MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Ustawa jest zła, ale sam minister drzew nie wycina

Krzysztof Ogiolda
Dr Krystyna Słodczyk, biolog, ekolog, animatorka ruchu ekologicznego.
Dr Krystyna Słodczyk, biolog, ekolog, animatorka ruchu ekologicznego. Sławomir Mielnik
- Właściciel wytnie nie pojedyncze drzewo, ale wszystkie drzewa na działce, bo wtedy łatwiej będzie mu ją sprzedać pod zabudowę - mówi dr Krystyna Słodczyk, biolog, ekolog, animatorka ruchu ekologicznego.

Jak pani reaguje na memy w internecie, w myśl których minister ochrony środowiska zastaje puszczę drewnianą, a zostawia murowaną?
Mam mieszane uczucia. Z jednej strony walka za pomocą memów jest bardzo dobra i skuteczna, bo władza się śmieszności boi, a takie memy – tu nie ma wątpliwości – są wyrazem nastrojów społecznych. Natomiast z drugiej strony myślę inaczej: owszem, mamy prawo, do którego przylgnęła nazwa „Szyszko lex”, ale to nie minister Szyszko te drzewa wycina. A skoro tak, to konieczne staje się pytanie: jeśli nie Szyszko jest sprawcą, to kto? Odpowiedzieć łatwo: w ostatnich tygodniach drzewa padają masowo zarówno na działkach prywatnych, jak i na terenach należących do gmin. Bo powstał w Polsce klimat dla masakry piłą mechaniczną. Minister Szyszko pewnie niektóre takie aktywności ułatwił, ale z piłami po kraju nie on biega.

I pomyśleć, że chodziło - przynajmniej w założeniu - o to, by przeciętny Kowalski mógł sobie - tak to tłumaczył minister - bez zbędnej urzędniczej mitręgi, a czasem po prostu z pominięciem urzędniczej fikcji wyciąć na własnej działce jabłonkę albo choinkę, która mu się znudziła.
Gwoli ścisłości jabłonkę zawsze można było wyciąć bez zezwolenia, jak wszystkie drzewa owocowe nie podlegała ono prawnym regulacjom. Ale w tym myśleniu, streszczonym w pańskim pytaniu, jest coś niepokojącego. Prawo nie powinno polegać na tym, żeby legalizować coś, co jest nieprawne i szkodliwe, a jedno złe prawo zastępować innym złym, a nawet jeszcze gorszym.

Trudno zaprzeczyć, że problemem nie jest Kowalski, który zetnie przerośnięty świerczek, który mu zasłania światło. A co jest?
To, że właściciel wytnie nie pojedyncze drzewo, ale wszystkie drzewa na działce, bo wtedy łatwiej będzie mu ją sprzedać pod zabudowę. Że w majestacie prawa, a może na jego pograniczu, ludzi z piłami najmą spółdzielnie mieszkaniowe lub samorządy, bo po co na osiedlu ma być kłopot ze zbieraniem i wywożeniem liści? To są dzisiaj najczęstsze i największe wycinki. Nie dalej jak wczoraj dostałam sygnał o makabrycznej wycince na ul. Koszyka w Opolu. Mieszkańcy założyli i pielęgnowali skwer. Ale właśnie weszli tam pracownicy z piłami i wszystko poszło pod topór. Drzewa są dobrem wspólnym. Ale nie tylko drzewa poszły na zmarnowanie, ale kapitał społecznego zaangażowania. Zieleń nie tylko sprzyja produkcji tlenu, miewa też funkcję integracyjną.

Może lekarstwem byłby powrót do zasady, która kazała każde wycięte drzewo zastępować nowym? Efekt, jak wiadomo, nie przyjdzie szybko, ale przyjdzie.
Ta rekompensacja często była fikcją. Proszę mi w Opolu pokazać miejsce, gdzie rzeczywiście posadzono drzewa w zamian za wcześniej wycięte. Problemem prawa w Polsce jest brak konsekwencji. Cel każdej tego typu ustawy powinien być jeden: ochrona zieleni na terenach miejskich. Bo jej wartości nie można przecenić. Prawo musi ograniczyć skalę wycinki. Statystyczny Kowalski rzadko wycina drzewo, bo mu się znudziło albo dlatego, że nie chce mu się grabić liści. Zrobi to raczej wtedy, gdy korzenie drążą fundamenty jego domu albo konary dotykają na jego posesji linii elektrycznych. Bo najczęściej ma sentyment do drzewa, które sam posadził.

Wniosek: na prywatnych terenach wielu ludzi sobie drzewa ceni. Na szczęście.
Tak, o wiele gorzej jest poza tymi terenami. Trzeba stworzyć prawo możliwe do wyegzekwowania. Dziś gmina ma różne instrumenty, by sprawdzić z pomocą arborystów, czy drzewo naprawdę zagraża otoczeniu, czy można je wyciąć. Ale w konkretnej sytuacji wciąż trudno u nas dociec, czy została wycięta taka liczba drzew, na które wydano zezwolenie, oraz czy usunięto te właśnie drzewa. Afera dębowa w Kluczborku polegała w pewnym sensie właśnie na tym. Jakieś pozwolenie było. Ale wycięto o wiele więcej drzew. I to jest problem, który wciąż czeka na skuteczne rozwiązanie.

Skoro kolejną zmianę ustawy zapowiedział sam Jarosław Kaczyński, można być niemal pewnym, że ona nastąpi.
Rozumiem, że pan Kaczyński jest najważniejszą osobą w państwie. Ale takie decydowanie z góry za Sejm i Senat brzmi jednak trochę niepoważnie. Rozumiem, że prezes PiS panuje nad maszyną do głosowania, ale czegoś takiego nie wolno mu chyba zapowiadać. Sam głosował za „Szyszko lex”. Cóż, nadzieja umiera ostatnia. Zanim prawo zostanie wyprostowane - a nie ma pewności, że będzie ono lepsze, skoro będzie się to odbywać w pośpiechu – to padnie jeszcze mnóstwo drzew, które komuś zawadzają. Tym bardziej że wciąż trwa „naganianie” biomasy do spalania, parcie na produkcję tzw. zielonego prądu. Ta machina toczy się. I pożera drzewa.

Przeczytaj też: Rzeź drzew w Opolu dopiero się zaczyna [wideo]

Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna