Gębczyńskiego, który po prostu odmawia rozmowy. Milczy także prorektor, prof. Bogusław Nowowiejski, który - jak twierdzi - o wszystkim dowiedział się z doniesień prasowych.
- To na pewno nie była pierwsza skarga. Być może jednak dopiero tej udało się nadać bieg - twierdzi pani Jolanta, nauczycielka i absolwentka UwB. - Wiem, bo sama składałam skargę na Doktora. podczas studiów. Ale co z tego? Zostałam wezwana do rektora, który zapytał mnie, czy chcę skończyć studia na tym uniwersytecie. Chciałam.
Kaśka: - Od starszej koleżanki, zaraz po moich egzaminach wstępnych, dowiedziałam się, że na zajęcia u Doktora najlepiej przychodzić w spodniach i golfie, a jeszcze lepiej - w czymś workowatym. Brzmiało to nieprawdopodobnie, ale szybko okazało się, że jest prawdziwe.
Całował? Szeptał?
W grupie Doktor wolał nie dotykać studentek - chyba że w sposób, którego nikt poza zainteresowanymi nie mógł widzieć.
- Na konsultacjach byłyśmy w piątkę. Zadałam Doktorowi pytanie, bo czegoś nie wiedziałam - opowiada Joanna. - Wstał i powiedział mi to na ucho, żeby - jak stwierdził - nie przeszkadzać w pracy pozostałym. Oczywiście nachylając się dotykał moich pleców, a ustami dotykał mego ucha. Całował? Szeptał?
Anita: - Często mówił komplementy. Np. wchodzę do gabinetu i słyszę: o, jak ładnie wyglądasz. Albo że ładnie pachnę. I że jestem piękna.
- To sprawy delikatne. Nie można się opierać na plotkach czy jakichś pomówieniach - odpiera zarzuty Doktor. - Jest bardzo prosty sposób, żeby osobnika, który tak robi, zdemaskować - trzeba go nagrać, jeżeli czyni nieobyczajne propozycje. I zapobiegać. Ja nigdy nie stawiam wymogu, żeby podczas egzaminu w gabinecie była tylko jedna osoba.
Anita: - Druga osoba mogła siedzieć w sali, ale co z tego? Przecież go nie złapie za bluzkę i nie będzie go odciągać! Nie będziemy się z nim bić. On zresztą doskonale wiedział, dlaczego ta druga osoba jest na sali i chyba go to bawiło. Jeszcze lepiej się czuł z tego powodu, że się go tak boimy. Nie przeszkadzało mu to w niestosownych zachowaniach. Cieszył się, że ktoś go obserwuje, ktoś patrzy.
Czułam się winna
Studentki nikomu nie opowiadały o swoich przeżyciach. Najczęściej nie wnosiły też skarg do władz uczelni, bojąc się ponownego upokorzenia. Jeśli w ogóle interweniowały, to anonimowo. Kilka lat temu studenci chcieli złożyć do dziekana wydziału doniesienie o "nieobyczajnym" zachowaniu wykładowcy, ale zrezygnowali.
Anita: - Nie złożyłam skargi. Czułam się winna. Wydawało mi się, że na to zasłużyłam; że byłam taka słaba i nie potrafiłam się bronić. Czułam strach, że jak się poskarżę, to mogą być jakieś konsekwencje na uczelni. I wstyd. Poza tym przyznawać się wszystkim do tego, to strasznie upokarzające. I bałam się, że przesadzam. Bo może to dopuszczalne?
Kaśka: - Nie chciałam mieć kłopotów, nikt nie chciał mieć kłopotów. Udawałyśmy więc, że to jakoś znosimy. Ale ja czułam się jak przedmiot.
Studenci podzieleni
O dalszych losach Doktora zdecyduje uczelniana komisja dyscyplinarna. Postępowanie może jednak potrwać, ponieważ sprawa jest rozwojowa. Jeszcze przed świętami Bożego Narodzenia do rektora UwB trafił list broniący Doktora i petycja z żądaniem przywrócenia go do zajęć, podpisana przez 42 studentów.
- Podpisałem, bo Doktor to fajny gość, mimo że nie zawsze się zachowuje... hm, jak to powiedzieć... no, trochę odbiega od normy - mówi student, którego nazwisko znalazło się na liście.
- Doktor to taki niegroźny dziwak, nawet sympatyczny - słyszę od drugiego studenta. - Nigdy nie słyszałem, żeby moje koleżanki skarżyły się na niego.
List napisany w obronie Doktora to podobno praca zbiorowa, choć podpisała się pod nim tylko jedna osoba. Cztery strony maszynopisu opowiadają nie tylko o Doktorze, ale też o wewnątrzuniwersyteckim konflikcie. Sporo tu dygresji na temat kondycji polskiej nauki, jest nawet wiersz. Wiele zdań to cytaty z wypowiedzi Doktora.
- W czasie pracy czytaliśmy bardzo dużo artykułów Doktora i cytowaliśmy je. Dlaczego? To wydawało się nam naturalne - wyjaśnia student, który podpisał się pod listem (imię i nazwisko podał jednak tylko do wiadomości redakcji). - Doktor mógł nam rzeczywiście coś doradzać, ale jeszcze zanim nasz list powstał. Na pewno jednak Doktor nie uczestniczył w jego pisaniu.
Jednak nie wszyscy studenci chcą powrotu Doktora na uczelnię. Po przerwie świątecznej studentki rozpoczęły zbieranie podpisów pod "antypetycją", która ma wyrażać poparcie dla dziewczyny występującej przeciwko zachowaniu Doktora.
A on wciąż uczy
Doktor wciąż jednak uczy - ale nie na uniwersytecie, tylko na prywatnej wyższej uczelni. Jej władze jeszcze przed przerwą świąteczną zdecydowały, że poczekają na rozstrzygnięcie komisji dyscyplinarnej. Nie chcą rezygnować z pracownika na podstawie pomówień.
- A ja wiem, że w tej szkole są studentki, które już dziś obawiają się zaliczenia u Doktora - twierdzi jeden z nauczycieli akademickich. - Mimo to będą musiały do niego pójść. Co znowu wydarzy się za zamkniętymi drzwiami gabinetu?
Anita: - Długo wydawało mi się, że to wszystko było moją winą, że pan tak naprawdę niczego złego nie zrobił. Długo musiałam się przekonywać, że to nie ja; że ja tylko studiuję i szanuję osoby, które mnie uczą. Ale wymagam też szacunku dla siebie jako osoby. Doktor przekracza wszystkie granice.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna