Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Rak to nie wyrok. Wygraj swoje życie

Urszula Ludwiczak
Apeluję do wszystkich kobiet: badajcie się. Nie bójcie się diagnozy, to nie wyrok - mówi Regina Zalech, przewodnicząca białostockiego Klubu Amazonki. To samo mówią wszystkie inne kobiety, które mają za sobą zmagania z chorobą.
Apeluję do wszystkich kobiet: badajcie się. Nie bójcie się diagnozy, to nie wyrok - mówi Regina Zalech, przewodnicząca białostockiego Klubu Amazonki. To samo mówią wszystkie inne kobiety, które mają za sobą zmagania z chorobą.
Mimo tego, że rak wcześnie wykryty jest niemal w stu procentach wyleczalny, nadal tylko niewielka grupa kobiet korzysta z badań profilaktycznych. Wiele pań nie bada się ze strachu. A przecież coraz więcej kobiet wygrywa z chorobą. Mówią, że mają darowane życie.

Rak to nie wyrok - przekonały się o tym kobiety, które chorobę mają już za sobą. Wygrały, bo na badanie zgłosiły się w miarę wcześnie. Chociaż w chwili diagnozy przeżyły załamanie, a potem musiały poddawać się trudnemu leczeniu, dzisiaj cieszą się, że żyją. Ich życie jest jednak zupełnie inne niż przed chorobą. Dbają o siebie, swoje zdrowie, zachęcają innych do profilaktyki. I wiedzą, jak ważny jest każdy dzień. Oto ich historie.

Dorota:
- Pamiętam, że gdy dowiedziałam się o wyniku tej cytologii, rozpłakałam się i pomyślałam sobie, że całe życie mam pod górkę. Nie ułożyło mi się w małżeństwie, teraz ten rak. Już po dwóch dniach miałam zabieg usunięcia szyjki macicy. Przeprowadzono operację oszczędzającą, od tego czasu minął już rok. Całym światem jest mój pięcioletni synek. Wierzę, że poradzę sobie z chorobą, bo chcę żyć i mam dla kogo.

Anna:
- Szłam ulicą, myślałam: to koniec. Mam niespełna 40 lat, 15-letniego syna, jest maj, kwiaty kwitną, a ja umieram na raka. Przeszłam koszmar. Rok później znowu idę miastem, znowu pachnie wiosną i właśnie dowiedziałam się, że jestem wyleczona.

Regina:
- Jestem sześć lat po operacji. Pod koniec lutego 2003 r. poczułam ból w lewej piersi, wyczułam guzek wielkości ziarnka grochu, bardzo blisko pod skórą. Miałam nawyk badania się, bo od prawie 10 lat byłam pod opieką lekarską. W piersiach miałam stwierdzone zmiany, określane jako niezłośliwe.

Robiłam regularnie USG, mammografię. W piątek, od razu poszłam do lekarza, zrobił mi USG, biopsję. Za godzinę telefon potwierdzający, że są komórki nowotworowe. To było niecały rok od ostatniej mammografii, wcześniej też miałam nakłucia, nigdy nie było komórek. Ale rak i tak okazał się sprytniejszy - myślałam.
Nie wiem, jak przeżyłam weekend. Wiedział tylko mąż, dzieciom nic nie powiedziałam.

Trzeba było czekać do poniedziałku. Ten czas oczekiwania na potwierdzenie diagnozy był straszny. Ciągle pytanie, Panie Boże, dlaczego ja. Może powinno się powiedzieć: Panie Boże, pomóż mi przejść przez to. W poniedziałek poszłam do onkologa, obejrzał wynik, zrobił mammografię. Guz był niewielki, operacja miała być oszczędzająca. Po południu poszłam jeszcze do pracy, pracowałam wtedy od 34 lat w szkole, pozamykałam wszystkie sprawy. Wiedziałam, że szybko tam nie wrócę.

Potem okazało się, że to był mój ostatni dzień w pracy. We wtorek położyłam się do szpitala. Wycięto tylko guzek i część węzłów chłonnych. Tydzień spędziłam na oddziale. Po dwóch tygodniach kolejny cios. Usłyszałam, że wykryto komórki nowotworowe w przewodach mlekowych, trzeba natychmiast operować. Tym razem całkowita amputacja piersi. Potem kilka tygodni straszliwego oczekiwania na wynik.

Miałam szczęście. Był dobry, bo nie musiałam brać chemii, czekała mnie tylko hormonoterapia. Do dzisiaj biorę jedną tabletkę dziennie.

Było bardzo ciężko. Ale przez cały czas miałam ogromne wsparcie w rodzinie ze strony męża i dzieci. Jestem 35 lat po ślubie, dzieci są już dorosłe. Bardzo mnie wspierali, byli wyrozumiali, współczujący. Ja byłam załamana, na początku z nikim nie chciałam się spotykać, dopiero po kilku miesiącach poszłam z koleżanką na pierwsze spotkanie Klubu Amazonki. Tutaj zobaczyłam panie, które były 15 czy 20 lat po operacji, wesołe, śmiejące się, wspierające nawzajem, bardzo życzliwe.

Pomyślałam sobie: Boże, przecież po takiej chorobie to każdy dzień, każdy rok jest ważny, jak się przeżyje. Wtedy ciągle panowało przekonanie, że jak masz raka, to koniec. W klubie okazało się, że tak nie jest. Bardzo mi to pomogło. Tu przychodziłam również na rehabilitację. Wdrożyłam się w prace klubu, po dwóch latach, gdy przewodnicząca zrezygnowała z funkcji, zostałam przewodniczącą i do dzisiaj prowadzę klub. Jest nas ponad 130. Jedna pani jest już 35 lat po operacji, siedem kobiet - ponad 20.

Mamy grupę 15 ochotniczek, które są przeszkolone przez psychologa i chodzą na oddziały BCO do kobiet przed i po operacji. Wspierają je psychicznie, pomagają przetrwać najgorszy czas. Celem klubu jest wszechstronne działanie na rzecz kobiet leczonych z powodu raka piersi, wzajemne wsparcie psychiczne i pomoc praktyczna.

Chcemy przełamywać barierę lęku przed rakiem w społeczeństwie.
Kiedyś, jak szłam ul. Ogrodową, przechodziłam na drugą stronę, teraz nie robi to na mnie wrażenia. Wchodzę do tego szpitala bez problemu, jak do każdego innego lekarza. Kontroluję stale swoje zdrowie, każdy guzek to od razu myśl o najgorszym, że to przerzuty. Dzięki regularnym badaniom rak został u mnie wcześnie wykryty, został wyleczony. Apeluję do wszystkich kobiet: badajcie się. Nie bójcie się diagnozy, to nie wyrok. Zapraszam do klubu, spotykamy się w każdy pierwszy czwartek miesiąca, o godz. 15.30.

Maria:
- Jestem białostocką Amazonką z najdłuższym stażem po operacji - 35 lat. Sama wykryłam u siebie guz, był już bardzo duży. To był przypadek, bo wtedy nie było takiej świadomości jak teraz, jeśli chodzi o profilaktykę. Trafiłam do lekarza onkologa, to było przed świętami. Operacja była po świętach, potem radioterapia. Ale wtedy były inne czasy, nie tylko jeśli chodzi o profilaktykę. Nie było też takiej rehabilitacji, jak teraz, nie wiedziałam, że po zabiegu trzeba ćwiczyć rękę. Dlatego do dziś mam z nią problemy.

Wtedy ten rak to naprawdę był wyrok. Dzisiaj jest zupełnie inaczej. Wszystkim paniom, które są na początku drogi walki z chorobą, mówię, co powinny robić. Odwiedzam kobiety po operacji w szpitalu, rozmawiamy. My, osoby, które przeszły tę samą chorobę, dajemy im nadzieję na życie. Jesteśmy 5, 10, 20 czy 35 lat po operacji i jesteśmy wiarygodne. Martwi mnie, że zgłaszalność na badania profilaktyczne nadal jest taka niska. Po tej mojej chorobie przebadały się wszystkie koleżanki z pracy, cała rodzina. Wszyscy bardzo dbamy o zdrowie.

Dorota:
- Zaczęło się zupełnie banalnie. Zwykła cytologia. Systematycznie chodziłam do lekarza, więc to nic nadzwyczajnego. Lekarz zadzwonił błyskawicznie i powiedział, że niepokoją go wyniki. To był szok. Trzeci stopień zmian przedrakowych, to był ostatni moment, by coś zrobić. Od razu zostałam skierowana do szpitala. Tam jeszcze raz badania, pobieranie wycinków, wysyłanie ich do badań, potwierdziło się, że to stan rakowy trzeciego stopnia i zalecono jak najszybsze usunięcie tkanek z komórkami rakowymi. Skierowano mnie na tak zwaną konizację. Wycięto mi kawałek tkanki z komórkami rakowymi, szyjkę macicy troszkę skrócono, czekaliśmy jeszcze na ekspertyzę czy wycięto wszystkie zmiany. Wynik okazał się pomyślny, sam zabieg nie był bolesny, po prostu nieprzyjemny, jak samo badanie ginekologiczne. Oczywiście, zastanawiałam się, czy po tym zabiegu będę mogła zajść w ciążę. Lekarze uspokajali, wkrótce wszystkie wątpliwości ostatecznie zniknęły, gdy zaszłam w ciążę. Nie stosowałam żadnych leków, wystarczyła konizacja i mam spokój.

Amazonka:
- Kochane Kobiety, ja Amazonka, była pacjentka Białostockiego Centrum Onkologii w Białymstoku proszę i przestrzegam Was: pamiętajcie o zagrożeniach, czyli chorobach Waszych piersi. Nie bójcie się dotykać je każdego dnia, szukając tego, co najgorsze. Bądźcie wrażliwe na zmiany w postaci twardych guzków. Jeśli je w porę zauważycie, możecie uratować Wasze zdrowie i życie - najcenniejsze skarby. Istnieje przekonanie między ludźmi, że nie chcą dowiadywać się o swoich chorobach, które nie mają bolesnych objawów. A to błąd.

Dorota:
- Miałam wszystko: chemię, naświetlania, hormonoterapię. Wyszły mi włosy, wszystko bolało, płakałam, ale wróciłam do pracy, wychowuję córkę. Żyję w niepewności, żaden lekarz nie wykluczy nawrotu choroby, nie powie, że nie ma się czego bać. W każdej chwili ten miecz może spaść. Ale nie można się poddawać. Odtąd każdy krok jest mi darowany, zmieniło się całe podejście i sens życia. Choroba przewartościowuje wszystko.

Anna:
- Moja siostra osiem lat walczyła z rakiem, zmarła pięć lat temu. Rok po swojej operacji piersi byłam na pogrzebie koleżanki i myślałam: "Kiedy ja?" Po wyjściu ze szpitala była chemia, pół roku rehabilitacji dzień w dzień. Wiosną usłyszałam od swojej lekarki: "Pani jest zdrowa". Znowu kwitły kwiaty. Teraz traktuję siebie inaczej, dbam o zdrowie, robię regularne badania, zapisałam się do Amazonek.

Regina:
- Spotykam się poprzez swoją pracę w Klubie Amazonki z wieloma paniami chorymi na raka. Staramy się wspólnie sobie pomagać, wspierać w chorobie. Często słyszę od nich, że nie badały się wcześniej, bo nie bolało, albo co gorsze "jeszcze by coś znaleźli". Taka postawa to najgorsze, co może być. Nie daje bowiem szans na podjęcie w porę leczenia. Gdy zostaje wykryty zaawansowany nowotwór, panie załamują się, płaczą. Dopiero wtedy przychodzi refleksja: "dlaczego nie badałam się wcześniej?".

Dziękuję za pomoc podlaskiemu oddziałowi NFZ

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna