MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Piotr Kuryło przejechał rowerem ponad 15 tysięcy kilometrów - z Lizbony do Władywostoku

Tomasz Kubaszewski [email protected]
– Rosja to piękny kraj pełen sympatycznych ludzi – mówi Piotr Kuryło. Mimo tego, że przez to państwo jechało mu się najtrudniej.
– Rosja to piękny kraj pełen sympatycznych ludzi – mówi Piotr Kuryło. Mimo tego, że przez to państwo jechało mu się najtrudniej. arch. pryw. P. Kuryły
Wstawał o piątej rano. Na przebudzenie - godzina jazdy na rowerze. Potem śniadanie, zazwyczaj chleb z dżemem. Kolejne 3-4 godziny pedałowania i następny posiłek. Ale żadne tam kotlety, tylko na przykład woda z miodem. Dziennie przejeżdżał nawet 200 km.

Piotr Kuryło, z leżącej koło Augustowa wsi Pruska Wielka, ma na swoim koncie kolejne wielkie osiągnięcie. Po tym, jak przebiegł świat dookoła i pokonał kajakiem Wisłę pod prąd, przemierzył rowerem trasę z Lizbony do Władywostoku. Pokonał w sumie 15.070 km.
- Aż tak trudno nie było - opowiada.

Tyle, że słowo "trudno" ma u Kuryły szczególne znaczenie. Jak leje deszcz, jest potwornie zimno i psuje się rower, to przecież żaden problem.
- Im ciężej, tym lepiej - powtarza od lat.

Wciąż było mu za mało

Właściwie to nie do końca wiadomo, skąd ten nieduży, 41-letni dzisiaj mężczyzna czerpie aż tyle siły i chęci do podejmowania wciąż nowych wyzwań. Zaczęło się od biegania. Opowiadał kiedyś, jak to ojciec, gdy wracali z pola, organizował mu i bratu wyścigi - kto pierwszy dotrze do domu. Może więc to stąd się wzięło?

Bieganie uprawiał jednak nie wyczynowo, ale dla "zdrowotności". Przemierzał ścieżki w augustowskich lasach. Dopiero po trzydziestce zainteresował się maratonami. Zaliczył ich w sumie ponad 50. Bywało, że robił 42 kilometry za jednym razem. Ale to było za mało. Wystartował więc w morderczym ultramaratonie z Aten do Sparty. Do pokonania jest 246 km. Bieg odbywa się w potwornym skwarze, zawodnicy padają jeden po drugim. Kuryło wytrzymał.

W silnej międzynarodowej konkurencji zajął drugie miejsce. A potem były jeszcze biegi 24-godzinne. Na tych zawodach reprezentował Polskę. Tego też było za mało. Przebiegł więc Polskę wzdłuż i wszerz, przemierzył na własnych nogach pół Europy. Podczas tych trwających tygodniami wypraw był w pełni samowystarczalny. Tzn. ciągnął za sobą wózek z najpotrzebniejszymi sprzętami. Spał w namiocie, jadł to, co sam sobie przyrządził.

W 2010 r. postanowił skończyć z bieganiem. Ale bardzo mocnym akcentem. Przemierzył świat dookoła - od Polski przez Europę Zachodnią, Stany Zjednoczone i Rosję. Trwało to okrągły rok. Za ten wyczyn Kuryło otrzymał prestiżową nagrodę Kolosa Roku. Bieg dookoła świata opisał w ciekawej książce zatytułowanej "Ostatni maraton".

- Obiecałem rodzinie, że z bieganiem już koniec - mówił po powrocie.
Jest żonaty, ma dwie dorastające córki.

Długo jednak w domu nie wytrzymał. Zaczął przygotowania do kolejnej wyprawy. Tym razem - kajakowej. W październiku 2012 r. wypłynął kajakiem z Gdańska i ruszył Wisłą pod prąd. Także ta wyprawa, mimo wielu przeciwności, zakończyła się sukcesem.
- To było pewnie najtrudniejsze wyzwanie w moim dotychczasowym życiu - wspomina obecnie.

Pistolet? Ja po prostu się modlę

A przy tym wszystkim to cóż to jest taka jazda rowerem? Po prostu wsiadasz i jedziesz.
Z Lizbony wyruszył 1 czerwca.
Podobnie jak każdy swój wyczyn, tak i ten Kuryło dedykuje jakieś sprawie. - To rajd dla pokoju - mówił. - Na świecie jest bardzo dużo wojen. Mam nadzieję, że przywódcy tego świata się w końcu opamiętają.

Specjalny prezent wiózł dla prezydenta Władimira Putina. Bo on, jak twierdził, może wywrzeć wpływ na innych światowych przywódców i ludzie przestaną się nawzajem zabijać. Putin miał otrzymać elegancką kielnię z napisem "Mir" oraz książkę "Ostatni maraton".
- Rosjan opisałem tam bardzo ciepło - zaznaczał Kuryło.

Przez Portugalię, Hiszpanię, Francję, Belgię i Niemcy jechało się bez specjalnych przygód. Od początku Piotrowi Kuryle towarzyszył były kolarz spod Szczecina Tomasz Kwiatkowski.
- Szczególnie ciężkie były podjazdy w Pirenejach - opowiada Kuryło. - Ale szło to wytrzymać.
Migiem przejechali przez Europę Zachodnią i Polskę. Potem była Litwa i Rosja. No i się zaczęło... .

- W Rosji jechaliśmy niby głównymi drogami, ale remontowanymi - mówi. - Jak padał deszcz, to robiło się błoto. Jak nie padał, na drodze unosiły się tumany kurzu.
Po drodze natrafili na powódź, jakiej w tym rejonie nie było ponoć od 300 lat. Rowery nie wytrzymywały trudnych warunków. - Musiałem wymienić z pięć łańcuchów - mówi Kuryło.
Ale posłuszeństwa odmawiały też inne części. Raz urwał się gwint na tylnej osi. A w promieniu kilkudziesięciu kilometrów nie było bynajmniej żadnego sklepu rowerowego. Jak radzić sobie w takich sytuacjach? Trzeba nasączyć olejem kawałek szmatki, owinąć nią zepsuty gwint i nacisnąć nakrętkę. Na czymś takim, jak się okazuje, też można przejechać wiele kilometrów.

Problemy ze sprzętem sprawiły, że dalszy udział Tomasza Kwiatkowskiego w tym rajdzie stanął pod znakiem zapytania. Ostatecznie udało mu się rower naprawić, ale zmienił trasę i zabrał się z inną grupą, zmierzającą do Chin. Ostatnie 4 tysiące kilometrów Kuryło przejechał więc już sam.
- Powiem szczerze: szczególnie mi to nie doskwierało - twierdzi. - Teraz mogłem już przejeżdżać dziennie tyle kilometrów, ile dałem radę. Z Tomkiem pokonywaliśmy maksymalnie 150 km. Sam potrafiłem zrobić nawet o 50 więcej.

Jechał od świtu do zmierzchu.

- Rosjanie są bardzo mili - mówi o ostatnim etapie swojej podróży - ale to wielki kraj, różne rzeczy mogą się zdarzyć. Między miejscowościami są duże odległości. A czasami nikogo po drodze spotkać nie można.

Natrafił nawet, prawdopodobnie, na morderstwo. Grupa młodych ludzi ciągnęła przy drodze jakiegoś mężczyznę. Kuryło chciał wezwać pogotowie. Usłyszał, że natychmiast ma odjechać.
Swój namiot starał się rozstawiać we w miarę widocznych miejscach, ale nie w miastach. Bo w tym ostatnich często można natrafić na podpitych jegomości, którzy taranują wszystko, co znajdzie się na ich drodze.

Czy się nie bał?

- Po całodziennej, intensywnej jeździe rowerem człowiek jest tak zmęczony, że śpi jak dziecko - brzmi odpowiedź. - Nawet jeśli się bałem, to o tym nie wiedziałem.
Raz do stojącego na polu namiotu podjechała policja. Byli zdziwieni, że ktoś nocuje w tak niebezpiecznym miejscu. - Zapytali mnie, czy mam pistolet. Odparłem, że nie. Byli mocno zdziwieni i pytali, jak, w razie co, zamierzam się bronić. Odpowiedziałam, że ja się po prostu modlę.

Na koniec rajdu Rosjanie zgotowali mu wręcz królewskie przyjęcie. Były władze Władywostoku, media, mnóstwo ludzi. Pokazywała to miejscowa telewizja. Dzięki hojności gospodarzy mógł wrócić do Polski pociągiem pierwszej klasy.

- W tym pociągu czułem się jak jakaś gwiazda - opowiada. - Bo ludzie znali mnie z telewizji. Zaczepiali, rozmawiali, chcieli się fotografować.
Jednego celu tylko nie udało mu się zrealizować. Nie wręczył Putinowi podarunku. Jak twierdzi, trochę zawiódł go rosyjski znajomy, który wcześniej obiecywał załatwienie audiencji u prezydenta Rosji.

- W drodze powrotnej zatrzymałem się w Moskwie. Pomyślałem, że może jakoś uda mi się wręczyć prezydentowi to, co dla niego wiozę.
Skończyło się na zostawieniu książki oraz kielni w jakimś prezydenckim urzędzie. Czy Putin kiedykolwiek o tym się dowie, nie wiadomo.

Nie chcą mnie już nigdzie puścić

- Mam taką dewizę, że w życiu nigdy nie należy się poddawać - wyznaje Piotr Kuryło. - I trzeba mieć marzenia, a potem wytrwale dążyć do ich realizacji. Wtedy wszystko może się spełnić. Nawet wizyta u prezydenta światowego mocarstwa.

Kiedy wrócił do domu, żona i córki zgodnie stwierdziły, że nigdzie więcej już go nie puszczą.
- Wiem, że dziewczyny dorastają i ojciec powinien być na miejscu - mówi. - I tak na razie będzie. Ale jak przyjdzie wiosna, pewnie znowu zacznie mnie nosić. Co to będzie tym razem? Aż boję się o tym myśleć... .

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna