MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Sprawa Cezarego Cieślukowskiego. Zasady etyczne? A co to takiego...

Tomasz Kubaszewski [email protected]
Mieczysław Baszko (drugi z lewej) stwierdził w radiu, że jeśli raz się na kogoś głosowało, to potem nie można być przeciwko tej osobie. Z prawej - Cezary Cieślukowski.
Mieczysław Baszko (drugi z lewej) stwierdził w radiu, że jeśli raz się na kogoś głosowało, to potem nie można być przeciwko tej osobie. Z prawej - Cezary Cieślukowski. A. Chomicz
Trzynaście z grona kilkudziesięciu najważniejszych osób w woj. podlaskim uważa, że w działalności publicznej nie obowiązują praktycznie żadne zasady. Dla mieszkańców regionu nie jest to dobra informacja.

Serial pod roboczym tytułem "Cezary Cieślukowski" dobiegł nareszcie końca. A trwał ponad rok. Radni sejmiku wojewódzkiego podjęli decyzję o odwołania Cieślukowskiego z zarządu województwa. Opowiedziała się za tym jednak tylko połowa z 30-osobowego grona. Trzynaście osób było przeciw, jedna wstrzymała się od głosu, a jedna, prawdopodobnie na wszelki wypadek, postanowiła się za wczasu ewakuować i w tajnym głosowaniu w ogóle nie wzięła udziału.

- Ten rezultat rzeczywiście zdumiewa - mówi prof. Ewa Nalewajko, kierownik Zakładu Badań nad Elitami i Zachowaniami Politycznymi Instytutu Studiów Politycznych PAN. - Pokazuje bowiem, jak dalece nie został wciąż zinstytucjonalizowany kodeks etyczny roli radnego. I jak niebezpiecznie daleko przesunięto granice tolerancji podobnych działań.

Prof. Nalewajko jest specjalistą m.in. od polskich samorządów wojewódzkich.

Pitera łapała się za głowę

Dzisiaj nikt nie kwapi się do wyjaśnień, jak to się stało, że w styczniu 2011 r., gdy Cieślukowskiego wybierano na jednego z raptem pięciu członków zarządu województwa, od razu nie musiał zrezygnować on ze stanowiska prezesa Lokalnej Grupy Rybackiej w Suwałkach.

A ta instytucja, która na swoją działalność zdobyła rekordową, bo przekraczającą 50 mln zł dotację, podlega pod Urząd Marszałkowski w Białymstoku. W tej najważniejszej części - finansowej. Poszczególne decyzje podejmuje zarząd.

Cieślukowski, uzbrojony w opinię prawną, iż takie łączenie stanowisk jest dozwolone, mógł być więc sędzią we własnej sprawie. Wszyscy przymykali na to oczy być może dlatego, że skład zarządu był kompromisem nie tylko z koalicyjnym PSL, ale też między dwiema nie przepadającymi za sobą frakcjami w samej PO. Cieślukowski jest utożsamiany z grupą wojewódzkiego szefa partii Damiana Raczkowskiego. Natomiast marszałek Jarosław Dworzański - z poprzednim regionalnym liderem Robertem Tyszkiewiczem.

Zawieszenie broni trwało jednak tylko do końca 2011 r. Wtedy urząd marszałkowski nagłośnił sprawę łączenia stanowisk. Okazało się w dodatku, że Cieślukowski pobiera podwójną pensję - jako członek zarządu i jako prezes grupy rybackiej.

Posłanka Julia Pitera, określana przez niektórych jako sumienie polskiej sceny politycznej, łapała się za głowę, gdy któregoś dnia poprosiliśmy ją o opinię w tej sprawie. Mówiła o sprawach oczywistych, ale, jak się okazuje, nie dla wszystkich. Bo członek zarządu to jedna z najważniejszych funkcji w województwie. Musi skupić się przede wszystkim na dobrym wykonywaniu powierzonych mu obowiązków. Poza tym, na osobę taką nie może padać nawet cień podejrzeń o stronniczość. - Dobrze, że choć z tej drugiej pensji zrezygnował - drwiła Pitera.

Taki był jedyny skutek nagłośnienia sprawy. Z licznych opinii prawnych nie wynikało bowiem, by takie łączenie funkcji było zabronione. A nad kwestiami etycznymi zastanawiał się tylko marszałek Dworzański. Chciał doprowadzić do odwołania Cieślukowskiego, lecz zgody nie wyraziła jego partia. Sprawa trafiła do sądu koleżeńskiego PO i utkwiła tam na dobre.

Kolejnej historii już jednak zlekceważyć nie można było. Bo tym razem z formalnym wnioskiem o odwołanie Cieślukowskiego wystąpiło CBA. Także tutaj chodziło o bardzo dwuznaczną sytuację. Cieślukowski miał najpierw wykonywać prywatne umowy na rzecz dwóch instytucji, a potem współdecydować o przyznaniu im unijnych dotacji. CBA zapowiadało, że jeśli radni członka zarządu nie odwołają, wniosek w tej sprawie wpłynie do wojewody. I to on radnych wyręczy.

Podczas niedawnej sesji głos zabrali jedynie marszałek i Cieślukowski. Żaden z radnych nie uznał za stosowne, by wypowiedzieć się w tej kwestii. Ale na wcześniejszych posiedzeniach poszczególnych klubów można było usłyszeć najróżniejsze opinie. Dało się z tego wywnioskować, że przynajmniej niektórzy, albo nie rozumieją, o co w tym wszystkim chodzi, albo udają, że nie rozumieją. Bo w obronie Cieślukowskiego pojawiały się głosy, jakim to dobrym jest on członkiem zarządu, jak dba o służbę zdrowia, jakie ma kompetencje dotyczące funduszy unijnych. Tylko, co to ma wspólnego z zarzutami CBA?

W rozmowach z dziennikarzami radni wili się jak piskorze. Byleby tylko nie udzielać jednoznacznych odpowiedzi. Wicemarszałek Mieczysław Baszko stwierdził w radiu, że nie zagłosuje za odwołaniem kolegi. Powód? Bo jak się głosowało za powołaniem kogoś na stanowisko, to nie powinno opowiadać się za jego dymisją. Bez względu na wszystko...

Trzeba myśleć o przyszłości

Bogdanowi Dyjukowi z PSL, przewodniczącemu sejmiku wojewódzkiego, pogłębionej debaty na temat sprawy Cieślukowskiego zabrakło. Bo wtedy mogłyby zetrzeć się wszystkie racje. Ale przewodniczący wcale nie uważa, że w partyjnych dyskusjach przeważyła próba oceny całokształtu działalności Cieślukowskiego. Twierdzi wręcz, iż było tego za mało.

- Przeważyły właśnie kwestie etyczne - uważa.

A czy nie powinny? Owszem, ale tylko wówczas, gdy istnieją bardzo poważne, twarde dowody.
- Członkiem zarządu się bywa, ale nie jest to zajęcie dożywotnie - przewodniczący odpowiada na nasze pytanie, czy taka osoba nie powinna skupić się tylko i wyłącznie na pełnieniu podstawowej funkcji i, jak żona Cezara, być poza wszelkimi podejrzeniami.

- Ludzie myślą więc też o swojej przyszłości. Zdaniem Bogdana Dyjuka, w życiu publicznym nie możemy doprowadzać do absurdów. - Bo wtedy jedynymi dobrymi kandydatami na stanowiska będą osoby długotrwale bezrobotne, nie mające żadnych powiązań - wyjaśnia.

Wyborcy mają bat

Prof. Ewa Nalewajko nie ma wątpliwości, że nad tym, do czego doszło w woj. podlaskim, czyli poważnym naruszeniem norm etycznych, nie można przechodzić do porządku dziennego.

- Tutaj bardzo dużą rolę do odegrania mają media i dobrze, że to nagłaśniają - dodaje. - Na szczęście podobnych przypadków, gdy osoby pełniące funkcje publiczne nie rozumieją swojej roli, w Polsce aż tak dużo nie ma. Ale najlepiej byłoby oczywiście, aby nie było ich w ogóle.

Pani profesor mówi, że pewnym zabezpieczeniem powinny być partyjne struktury. Wszak tego typu zamieszanie nikomu chluby, a tym samym - głosów nie przynosi. I dziwi się, że w tym przypadku jednoznacznej reakcji partyjnej centrali nie było.

Ostatecznym batem powinni zaś okazać się wyborcy. Bo warto poważnie się zastanowić, czy ktoś, kto ma problemy z rozumieniem tego, co w życiu publicznym jest etyczne, a co nie, powinien zajmować jakiekolwiek stanowisko.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna