Robi się je tu samemu. Tak jak bukiety, kierce, pisanki, wycinanki. Mieszkańcy gminy Zbójna przyznają, że dziś pewnie tylko artyści ludowi zajmowaliby się tymi wymagającymi cierpliwości czynnościami, gdyby nie działalność Gminnego Ośrodka Kultury.
- Te tradycje zaczęły nieco odżywać dzięki organizowanym przez GOK konkursom - uważa napotkana podczas "Rozmaitości Wielkanocnych" Ewa Nowak.
Jeszcze wcześniej taka inicjatywa wyszła z nowogrodzkiego Skansenu Kurpiowskiego. Od małżeństwa Chętników.
Na naukę nigdy nie jest za późno
Był rok 1969, a więc już po śmierci Adama, kiedy to Jadwiga Chętnikowa z księdzem Adolfem Pogorzelskim zorganizowali w Łysych pierwszy konkurs na wielkanocną palmę kurpiowską.
- Wówczas tu, na skraju Puszczy Zielonej, już mało gdzie je robiono - opowiada Urszula Kuczyńska, kierownik nowogrodzkiego skansenu. - Zbójna, Nowogród, to są obrzeża. A na obrzeżach zawsze tradycje szybciej się zacierają. Poprzez konkurs chciano je wskrzesić.
I to się udało. Palmy z Łysych znane są dziś w całej Polsce. A mieszkańcy Zbójnej z roku na rok coraz chętniej biorą udział w "Rozmaitościach Wielkanocnych". Młodzież robienia palemek uczy się w szkole. Kto chce, na nauki może iść do Gminnego Ośrodka Kultury.
- Mamy instruktora, który pokaże, jak zrobić wycinankę i palmę, jak malować pisanki - potwierdza Elżbieta Lemańska, dyrektorka GOK-u. - Zimą, na kilka tygodni przed konkursem, prowadzimy specjalne warsztaty.
Prawie jak śledź z cebulką
Wiele tradycji wciąż kontynuujemy, choć w nieco zmodyfikowanej formie. Przyjrzyjmy się temu, co zanosimy przy Wielkiej Sobocie do kościoła.
- Święconka bardzo się skurczyła - śmieje się Kuczyńska. - Dawniej nikomu nie przyszłoby do głowy, aby do koszyczka włożyć jedynie trzy jajeczka, pętko kiełbasy i pół kromki chleba.
Kiedyś to ksiądz odwiedzał dwory, gdyż tam święcono wszystko, co trafiało następnie na wielkanocny stół. A były to znaczne ilości jadła. W przeciwieństwie do biednej wsi, we dworach można sobie było na to pozwolić. Inna sprawa, że i rodziny były liczne, wielopokoleniowe.
We wsiach, gdzie nie było kościoła, kosze do święcenia stawiano u jednego gospodarza.
Nie były to jakieś wykwintne potrawy. Na wsi jedzono to, co na co dzień, tylko lepszej jakości.
- Po prostu zawierały więcej mięsa i tłuszczu - tłumaczy Kuczyńska.
Świątecznym ciastem na wiejskim stole był placek drożdżowy. Na baby mogli sobie pozwolić tylko bogaci, gdyż jeszcze w początkach XX w. cukier był bardzo drogi. Podobnie jak śledzie.
- Opowiada się o zwyczaju "wieszania śledzia" ale przed II wojną światową na śledzie nie było tu nikogo stać - kontynuuje. - Był za to saforek: woda z octem, pieprzem i cebulką.
Inna sprawa, że potrawy przygotowywano w domu. Dziś, szczególnie w miastach, nie zawsze mamy na to czas. A i możliwości są dużo większe.
Gdzie te woziawki, zapomniane
Chyba już nikt w Lany Poniedziałek nie naśladuje przodków i nie wrzuca młodych dziewcząt do rzeki. Kierowniczka skansenu słyszała o takim przypadku jeszcze z lat 50., gdy mieszkankę Nowogrodu wrzucono w koszuli nocnej do Narwi. Na szczęście umiała pływać. Nikt nie buduje już woziawek, które jakimś cudem można było spotkać w latach 60. na Łomżycy. Ale może to i lepiej, gdyż nieraz zabawa kończyła się groźnie: upadkiem dziewcząt ze znacznej wysokości.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?