Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

<B>Samobójcę ściągali z komina</B>

Jolanta Gadek
Na codzień gaszą płonące śmietniki. Czasami jednak muszą zamienić się w supermenów i ratować życie uwięzionych na wysokości ludzi
Na codzień gaszą płonące śmietniki. Czasami jednak muszą zamienić się w supermenów i ratować życie uwięzionych na wysokości ludzi Archiwum
Jest ich jedenastu. Wspinają się na dachy wieżowców i kilkudziesięciometrowe kominy. Spuszczają się na linach do głębokich studni i ciemnych tuneli. Ratują samobójców, ofiary pożarów i nieszczęśliwych wypadków oraz zwierzęta. Bywa, że pomagają policji: szukali już w studniach narzędzi zbrodni i wydobywali z nich zwłoki mężczyzn zamordowanych przez "Diabła".

Strażacy ze specjalistycznej grupy ratownictwa wysokościowego - bo o nich mowa - to najbardziej wysportowani spośród wszystkich podlaskich funkcjonariuszy.
- Muszą mieć też określone predyspozycje psychiczne - mówi młodszy brygadier Jerzy Górski, dowódca grupy wysokościowej i jednocześnie zastępca dowódcy Jednostki Ratowniczo-Gaśniczej nr 1 w Białymstoku. - Muszą lubić tzw. sporty ekstremalne, ale nie mogą być ryzykantami. W ich profesji ważne jest opanowanie i rozsądek. Bo od ich decyzji zależy życie ratowanych osób oraz życie ich kolegów.
Oprócz tego muszą umieć pracować w zespole, dobrze znosić stres, umieć szybko ocenić sytuację i podjąć decyzję, która w danej sytuacji będzie najlepszym rozwiązaniem. Nie mogą bać się wyzwań, muszą być gotowi na to, że gdy coś się stanie zostaną ściągnięci do pracy z domu. Nawet w środku nocy. I muszą godzić się z tym, że na co dzień trzeba gasić płonące śmietniki czy odłączać akumulatory samochodów uczestniczących w kolizji. Bo strażacy z grupy wysokościowej na co dzień pracują w zwykłych zespołach.
Spacer po dnie studni
Grupa ratownictwa wysokościowego powstała w maju 2001 roku. Komendant wojewódzki straży pożarnej uznał, że istnienie takiej grupy jest niezbędne do realizowania statutowych zadań straży. A do nich należy ratowanie życia i zdrowia ludzkiego.
Tylko w samym Białymstoku istnieje 161 tzw. obiektów wysokich. 133 z nich strażacy zaliczają do takich, w których może dojść do zagrożenia ludzi: są tam problemy z dojazdem przez wąskie osiedlowe uliczki, do wyższych pięter nie sięgają strażackie drabiny. Najwyższymi budynkami w mieście - oprócz świątyń, których jest kilkanaście - są: siedziba Urzędu Miejskiego w Białymstoku, wieżowiec "Biazetu", siedziby ZUS-u przy ul. Młynowej i Uniwersytetu w Białymstoku przy ul. M.C. Skłodowskiej, Hotel "Gołębiewski" oraz domy studenta przy ul. Zwierzynieckiej. Są też trzy kominy o wysokości od 60 do 120 metrów. A trzeba do tego doliczyć wszelkie wieżowce i kominy z pozostałych miejscowości w województwie podlaskim... Strażacy zaczęli gromadzić sprzęt alpinistyczny i przeszli specjalistyczne przeszkolenie. Grupa wysokościowa zadebiutowała w czerwcu 2001 roku, kiedy to policja poprosiła strażaków o przeszukanie dna studni w miejscowości Zubry. Na terenie posesji, na której znajdowała się studnia, doszło do zabójstwa. Policjanci przypuszczali, że zabójca mógł wrzucić do niej narzędzie zbrodni. Studnia miała 12 metrów głębokości... Strażacy spuścili się na linach na dno, przeszukali ją, ale niczego nie znaleźli.
Drugie zadanie było znacznie bardziej niebezpieczne, ale też i bardziej spektakularne. Strażacy z grupy wysokościowej zdemontowali figurę Matki Boskiej znajdującą się na wieży kościoła św. Rocha w Białymstoku.
Matka Boska mogła spaść
Figura znajduje się na wysokości 85 metrów i ma 3 metry wysokości.
- Przekrzywiła się i zawisła na jednej stalowej linie - mówi Marcin Janowski, rzecznik prasowy Komendy Wojewódzkiej PSP w Białymstoku.
- Zagrażała bezpieczeństwu przechodniów. W każdej chwili mogła spaść. Poza tym gdyby to nastąpiło, uległaby zniszczeniu i zapewne uszkodziłaby również elewację kościoła.
Nie ma w Białymstoku ani na Podlasiu dźwigów tak wysokich, żeby okazały się użyteczne przy takim zadaniu.
- Okręciliśmy figurę linami i powoli, używając własnych mięśni i przekładni, ściągnęliśmy ją na podest przy kopule, a potem spuściliśmy na dół - wspomina Jarosław Jefimiuk z grupy wysokościowej. - To było naprawdę trudne zadanie, bo cały czas istniało ryzyko... Na początku - że zanim obwiążemy figurę linami pęknie linka, która utrzymywała ją na wieży kościoła, a potem - że figura potłucze się w trakcie spuszczania lub spadnie.
W ubiegłym roku zaś przeprowadzono akcję zdjęcia krzyża z kopuły cerkwi w Zabłudowie. Krzyż został uszkodzony przez silny wiatr i zagrażał bezpieczeństwu wiernych odwiedzających świątynię. Cerkiew ma 33 metry wysokości, więc żeby zdjąć krzyż musiało wdrapać się na nią czterech ratowników.
Zarówno krzyż, jak i wspomnianą figurę Matki Boskiej, z powrotem umieściły na swoim miejscu specjalistyczne firmy wynajęte przez parafie.
- My wkraczamy do akcji wtedy, kiedy zagrożone jest zdrowie i życie ludzkie - mówi Marcin Janowski. - Szkolenie członków grupy wysokościowej, zakup i utrzymanie w dobrym stanie sprzętu to duże wydatki pokrywane z budżetu straży, a więc przez podatników. Dlatego nie świadczymy usług komercyjnych, choć nierzadko różne firmy chciałyby, żeby im pomóc np. w wieszaniu reklamowych banerów. Często jest tak, że jak ktoś nie wie, gdzie zadzwonić, dzwoni do straży.
Po linach między blokami
Jarosław Jefimiuk przed rozpoczęciem służby w straży pożarnej nie trenował alpinizmu, ale był wysportowany. Sprzęt do wspinaczki poznał dopiero podczas strażackich szkoleń. Teraz jest prawdziwym specjalistą w tej dziedzinie.
- Każda akcja jest inna, nie zdarzyły się dwie podobne do siebie - mówi. - Dlatego ćwiczymy różne sytuacje. Umiemy - w razie potrzeby - za pomocą lin ewakuować kogoś z dachu wieżowca czy balkonu na górnym piętrze, przejść po linach z dachu jednego bloku na drugi, nad rzeką, pod mostem itp.
Regularnie strażacy trenują też ewakuowanie rannych osób z dachów budynków przy pomocy śmigłowca. Jest to zadanie niełatwe i bardzo niebezpieczne. W tym tygodniu podczas centralnych strażackich ćwiczeń w Żaganiu doszło do wypadku: dwóch strażaków podczepionych do śmigłowca spadło na ziemię. Jeden wypełniał zadania ratownika, drugi leżąc na specjalnych noszach odgrywał rolę rannego. Na szczęście nie odnieśli zbyt poważnych obrażeń, śmigłowiec nie zdążył bowiem jeszcze wzbić się zbyt wysoko w powietrze.
Znaleźli ofiary Diabła
Dwa lata temu, w marcu, policjanci poprosili strażaków o przeszukanie pełnej gruzu studni przy ul. Reymonta w Białymstoku. Strażacy spuścili się na dno, wydobyli gruz i znaleźli pod nim zwłoki dwóch mężczyzn.
- To było straszne! - wspomina Jarosław Jefimiuk. - Zwłoki znajdowały się w daleko posuniętym rozkładzie, bo leżały na dnie studni przez kilka miesięcy. Ich wygląd był okropny, trudno też było znieść potworny odór...
Okazało się, że ofiary to dwaj bezdomni, którzy padli ofiarą bestialskiego zabójstwa popełnionego przez mężczyznę o pseudonimie "Diabeł". Morderca niedawno został skazany przez sąd na dożywocie za podwójne zabójstwo i pobicie ze skutkiem śmiertelnym.
Innym razem strażacy z grupy wysokościowej musieli wdrapać się na balkon mieszkania znajdującego się na czwartym piętrze bloku przy ul. Witosa w Białymstoku. W środku uwięzione było półtoraroczne dziecko. Matka wyszła na chwilę z mieszkania i drzwi się zatrzasnęły. Blok był tak usytuowany, że nie mógł do niego podjechać wóz strażacki z drabiną. Strażacy więc spuścili się na balkon z dachu, weszli do środka mieszkania i od wewnątrz otworzyli drzwi.
W Elektrociepłowni Białystok z kolei wyciągali ze zbiornika o głębokości 8 metrów pracownika, który wpadł do środka i połamał obie ręce.
Desperaci na wieżach i słupach
Pod koniec lutego tego roku strażacy z grupy wysokościowej wspomagali policję, która nakłaniała mężczyznę grożącego popełnieniem samobójstwa do zejścia na ziemię z wieży z nadajnikami telefonii komórkowej w Michałowie. Mężczyzna wdrapał się tam i groził, że skoczy. Protestował w ten sposób przeciwko niesprawiedliwemu - jego zdaniem - wyrokowi sądu. Strażacy na wysięgniku podnieśli do góry policyjnego negocjatora. Po rozmowie z negocjatorem desperat sam zszedł z wieży. Ta sama historia z udziałem tego samego mężczyzny powtórzyła się dwukrotnie w ciągu kilku dni.
W Białymstoku strażacy z grupy wysokościowej asekurowali też mężczyznę, który wdrapał się na słup wysokiego napięcia przy ul. Augustowskiej i groził, że skoczy.
- W Łapach z kolei z komina kotłowni Zakładu Naprawy Taboru Kolejowego ewakuowaliśmy 16-letniego chłopca o skłonnościach samobójczych - mówi Jerzy Górski. - Nastolatek wdrapał się na wysokość aż 60 metrów i chciał skakać...
Chłopiec po rozmowach ze strażakami zmienił zdanie, ale nie był już w stanie samodzielnie zejść z komina. To mogłoby okazać się zbyt niebezpieczne. Był już zmęczony i zmarznięty, zdrętwiały mu ręce i nogi. Strażacy zbudowali więc specjalne stanowisko do opuszczania chłopca na ziemię. Założyli mu specjalne szelki ratownicze w asyście strażaka opuścili go w bezpieczne miejsce.
- Ratować takich desperatów jest najtrudniej - ocenia Jarosław Jefimiuk. - Nigdy bowiem nie wiadomo, jak się zachowają. Mogą posłusznie wykonywać polecenia strażaka, ale mogą też wpaść w panikę, histerię, zachowywać się agresywnie. A to może okazać się niebezpieczne na wysokości 60 metrów... Nawet dla tak wysportowanych facetów jak my.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna