Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wolność była luksusem, za który wielu oddało krew

Urszula Bisz [email protected]
Rotmistrz Bernard Wasilewski do dziś chętnie uczestniczy we wszystkich uroczystościach państwowych
Rotmistrz Bernard Wasilewski do dziś chętnie uczestniczy we wszystkich uroczystościach państwowych
Każdy jej pragnął, więc w defiladach i mszach uczestniczyło całe społeczeństwo.
Lata 30-ste XX wieku. Tak świętowano rocznicę odzyskania niepodległości na białostockim Rynku Kościuszki. Przedstawiciele garnizonu białostockiego składają
Lata 30-ste XX wieku. Tak świętowano rocznicę odzyskania niepodległości na białostockim Rynku Kościuszki. Przedstawiciele garnizonu białostockiego składają kwiaty na Płycie Nieznanego Żołnierza.

Lata 30-ste XX wieku. Tak świętowano rocznicę odzyskania niepodległości na białostockim Rynku Kościuszki. Przedstawiciele garnizonu białostockiego składają kwiaty na Płycie Nieznanego Żołnierza.

Kiedyś Święto Odzyskania Niepodległości obchodzono o wiele radośniej niż teraz - uważa 96-letni rotmistrz Bernard Wasilewski z Białegostoku, ułan, kombatant, patriota. I wspomina czasy, gdy naprawdę doceniano wagę tego wydarzenia. Mimo że gdy rozgrywały się te ważne dla Polski wydarzenia, miał zaledwie kilka lat, sporo pamięta. We wspomnieniach ma też historie opowiedziane przez rodziców i wojskowych, którzy bywali w jego rodzinnym domu.

Rotmistrz Wasilewski urodził się 10 sierpnia 1916 roku w Górze (gmina Krypno) w rodzinie Julii (z domu Snarskiej) i Aleksandra Wasilewskich. Rodzice byli rolnikami. Mimo, że mieszkał w niewielkiej wiosce na Podlasiu, jego rodzinnych stron nie ominęły ważne wydarzenia historyczne. Tu, jak w całej Polsce, wszyscy bardzo oczekiwali upragnionej niepodległości kraju.

Mieszkańcom ziem wschodnich dłużej przyszło czekać na to ważne wydarzenie. Choć dzieje niepodległej II Rzeczypospolitej liczymy od listopada 1918 roku, do Białegostoku wolność dotarła dopiero trzy miesiące później. Próby jej odzyskania, podejmowane przez polskich patriotów, nie przynosiły efektów aż do lutego następnego roku. 19 lutego 1919 roku do Białegostoku wkroczyły oddziały wojska polskiego, a miasto opuściły ostatnie wojska niemieckie.

Ułan wspomina legendę o cudzie

Kolejne wydarzenia historyczne wyryły się na stałe w pamięci Bernarda Wasilewskiego - Bitwa Warszawska w sierpniu 1920 roku, która stanowiła kulminacyjny moment wojny polsko-sowieckiej i późniejsza ucieczka Rosjan na wschód. Podczas sierpniowych zmagań z bolszewikami bardzo ważną rolę odegrała bitwa pod Radzyminem.

Spośród działań zbrojnych w obronie Warszawy, walki w rejonie Radzymina miały najbardziej zacięty i krwawy przebieg. Przechodzące kilkakrotnie z rąk do rąk miasto stało się symbolem dramatycznych wydarzeń związanych z obroną stolicy Polski. Na szczęście na przedpolach Warszawy spotkał bolszewików srogi zawód, który przerodził się w ich ostateczną klęskę.

Mimo że nasz ułan był zbyt młody, by uczestniczyć w tych wydarzeniach, bardzo dobrze pamięta legendę związaną z klęską bolszewików, przekazywaną z ust do ust.

- Pamiętam, jak miałem 6-7 lat - opowiada rotmistrz Wasilewski. - Po wojnie elektryczności nie było, ludzie zbierali się więc przy lampie po domach. U nas był duży dom, duży pokój, więc gospodarze zbierali się wieczorami. Dyskusja była o wojnie, o gospodarstwie, bo wszystko było zniszczone. Zawsze lubiłem tego słuchać.

Siedziałem u kogoś na kolanach i słuchałem, o czym gospodarze rozmawiają.
Jak opowiada pan Bernard, wśród zbierających się u jego rodziców gospodarzy było trzech żołnierzy, którzy wówczas brali udział w walkach. Dwóch było w armii Piłsudskiego, a trzeci był z armii Hallera. Opowiadali o tym, jak to było pod Radzyminiem.

- Rosjanie szykowali się do ofensywy i była ostatnia odprawa - wspomina historię. - Zebrali się w starej szkole na uboczu miejscowości. Obstawiły ten dom patrole, żeby nikt nie doszedł. Tam byli komisarze, generałowie. Jak zaczęła się odprawa, zjawiła się na sali kobieta. Powiedziała: uciekajcie, bo jesteście okrążeni przez Polaków. Za chwilę nie mogli jej znaleźć. Przeraziła ich jej postać. Wszyscy rzucili się w popłochu do ucieczki. Na całej linii frontu w tym czasie objawiła się mgła. W tej mgle przedstawiało się Rosjanom, że Polacy ich gonią.

Sowieci mieli uciekać z Polski w popłochu. Jedni mówią, że dlatego, iż ukazała im się Matka Boska, inni jako powód podają strach przed armią Polską. Tę ich chaotyczną ucieczkę pamięta rotmistrz Wasilewski.

- Miałem 4 lata, jak Rosjanie uciekali spod Warszawy - mówi kombatant. - Moja wieś była przy Narwii, za Narwią było dużo łąk, które wówczas były zalane. Oni uciekali boso, bez wyposażenia. U nas w wiosce każdy miał łódkę. Rosjanie zrywali łańcuchy i pchali się do łódki, ilu tylko się zmieściło. Wielu się potopiło, bo łódki były za ciężkie. Jeden drugiego łapał i szli na dno.

W wiosce zapanował popłoch. Matka pana Bernarda była w tym czasie w domu sama z dziećmi, dlatego zabrała je i ukryła się u sąsiadów. Ludzie bali się, bo Sowieci plądrowali ich gospodarstwa, z wygłodzenia zabijali krowy i świnie. Mordowali też mieszkańców mijanych wiosek, a tamtejsze kobiety gwałcili.

11 listopada. W uroczystościach rocznicowych odzyskania niepodległości w Białymstoku brały udział władze miasta, wojskowi, i uczniowie.
11 listopada. W uroczystościach rocznicowych odzyskania niepodległości w Białymstoku brały udział władze miasta, wojskowi, i uczniowie.

11 listopada. W uroczystościach rocznicowych odzyskania niepodległości w Białymstoku brały udział władze miasta, wojskowi, i uczniowie.

Polacy z wolnością oswajali się stopniowo

Gdy jednak front przeszedł, Polska powoli zaczęła się podnosić z lat niewoli. Choć kraj po wojnie był biedny, do ludzi docierało, że ojczyzna nareszcie jest niepodległa.

- Radość była i wielki patriotyzm był - wspomina rotmistrz. - Nie tak jak teraz - mówi ze smutkiem. - Kiedyś świętowała cała młodzież, świętowały wszystkie szkoły. Były młodzieżowe kółka harcerzy, związki ułańskie w całej Polsce.

- Tak, wtedy autentycznie świętowano - przyznaje Andrzej Lechowski, dyrektor Muzeum Podlaskiego w Białymstoku. - Ci ludzie cieszyli się, bo wiedzieli, czym jest brak wolności i znali smak odzyskanej niepodległości.

Uroczyste obchody tego święta nie różniły się bardzo od tego, jak obecnie świętujemy 11 listopada - była msza, złożenie kwiatów, przemowy. Wówczas jednak tym czynnościom towarzyszyła olbrzymia radość i chęć uczestnictwa w tych wydarzeniach.

- Wówczas, nawet gdyby święto to wypadło w niedzielę, jak w tym roku, nie byłoby żadnej wątpliwości, że na uroczystościach na Rynku Kościuszki w Białymstoku pojawiłyby się wszystkie szkoły - podkreśla Lechowski. - Nikt nie protestował. Każdy chciał cieszyć się z tego święta.

Podobnie było też w mniejszych miejscowościach.

Młodzież garnęła się do świętowania niepodległości

- Podczas listopadowych świąt wszystkie szkoły z każdej wioski musiały iść do kościoła - wspomina rotmistrz Wasilewski. - Dzieci chodziły z proporczykami. Wszyscy świętowali. Bardzo ładne to było. Wszystkie organizacje młodzieżowe też szły na mszę. Po kościele zawsze defilada była. Na 11 listopada pamiętam jak była msza w Krypnie, w mojej parafii. Jak biskup miał przyjechać, to ułani, krakusi, cały szwadron wyjeżdżał na stację. Na biskupa tam czekał powóz, a ułani go prowadzili uroczyście aż do kościoła.

W Białymstoku msze odprawiano w katedrze, a później uroczystości odbywały się na Rynku Kościuszki, gdzie znajdowała się od 1925 roku Płyta Nieznanego Żołnierza. Tam składano kwiaty. Występowały też orkiestry dęte, m.in. 42 pułku piechoty i 10 pułku ułanów.

- Uroczystości te różniły się od obecnych tym, że przed wojną w Białymstoku prowadził je mistrz ceremonii - profesor Leon Barucki, nauczyciel Gimnazjum im. Króla Zygmunta Augusta - opowiada dyrektor Lechowski. - Ten energiczny, choć o dość potężnej posturze, charakterystycznie ubierający się jegomość ustawiał w należytym szyku defilady. Baczył, aby orkiestra należycie dęła i sztandary rozwinęły się kiedy trzeba.

Uczennice białostockiego Gimnazjum im. Anny z Sapiehów Jabłonowskiej w defiladzie z okazji rocznicy odzyskania niepodległości.
Uczennice białostockiego Gimnazjum im. Anny z Sapiehów Jabłonowskiej w defiladzie z okazji rocznicy odzyskania niepodległości.

Uczennice białostockiego Gimnazjum im. Anny z Sapiehów Jabłonowskiej w defiladzie z okazji rocznicy odzyskania niepodległości.

Kawalerowie garnęli się do szkółek wojskowych

W całym kraju uroczystości narodowe nie mogły odbyć się bez kawalerii. Wszędzie powstawały Związki Krakusów, konne odziały organizowane przez Przysposobienie Wojskowe.

- Pamiętam jak w 1932 roku miałem 16 lat i ojciec kupił mi w wojsku konia, już wyszkolonego - wspomina rotmistrz Bernard Wasilewski. - Była to klacz ze szwadronu pionierów przy ulicy Bema w Białymstoku. Wojsko dało nam siodła, koce, płaszcze. Ubrania już musieliśmy sami sobie szykować. Instruktor był opłacany przez wojsko. Przyjeżdżał, ćwiczył nas.

Młodzi wojakowie szybko doczekali się ważnego wydarzenia z ich udziałem. Jeszcze tego samego roku dostali rozkaz wyjazdu do Grodna na defiladę 11 listopada.

- Nas zebrało się tam w Grodnie takich młodych chłopców trzy i pół tysiąca - opowiada pan Bernard. - Chcieliśmy zobaczyć marszałka Józefa Piłsudskiego, ale, niestety, nie przyjechał, bo słaby już był, chorował. Defiladę przyjmował prezydent Ignacy Mościcki. Było nam bardzo wesoło młodym chłopcom. Było pięknie. Przejechaliśmy przez miasto, przez most. Na defiladzie zebrało się całe miasto i ludzie z okolicznych miejscowości. Bardzo dużo widzów było. A po defiladzie zawsze był obiad.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna