Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Policjant oskarżył ją o napaść

Magdalena Kleban
Archiwum
Moim "przewinieniem" było zrobienie zdjęć i dyskusja z policjantem - nie ma wątpliwości Paulina Górka, 59-letnia białostoczanka. Kiedy zdenerwowała się z powodu stłuczki samochodowej, w rozmowie z policjantem poniosły ją nerwy. Najpierw trafiła na noc do Izby Zatrzymań, teraz grozi jej więzienie.

Sytuacja na dzień dzisiejszy wygląda tak: sprawca kolizji dotychczas nie został ukarany, a pokrzywdzony w tej kolizji mąż pani Pauliny - musiał zapłacić mandat.

- Ja zaś jako świadek byłam zatrzymana, a teraz jestem oskarżana o napaść na policjanta - w głosie Pauliny Górka słychać gorycz i rozżalenie.

Kobieta ma 59 lat. Zadbana i elegancka, całe życie świetnie sobie radziła: skończyła prawo na Uniwersytecie Warszawskim jeszcze pod koniec lat 70., dochowała się dwójki dzieci, prowadziła własną firmę. Do tej pory wszystko jej się w życiu udawało. Aż do teraz, kiedy wpadła w tryby "policyjno-prokuratorskiej" machiny. Pierwszy raz w życiu poczuła się bezsilna.

- Po tym wszystkim prawie że nie umiałam żyć. Przez kilka pierwszych dni nawet nie płakałam, tak mnie sparaliżowało - wspomina. - Dopiero po pięciu dniach, u lekarza, puściły mi nerwy.

Z czasem nie było wcale lepiej. Nie minął miesiąc, kiedy musiała stawić się na przesłuchania w hajnowskiej prokuraturze (ze względu na udział w sprawie policjanta z Białegostoku miejscowa prokuratura została wyłączona z prowadzenia tego postępowania). I tam pod koniec wyjaśnień - zemdlała.

- Minęło pół roku, a ja dalej spokojnie nie mogę o tym mówić. Wystarczy, ze zobaczę radiowóz, kamizelki z napisem "Policja", a wszystko na nowo odżywa - przyznaje.

Drobna chuliganka
Tę sprawę można byłoby opowiadać jako żartobliwą anegdotę, gdyby nie poważne jej konsekwencje. Młody, 28-letni policjant trafia na obdukcję i do szpitala po spotkaniu z drobną (52 kg, 159 cm wzrostu) i nie młodą już kobietą. Wyniki oględzin funkcjonariusza nie są wprawdzie wstrząsające - lekarz stwierdził jedynie "bolesność uciskową rękojeści mostka" i wybroczynę o wymiarach: 1 na 1 cm - ale wystarcza to, żeby oskarżyć panią Paulinę o naruszenie nietykalności cielesnej policjanta i... chuligaństwo. Wystarczyło, żeby wsadzić ją na jedną noc za kraty i było aż nadto, żeby wpadła ona w depresję i przeżyła załamanie nerwowe. Pani Paulina również zresztą zrobiła obdukcję, w której stoi czarno na białym, że miała m.in. obrażenia przedramienia.

Akt oskarżenia w tej sprawie do białostockiego sądu rejonowego trafił w lipcu. Dotyczy on zdarzenia, do którego doszło 2 stycznia br. na ulicy Kołodziejskiej (w pobliżu ulicy Miłosza i galerii Białej) w Białymstoku. W auto prowadzone przez męża Pauliny (z tyłu siedziała córka) uderzył inny samochód. Wezwano policję, na miejsce przyjechał patrol białostockiej drogówki, postępowanie prowadził funkcjonariusz Adam K.

- Niemal na wstępie policjant wymierzył mężowi mandat - za niezjechanie z miejsca kolizji i brak pasów bezpieczeństwa u córki, a sprawcy mandat za niezjechanie z miejsca kolizji i za samo spowodowanie kolizji - relacjonuje przebieg zdarzenia kobieta. - Mąż, za moją namową, odmówił przyjęcia mandatu, ponieważ uważał, że osiedlowa ulica jednokierunkowa była lepszym miejscem na oczekiwanie na przyjazd policji, niż zatoczka autobusowa, na którą policjant kazał zjechać. Żeby mieć jakiś dowód, zrobiłam dwa zdjęcia telefonem komórkowym. Policjant na to zareagował bardzo nerwowo, przerwał wykonywanie czynności związanych z kolizją, wyskoczył z samochodu i zaczął mnie szarpać, wykręcać ręce. Kiedy się oswobodziłam, zapowiedziałam, że jeśli jeszcze raz mnie dotknie, oskarżę go o napaść i naruszenie nietykalności, oraz że złożę skargę do jego przełożonych.

Sierżant Adam K. zapamiętał panią Paulinę, jako tę, która już od początku utrudniała mu pracę: najpierw zabroniła mężowi przyjąć mandat (co wiązało się z wypisywaniem kolejnego kwitu), potem bez przerwy miała coś do powiedzenia, pytała o podstawy prawne.

- Prosiłem panią, aby wsiadła do pojazdu, gdyż przeszkadza mi w czynnościach służbowych na miejscu zdarzenia, ale mimo wielu moich próśb ona wielokrotnie podchodziła do radiowozu, przerywając mi czynności służbowe, oraz strasząc mnie, że napisze na mnie skargę - tak opisał w raporcie zachowanie kobiety.

Czarę goryczy przelał jednak fakt, że pani Paulina zdobyła się na samodzielne zbieranie dowodów, czyli fotografowanie stojących w zatoczce autobusowej aut.

- Nie miałem nic przeciwko temu do momentu, w którym pani nie weszła na jezdnię mimo ciężkich warunków - wyjaśniał w raporcie policjant. - Wybiegłem z radiowozu i w celu zapobieżenia nieszczęścia złapałem panią za lewą rękę i sprowadziłem na chodnik. Była tym oburzona.

Jest zresztą do dzisiaj. Bo twierdzi, że o wejściu na jezdnię nie było mowy, o czym świadczyć mogą zdjęcia, jakie wówczas udało jej się zrobić - wynika z nich, że stała na przeciwko radiowozu, a więc na poboczu.

Galimatias z mandatami
Rozstrzygnięcie tego będzie kluczowe dla wyjaśnienia tej sprawy w sądzie. Bo wkroczenie na jezdnię stało się powodem podjęcia przez policjanta decyzji o wlepieniu kobiecie mandatu, a w konsekwencji i oskarżenia jej. Tyle, że jej zdaniem to nieprawda.

- Do dziś, choć jestem oskarżoną, nikt mi żadnego mandatu płacić nie kazał. Jak więc mogłam utrudniać czynności związane z jego wystawieniem? - pyta retorycznie.

Potem sprawy potoczyły się już bardzo szybko. Policjanci w końcu wsadzili kobietę do radiowozu i wezwali na pomoc inny patrol. Paulina Górka trafiła na komisariat, a stamtąd po kilku godzinach skutą kajdankami zawieziono do Izby Zatrzymań, na noc. Wyszła następnego dnia około godz. 13. W ten sposób policja chciała zabezpieczyć się przed ustaleniem wspólnej wersji zeznań przez kobietę i jej rodzinę. W uzasadnieniu tej decyzji napisano też, że "zachodzi obawa zacierania śladów oraz ukrycia się".

Ale w sądzie będzie słowo przeciwko słowu: zeznania Pauliny Górki i jej rodziny przeciwko zeznaniom funkcjonariuszy i drugiej pary uczestników kolizji (kierowca tego pojazdu zresztą nie został w końcu ukarany za jej spowodowanie).

- Zastanawiam się nad związkiem między złożeniem korzystnych dla policjanta zeznań sprawcy kolizji oraz jego rodziny, a odstąpieniem od ukarania go - przyznaje Paulina Górka. - W końcu mój mąż, poszkodowany w kolizji, mandatu nie przyjął, a w końcu musiał go zapłacić.

Policja nie komentuje tej sprawy, tłumacząc, że jej wyjaśnienie jest już w gestii sądu. Andrzej Baranowski, rzecznik podlaskiej policji, przyznaje jedynie, że policjant powinien być odporny na stresujące sytuacje i umieć "trzymać nerwy na wodzy". Zaraz jednak dodaje: - Zdarza się, że policjanci w czasie wykonywania obowiązków są narażeni na różne działania. Nie przypadkiem jednak funkcjonariuszom publicznym prawo gwarantuje większą ochronę, zdarzały się przecież sytuacje, że kończyło się to uszczerbkiem na zdrowiu albo nawet utratą życia.

- Moim "przewinieniem" było zrobienie dwóch zdjęć i dyskusja z policjantem - nie ma wątpliwości pani Paulina. - W życiu nie spodziewałam się, że może mnie spotkać taka krzywda i to ze strony tych, którzy powinni nas chronić.

Na prośbę bohaterki tekstu zmieniliśmy jej dane.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna