Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Nigdzie dalej nie pójdę

Urszula Ludwiczak
Paweł jest w Domu Pomocy Społecznej w Czerewkach od kilkunastu lat. – Sam nie wiem, jak ten czas mi tu zleciał – łapie się za głowę. W jego pokoju główne miejsca zajmują... zdjęcia wnuków i prawnuków.
Paweł jest w Domu Pomocy Społecznej w Czerewkach od kilkunastu lat. – Sam nie wiem, jak ten czas mi tu zleciał – łapie się za głowę. W jego pokoju główne miejsca zajmują... zdjęcia wnuków i prawnuków.
- Dwadzieścia pięć lat już córek nie widziałem! Trzy je mam. One mają dzieci, mają wnuki... Nawet nie wiem ile. Tylko z synem i jego rodziną utrzymuję kontakty - opowiada Paweł, mieszkaniec Domu Pomocy Społecznej w Czerewkach. Większość mieszkających tu osób kontakty z rodziną ma sporadycznie. A to szczególnie boli w okresie świąt.

Blisko setka mieszkańców Domu Pomocy Społecznej w Czerewkach i tak ma szczęście. Bo placówka współpracuje z pobliskimi szkołami. I uczniowie z Bogdanek czy Bielska Podlaskiego regularnie odwiedzają swoich "przyszywanych" dziadków w Czerewkach. Przy okazji Dnia Babci i Dziadka czy też innych świąt bywa, że są tam jedynymi gośćmi.

- Gdy organizowaliśmy pierwsze spotkanie pokoleń w naszym DPS-ie, w 2003 roku zjechało do nas ok. 300 osób bliskich naszym mieszkańcom - opowiada Józef Domaszuk, dyrektor DPS w Czerewkach. - Gdy robiliśmy taki sam zjazd w ubiegłym roku, przy okazji 20-lecia istnienia, przyjechało już tylko około 50 gości.

Paweł. Tylko syn mu został.

Paweł mieszka w Czerewkach już 14. rok. - Sam nie wiem, jak ten czas zleciał - zastanawia się mężczyzna. - Człowiek siedzi, nic nie robi, a czas leci.

A jeszcze kilkanaście lat temu Paweł miał dom i rodzinę. W Hajnówce. I dwie emerytury: rzemieślniczą i rolniczą. Ale - jak mówi - nie układało mu się z żoną.

- Mam jeszcze trzy córki. Do tego dwie szwagierki. Jak te sześć kobiet na mnie jednego wsiadło, to co ja sam mogłem? - zastanawia się. - Po co mi było tak żyć, ciągle się kłócić. Znalazłem ten dom, przyjęli mnie. Rodzinie zostawiłem wszystko, co miałem. I tak mieszkam w tym domu już tyle lat. Nikt mnie jeszcze stąd nie wyrzucił - uśmiecha się.

Jeszcze kilka lat temu, gdy zdrowie było lepsze, Paweł oddawał się swojej pasji - rzeźbieniu figur zwierząt z drewna. Niegdyś słynął z robienia puszczańskich żubrów, które świetnie się sprzedawały. W DPS-ie też kilka zrobił. W swoim pokoju trzyma jedną z ostatnich figurek - bizona.

- Zobaczyłem w telewizji te bizony, to i zaraz zrobiłem figurkę - wspomina.

Dziś już nie rzeźbi. A jego codzienność zależna jest od koncentratora tlenu. Paweł choruje na astmę. Przez kilkanaście godzin dziennie musi być podłączony do aparatu, który pomaga mu oddychać.

- To takie moje więzienie, bo nigdzie dalej nie pójdę, chyba że na balkon, ptaki pokarmić - mówi.
Pokój Pawła pełen jest zdjęć syna i jego rodziny.

- Córek nie widziałem 25 lat - opowiada. - Nawet jakby któraś mnie przyszła tu odwiedzić, to nie wiem, czy bym poznał. Wiem, że mają dzieci i wnuki, ale ile? Chyba ośmioro ich jest. Ale dokładnie nie wiem. Tylko syn mi został. Ma dobrą żonę. A dobra kobieta to skarb. To dzięki synowej te kontakty mamy. Odwiedzają mnie nawet kilka razy w tygodniu.

Bronia. Synowie mieszkają za daleko.

Bronia ma 89 lat, pooraną zmarszczkami twarz i problemy z chodzeniem. Ale pamięć ma doskonałą. Jest też w niezłej kondycji psychicznej. W DPS-ie w Czerewkach jest od 12 lat.

- Czy chciałam tu mieszkać? Nie! Wcale! Ale wsadzili w samochód, przywieźli i zostawili. I tak już 12 lat przeszło - opowiada.

Bronia miała pięć sióstr i jednego brata. Ale wszyscy poumierali. Zmarł też mąż. Kobieta została sama w domu, na wsi.

- Mam dwóch synów, ale oni daleko mieszkają, w Katowicach i Szczecinie - mówi kobiecina. - Nie przyjeżdżają do mnie. To za daleko. Nie byli tu ani razu... Mam też wnuki. Kiedyś je widziałam, ale od kiedy jestem w DPS-ie, to ani razu. Ale dzwonią czasem. Teraz tu mam swój dom.

Bronia zabrała ze sobą do DPS-u dwie szafy ubrań. To jej cały majątek. W pokoju mieszka z drugą panią, przyjaźnią się. - Co ja bym w swoim domu sama robiła - mówi dzisiaj Bronia. - Sama jak patyk. A tu przynajmniej dużo ludzi, jest z kim porozmawiać. Wszyscy mi pomagają , jest radio, telewizja.

Czas upływa Broni nie tylko na oglądaniu telewizji, ale też czytaniu książek i pieczeniu ciast. W DPS-ie jest kuchenka, w której grupa mieszkanek może doskonalić swoje kulinarne umiejętności. A zapach domowego ciasta wydobywa się stąd codziennie.

Chociaż prawdziwe wnuki Broni nie odwiedzają, przyjeżdżają do niej wnuczki przyszywane, Halina i Agnieszka. - I zawsze coś przywiozą ze sobą, jakieś prezenty... - uśmiecha się staruszka. - Porozmawiają, pośpiewają razem.

Jasia. Bez swoich dzieci.
Jasia mieszka w DPS-ie już 10 lat. Trafiła tu razem z mężem. - Ja miałam 73 lata, mąż był po 80 - opowiada. - Mieszkaliśmy na wsi, było coraz ciężej. To znaleźliśmy się w DPS-ie.

Na początku nie było tak źle, bo wspólnie spędzali czas. Samotność tak nie doskwierała. Ale gdy mąż zmarł, Jasia została sama.

- Swoich dzieci nie miałam - wyjaśnia. - Wyszłam za wdowca z dorosłymi dziećmi. Te dzieci mają już swoje rodziny. Mieszkają w Białymstoku. Dzwonię do nich czasem, ale nie odwiedzam. Oni mnie też nie odwiedzają.

Jasia chciałaby tych odwiedzin. Ale nic na siłę. Stara się nie myśleć o tym, że jest sama na świecie. Szuka różnych zajęć, udziela się we wszystkich wydarzeniach. Piecze ciasta. Każdy dzień w DPS-ie ma swój rytm: śniadanie, obiad, kolacja, zajęcia w grupach, czas wolny.

Marianna i Stanisław. Zostali sami.
Marianna i Stanisław to jedno z kilku małżeństw, które mieszkają w Czerewkach. Ślub brali w 1946 roku. Całe życie mieszkali niedaleko Białegostoku. W DPS-ie są od niedawna - od października ubiegłego roku. Powoli oswajają się z nową sytuacją.

- Co nam innego zostało, jak już nie dawaliśmy rady - mówią. Oboje są schorowani, mają problem z poruszaniem się. Ale dopóki żył syn, jakoś dawali radę. - Wszystko robił w domu i gospodarstwie. Dobry był - opowiadają. - W lipcu minie trzy lata, jak zmarł. Zostaliśmy sami, bo syn kawalerem był. Pomagał nam potem trochę kuzyn, ale on swoje sprawy też miał i nie zawsze mógł. To nie było wyjścia, spakowaliśmy nasze rzeczy i tu przyjechaliśmy.

Pokój Marianny i Stanisława jest niewielki, ale zmieścił się tu domowy telewizor, lodówka, poduszki. Chociaż tyle mogli zabrać. Przyzwyczajają się powoli do nowego życia. Kuzyn czasem ich odwiedza. Innej rodziny nie mają. Ale właśnie tutaj mogą taką rodzinę zdobyć. Dodatkowa babcia i dziadek z wielką chęcią zostaną przygarnięci przez młodzież z okolicznych szkół.

Samotność jest najgorsza

- Za każdym razem, gdy przyjeżdża do nas młodzież z występami, nie musimy namawiać nikogo z naszych mieszkańców, aby przyszedł - mówi dyr. Józef Domaszuk. - Bo jak mamy jakiś teatr czy koncert, to czasem trudno napełnić salę widzami.

W DPS-ie mieszka obecnie 95 osób w wieku od 48 do 97 lat. Niektórzy są tu tylko z racji samotności i podeszłego wieku, inni - z powodu przewlekłych chorób.

- Większość naszych mieszkańców do pobytu tutaj zmusiła sytuacja życiowa. Nie mogą się nimi zająć bliscy, więc znaleźli się tu - mówi dyrektor. - Nasi najstarsi stażem mieszkańcy są tu od 20 lat. Bo do DPS-u kieruje się ludzi bezterminowo.

Dyrektor przyznaje, że tylko 10 proc. mieszkańców domu może liczyć na regularne kontakty z rodziną i bliskimi. - Bywają też tacy, którzy odwiedzają babcię czy rodzica co jakiś czas, ale tylko po to, aby... pobrać jego świadczenia - opowiada dyrektor. - To przykre, bo nasi podopieczni naprawdę czekają na te wizyty. Mamy też takich mieszkańców, którzy mimo wielu prób z ich i naszej strony, nie mają żadnych kontaktów z rodziną. To zazwyczaj efekt jakichś zaszłości, zdarzeń sprzed lat, o których ta druga strona nie chce zapomnieć. Nie chcą znać ojca, matki. A nasz dom jest otwarty, mamy pokoje gościnne. Jak przyjeżdża ktoś z daleka w odwiedziny może przenocować, korzystać ze stołówki.

Niektórzy mieszkańcy sami wyjeżdżają w odwiedziny do rodziny. Jak Roman. Co roku w okresie żniw bierze miesiąc wolnego i jedzie pomagać bliskim w polu. Wiezie ze sobą też oszczędności, które zbiera przez cały rok. Bo każdy mieszkaniec domu płaci tu za pobyt maksymalnie do wysokości 70 proc. otrzymywanych świadczeń, resztę pieniędzy ma do własnej dyspozycji. Gdy ktoś nie ma dochodów, to i tak dostaje kieszonkowe - 137 zł miesięcznie. DPS zapewnia wyżywienie, utrzymanie, ubrania, gdy ktoś nie ma innych wydatków, może zaoszczędzić.

- Staramy się, jak możemy, aby zapewnić naszym mieszkańcom jak najlepsze warunki - mówi dyrektor. - Ale nieważne jak byśmy się starali, dom rodzinny to zawsze lepszy wybór niż dom pomocy społecznej. Nawet jak ktoś zabierze ze sobą wyposażenie dawnego mieszkania, to nie zabierze rodziny, bliskich. Tu ludzie są z konieczności. I często najbardziej doskwiera im samotność .

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna