MKTG SR - pasek na kartach artykułów

<I>W pewnym domu, na jednym ze starych białostockich osiedli, rodzina Mucusiów co tydzień świętuje... </I>

DOROTA NAUMCZYK
Mimo że rodzice Andrzeja nie byli Żydami, on wybrał - tak jak i jego żydowski dziadek - judaizm i przybrał imię Pinchas ben Abraham. Żydowskich przodków miała również jego żona, niegdyś Beata, dziś Rachela. Oboje kultywują tradycję, mają trójkę dzieci i co tydzień razem zasiadają do szabasowego stołu...

Za dwa lata ich najstarszy syn, 11-letni Michael Mucuś będzie miał swoją barmicwę. Jednak już teraz bardzo się martwi, że nie będzie miał kogo na to wielkie święto w życiu każdego Żyda - symbolizujące przejście ze stanu chłopięcego w stan męski - zaprosić...
Po pierwsze - nie pracuj
Rodzina Mucuś jest jedyną żydowską rodziną w Białymstoku. W każdy piątek wieczorem zaczyna swoje święto - szabas lub inaczej szabat. Święto to zostało ustanowione w judaiźmie na pamiątkę siódmego dnia tygodnia, czyli odpoczynku Boga po stworzeniu świata. Szabas rozpoczyna się w piątek wieczorem, a kończy w sobotę o zachodzie słońca. Jego najważniejszym wymogiem jest powstrzymywanie się od pracy i uczestniczenie w uczcie szabatowej.
Jako że w szabas nie wolno pracować, uczta przygotowywana jest wcześniej, nawet poprzedniego dnia. W piątek wieczorem zaś, zanim cała rodzina zasiądzie do stołu, żona 51-letniego Pinchasa - 34-letnia Rachela zapala pierwszą świecę - około pół godziny przed rozpoczęciem szabasu, ponieważ gest przypalania świecy, czyli krzesania ognia, również uważany jest za pracę. Potem zaś, kiedy rozpocznie się szabas, od tej świecy już tylko odpala się świece szabasowe.
Szabas zaczyna się od modlitwy. Odmawia ją "mamłe", czyli Rachela. Potem Pinchas błogosławi żonę, a następnie dzieci, trzymając ręce na głowach swoich dwóch synów: 11-letniego Michaela i dwuletniego Jeremiasza. Na głowie sześcioletniej Esterki ręce trzyma Rachela.

Zanim jednak wszyscy zasiądą do szabasowej uczty, następuje jeszcze obrzędowe obmywanie rąk, połączone z hebrajskim błogosławieństwem. Obok stołu, na półce, ustawiona jest miska i szklany dzban z wodą.
- Przed każdym posiłkiem musimy trzykrotnie obmyć ręce wodą, ale nie tylko wnętrze dłoni, ale i wierzch, aż po nadgarstki - wyjaśnia Pinchas.
Szabasową ucztę rozpoczyna Pinchas. Pije - nalane równo z brzegiem kielicha - wino i częstuje nim współbiesiadników. Potem łamie szabasową chałę i chleb - upieczone przez Rachelę - i rozdaje rodzinie.
- Ułamany kawałek chały nigdy nie może być mniejszy niż małe jajeczko, czyli po naszemu bejca - przestrzega Pinchas.
Na szabasowym stole znajdują się różnorodne potrawy przyrządzone według przepisów tradycyjnej kuchni żydowskiej: śledzie z rodzynkami, drobiowe wątróbki, ziemniaczki z przyprawami, surówki, cymes z marchewką - koniecznie pokrojoną w talarki, ponieważ tylko wtedy symbolizuje słońce i pieniądze.
Przez cały szabas nikt z rodziny Mucusiów nie zajmuje się żadną pracą. Nie mam mowy o sobotnim sprzątaniu domu czy też zakupach. Dzieci do nauki i odrabiania lekcji siadają dopiero w niedzielę. Sobotę zaś spędza się rodzinnie, na pogawędkach, czytaniu Tory, psalmów, oglądaniu filmów religijnych, zabawach czy też spacerach.
Również na zakończenie szabasu, w sobotę wieczorem, zapala się świecę. Tym razem jednak jest to specjalna świeca, tzw. habdalowa, składająca się z dwóch skręconych ze sobą knotów symbolizujących dwa czasy: czas sakrum, czyli kończący się czas szabasowy i czas profanum - rozpoczynający się czas świecki.
W kipach, czyli jarmułkach
Rachela i Esterka przez cały szabas chodzą w spódnicach lub sukienkach, nigdy w spodniach. Również Pinchas, Michael i Jeremiasz są odświętnie ubrani, do kamizelek mają przypięte gwiazdy Dawida, a na głowach jarmułki.
- My zawsze po domu chodzimy w jarmułkach, czyli po naszemu kipach - wyjaśnia Pinchas. - Żydzi bowiem, zgodnie z tradycją, nie powinni chodzić, jeść i modlić się z odkrytą głową. Natomiast te gwiazdy dawidowe, to takie nasze żydowskie tarcze. One nas chronią.
Duża gwiazda Dawida wisi również na ścianie. Na framudze drzwi wejściowych do mieszkania oraz drzwi do pokoju - czyli sztibla - wiszą zaś tzw. mezuzy. Wyglądem przypominają niewielkie pudełeczka, a na "pokrywkach" mają wyrzeźbione menory, czyli siedmioramienne świeczniki żydowske, w środku zaś malutkie pergaminy z zapisanymi wersetami Tory. Pinchas otrzymał je w prezencie od rodziny z Jerozolimy.
W poszukiwaniu korzeni
- Mimo że zostałem wychowany w rodzinie katolickiej zawsze wiedziałem, że jestem Żydem - opowiada Pinchas Mucuś. - Zawsze bowiem myślałem trochę inaczej niż inni. Powodowało to w mojej duszy pewną dysharmonię.
W rodzinie Pinchasa często powtarzano, że dziadek był Żydem. Jednak, jako że nie ożenił się on z babcią Pinchasa, mówiło się o tym tylko szeptem.
- Przed wojną w Białymstoku mieszkało bardzo wielu Żydów, więc normalną rzeczą było to, że utrzymywali sąsiedzkie stosunki z Polakami, że się przyjaźnili czy też zakochiwali w sobie nawzajem - mówi Pinchas. - Bywało jednak, jak to w życiu, że ludzie różnych religii nie mogli brać ze sobą ślubu. Moja babcia już miała wyznaczoną datę ślubu z żydowskim dziadkiem, ale nie pozwolono im się pobrać...
Kilkanaście lat temu Pinchas rozpoczął swoje prywatne śledztwo. Chciał bowiem zbadać własne korzenie. Jego teorie o żydowskim pochodzeniu potwierdziło zaś pewne wydarzenie. Siedem lat temu Pinchasowi i Racheli urodził się syn z "defektem", czyli... "częściowo obrzezany".
- Nazywamy to Bratmilą, czyli żydowską pieczęcią na ciele - mówi Pinchas. - Nasz syn jednak zaraz po porodzie umarł, w tragiczny sposób.
Poszukując żydowskich korzeni, Pinchas odnalazł już kilku członków swojej rodziny. Najbliższe kontakty utrzymuje ze stryjem Josefem z Australii. Stryj nawet odwiedził ich w Polsce.
- Tylko że on uważa się za Polaka żydowskiego pochodzenia, a ja uważam się za Żyda urodzonego w Polsce - mówi Pinchas. - Mimo tego, że to nie moja mama była Żydówką, tylko dziadek. Rachela też miała Żydów wśród swoich przodków.
"A" czy "alef"?
W całej rodzinie Pinchasa 11-letni Michael najlepiej zna hebrajski. Tego trudnego alfabetu teraz uczy swoją siostrę Esterkę. Jeremiasz zaś na razie tylko im się przygląda, jednak kiedy tato zwraca się do niego po hebrajsku - wiele już rozumie.
Michael miał - w związku ze swoim żydowskim pochodzeniem - trochę problemów w szkole. W ubiegłym roku w ogóle nie chciał iść na uroczystość zakończenia trzeciej klasy, ponieważ koledzy mu dokuczali.
- Kiedyś jeszcze nosił takie dłuższe pejsy po bokach, jednak starałam się mu je wygładzać lakierem, żeby nie rzucały się w oczy, ale potem mu je ścieliśmy, żeby już nie raziły innych - mówi Rachela.
Teraz koledzy już się Michaela nie czepiają, ale i nie chcą się z nim bawić. Michael ma tylko jednego przyjaciela, który też jest trochę "nietypowy" i z tego powodu odtrącony przez rówieśników.
- Ale za to on jest duży i inni chłopcy nas nie zaczepiają, bo się go boją - dodaje Michael.
Michael codziennie po szkole stara się chociaż godzinę poświęcić na naukę hebrajskiego. Uczy się z elementarza, który dostał od dziadka z Izraela. Litery pokazuje też siostrze. Rodzice zastanawiają się, co będzie, kiedy Esterka pójdzie we wrześniu do szkoły, do I klasy... Czy czasem nie zacznie się spierać z panią, że litera A to nie "a" tylko "alef"? I czy wytrzyma cały dzień tylko na kanapkach?
Jej starszy brat, Michael, nie je obiadów szkole. Nie tylko z powodów finansowych. Przede wszystkim dlatego, że potrawy są niekoszerne. Do szkoły zabiera kanapki, z rybą lub jajkiem.
Kuchnia tylko koszerna
- My nigdy nie jemy w cudzym domu - mówi Rachela. - Ze względów rytualnych, żydowskich. Nie możemy jeść z kuchni, gdzie nie oddziela się produktów mlecznych od mięsnych, gdzie nie koszeruje się mięsa, czyli nie utrzymuje określonych higienicznych rytuałów.
Zgodnie z tradycją żydowską, nie wolno mieszać w jednej potrawie, a nawet w jednym posiłku mięsa i mleka. Co więcej, dopiero dwie godziny po posiłku nabiałowym można sięgnąć po mięso, zaś po zjedzeniu mięsa aż przez cztery godziny trzeba się powstrzymywać od jedzenia nabiału. Żydzi mają nawet oddzielne naczynia i inne garnki do przygotowywania potraw nabiałowych i mięsnych. Ci najbardziej ortodoksyjni - trzymają je nawet w oddzielnych szafkach.
- Mamy bowiem takie przykazanie: nie będziesz gotować koźlęcia w mleku matki, a przecież nigdy nie mamy pewności, czy to mleko, które pijemy, nie pochodzi czasem od tej samej krowy, którą w tym samym posiłku jemy - wyjaśnia Rachela.
W ogóle nie jedzą wieprzowiny. Wołowina do żydowskiej kuchni "dopuszczana" jest tylko wtedy, kiedy krowa została zabita w sposób rytualny przez tzw. rzezaka, który przeszedł specjalny egzamin i otrzymał certyfikat rabina danej gminy żydowskiej. Rodzina Pinchasa je więc tylko drób, ryby i warzywa.
- Jednak i drób, i rybę też trzeba koszerować - zastrzega Pinchas. - Trzeba doprowadzić do tego, żeby wyciekła z niej cała krew, czyli co najmniej trzy razy należy ją namoczyć i wypłukać. Tora mówi nam wyraźnie: nie będziesz spożywał krwi.
W sklepie nie kupują ani chleba, ani bułek. Rachela sama piecze wielkie szabasowe chały i bochny chleba z makiem, solą i podsmażaną cebulką.
- Jednak, gdyby było zagrożone nasze życie i umieralibyśmy z głodu, to zjedlibyśmy nawet wieprzowinę - dodaje Pinchas. - Wtedy zostałoby nam to wybaczone, bo najważniejszą rzeczą dla Żyda jest ratowanie życia swojego, a przede wszystkim dzieci.
Spróbuj tu pomieszkać jako Żyd
Do najtrudniejszych dni w swoim życiu Rachela zalicza okres, kiedy Pinchas został zwolniony z pracy, a ona też była bezrobotna.
- Wtedy rzeczywiście już nawet moje życie przestało dla mnie mieć jakąkolwiek wartość i myślałam o samobójstwie - wspomina z łzami w oczach. - Myślałam, że kiedy umrę, to dzieci dostaną po mnie rentę i może będą miały co jeść. Bo myśmy już nie mieli co do garnka włożyć. I znikąd pomocy.
Do dzisiaj są bardzo wdzięczni prezydentowi Białegostoku, Ryszardowi Turowi, który wtedy się nad nimi zlitował i dał jej pracę. Codziennie popołudniami Rachela pracuje w Urzędzie Miejskim jako sprzątaczka. Na rękę dostaje 550 zł miesięcznie. Jednak, mimo że skończyła technikum i wcześniej pracowała jako referent ds. administracyjnych, a nawet jako asystentka posła RP, teraz nie wstydzi się swojej pracy. Wręcz przeciwnie, bardzo ją szanuje, ponieważ dzięki niej udaje jej się wykarmić całą, pięcioosobową rodzinę. Pinchas zaś już trzeci rok jest bezrobotny.
- Teraz opiekuję się naszymi żydowskimi dziećmi i uczę je zasad judaizmu. Robię w naszym domu za Marysię - żartuje. - Ale tak całkiem serio, to naprawdę jest nam bardzo ciężko tutaj żyć.
Wspomina, że kiedy czasami odwiedzają ich znajomi z Izralea, to mówią: "Czego Ty chcesz?, Białystok to takie piękne miasto! Na pewno przyjemnie się tu żyje". A on im wtedy odpowiada: "to spróbuj tu pomieszkać jako Żyd"...
Za drogo do synagogi
Pinchas i Rachela myślą o wyjeździe do Izraela. Na razie jednak ich na to nie stać. Nawet nie chcą liczyć, ile kosztowałyby bilety na samolot dla pięcioosobowej rodziny. Jednak bardzo chcieliby, żeby Michael mógł uczyć się w szkole rabinackiej.
- Ja też bym chciał - przyznaje Michael. - Hebrajski już znam, pisałem nawet list do premiera Izraela Ariela Szarona.
Pinchas ubolewa nad tym, że nie stać ich nawet na to, żeby całą rodziną pojechać na modlitwę do synagogi w Warszawie. Ciągle jednak ma nadzieję, że może coś się zmieni...
- Do tej pory Haszem (żydowski Bóg - przyp. red.) błogosławił naszej rodzinie, więc i teraz nas z pewnością nie zostawi... - dodaje Pinchas.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna