Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

X Factor TVN online. Gienek Loska: Ciągle go można spotkać na ulicy

A. Chomicz
X Factor TVN online. Gienek Loska urodził się na Białorusi 36 lat temu, jednak w wieku 14 lat przyjechał do Polski i osiadł we Wrocławiu. Kilka dni temu odwiedził Białystok.
X Factor TVN online. Gienek Loska urodził się na Białorusi 36 lat temu, jednak w wieku 14 lat przyjechał do Polski i osiadł we Wrocławiu. Kilka dni temu odwiedził Białystok. A. Chomicz
Gienek Loska ma teraz swoje 5 minut. Pół Polski zna go z telewizyjnego programu "X Factor", jego kalendarz puchnie od umówionych spotkań, koncertów, wywiadów... Jednak mimo to, ciągle można go spotkać grającego na ulicy. Dlaczego? Opowiada Urszuli Krutul.

Czy granie na ulicy jest lepsze, prawdziwsze od grania w telewizyjnym show?

- Zasada jest taka sama. Tyle że na ulicy ludzie, jak im się podoba, rzucają grosz. A jak przychodzą na show, to bulą grubą kasę i nie mogą wyjść. Muszą wysłuchać koncertu do końca, nawet jeśli im się nie podoba. Na ulicy mogą odejść w każdej chwili. A ja nie muszę grać wszystkich piosenek, ustalonych w jakimś programie koncertu.

Gdzie Ci się lepiej gra? Na ulicy czy w TVN?

- Lubię grać koncerty z moją kapelą. I nie ważne gdzie z nimi gram. Chociaż nie, byle nie w remizie u pana wójta, który chce za wszelką cenę wydać pieniądze, bo musi to zrobić i bierze wszystko jak leci. A potem udaje wielkiego bossa.

Jak się zaczęła Twoja historia z muzyką? Pierwsze zespoły zakładałeś w podstawówce...

- Tak. Przejąłem po starszym bracie gitarę. Zacząłem pisać piosenki. Wymyśliłem sam jakieś akordy, których nazw nauczyłem się dopiero później. I tak zacząłem grać.

Kiedy pojawił się pomysł, żeby zgłosić się do "Mam talent", a później do "X Factor"?

- Była to wewnętrzna potrzeba dowartościowania się. A nic nie jest lepszym lekarstwem niż pokazanie się w telewizji. Mam przez to szacun sąsiadów, mieszkańców. Co jest paradoksalnie ohydą samą w sobie. I tak sobie teraz myślę, że w telewizji powinni pokazywać wasz region, bo on też jest niedowartościowany...

Podobno zaczynałeś właśnie u nas. Pierwsze trasy robiłeś po Białymstoku, Augustowie...

- Tak. Podlasie.

Jak się tu grało?

- Pięknie.

Dlaczego?

- Zaczynałem wtedy dopiero. Poznawałem wszystko. Kształtowałem się jako człowiek. Ba! Tu złamałem obojczyk, tu też miałem pierwszą polską dziewczynę (śmiech).

Jak się tutaj wraca?

- Sentymentalnie. Bardzo sentymentalnie. Objechałem te wszystkie okolice, które znam. Połowy cygańskich osiedli już nie ma. Nie wiem dlaczego. Minęło raptem 10 lat. Nie mogę tego pojąć...

Czego brakuje na polskim rynku muzycznym?

- Dobrej muzyki. Tu nie chodzi o rynek muzyczny. Połkniemy wszystko, co nam rzucą, jeśli tylko pojawi się w telewizji. Programy typu "Mam talent" czy "X Factor" są potrzebne, bo ludność musi mieć igrzyska.

Dobra muzyka, to znaczy jaka muzyka?

- Ta, która się podoba. Ja nie zamykam się w jakimś jednym gatunku. Staram się przynajmniej. Może tylko trochę bardziej wkurza mnie reggae, zwłaszcza polskie, bo to przenoszenie na siłę czegoś na coś. Warunkiem jest publicznie zajarać jointa. Ja mogę jarać, albo nawet wciągać kokę, ale po cholerę? Po cholerę mam to robić albo o tym mówić? Po co dorabiać do tego ideologię?

Jak to się stało, że trafiłeś do Polski?

- Przyjechaliśmy z kapelą z Białorusi na Basowiszcza. Potem zagraliśmy jeszcze dwa koncerty w Białymstoku i zatrzymaliśmy się w Augustowie. Tam w tawernie u Roberta Ropy zagraliśmy serię chyba czterech koncertów. I po ostatnim występie, chyba po trzech dniach, kapela wróciła do Grodna, a ja z Makarem, czyli Andrzejem Makarewiczem, zostaliśmy. I zaczęliśmy grać tutaj.

Jaka jest różnica pomiędzy graniem na Białorusi i w Polsce?

- Tam byłem jeszcze nieskazitelnie czysty jako muzyk. Nie miałem maniery. Tutaj samookreśliłem się muzycznie.

Czy czujesz się gwiazdą? Jak reagujesz na ten szum medialny, który stworzył się wokół Ciebie?

- Coraz gorzej i trudniej ludziom wytłumaczyć, że jestem cały czas tą samą osobą. Że nie muszę rozdawać autografów i robić zdjęć jak miś w Zakopanem. Ale większość ludzi wychodzi z założenia, że skoro pokazywali mnie w telewizji, to muszę. Ale jeszcze wychodzę czasem na ulicę zagrać, żeby podreperować budżet. I cieszy mnie to nadal. Telewizja - telewizją. Czasem załatwi jakieś otwarcie czy inną dobrze płatną imprezę. Ale ja mam rodzinę, żonę, dziecko, kapelę. Muszę o nich dbać.

A ludzie teraz inaczej reagują jak widzą Cię na ulicy? Częściej się zatrzymują?

- Tak. Oczywiście. To jest oczywiste. Ale chciałbym, żeby ludzie cenili mnie nie za to, że pokazują mnie w telewizji, ale za to, co i jak śpiewam. I o czym.

Czy Ty w programie "X Factor" jesteś prawdziwy? Ile jest tam Ciebie, a ile kreacji?

- I tu jest konflikt. Kreują mnie na strasznie niezależnego faceta, który uciekł z Białorusi, jak taki buntownik bez powodu. A w rzeczywistości jestem całkowicie ustatkowanym i spokojnym faciem, który wraca do domu, o ile wraca oczywiście - raz w tygodniu, wskakuje w kapcie, zakłada szlafrok, wychodzi raz na godzinę na balkon zapalić papierosa, siedzi przed telewizorem lub czyta książki.

Co będzie jak wygrasz program?

- Będzie 100 tysięcy złotych. Resztę mam.

A otworzy Ci to jakieś drzwi?

- Oczywiście. Już otworzyło. Reszty się boję, ale jestem też podniecony. Wszystko zależy de mnie. Trzeba myśleć długoterminowo. A ja nie potrafię myśleć długoterminowo. Moja żona potrafi. A ja będę musiał razem z zespołem wykorzystać tę popularność. Iść za ciosem.

Boisz się popularności?

- Tak. Ale zarazem mnie podnieca. To jest jak z pierwszą dziewczyną. Jest taki fajny smaczek. To wszystko zachęca, te propozycje, splendor. Ale znam jedną życiową prawdę - nie ma nic za darmo.

A ile jesteś gotów oddać za popularność?

- Tyle co byłem gotów już oddałem. Dalej się zobaczy. Nie będę brylował w towarzystwie. Nie będę na siłę pokazywał się na charytatywnych imprezach, żeby pokazać, że pomagam. Zacząłem grać profilaktykę uzależnień, kiedy byłem na dnie. Pomagałem dzieciakom. Robiłem to sumiennie. I paru dzieciakom udało się naprawić życie.

Masz jakąś receptę dla młodych muzyków?

- To jest tak jak w sporcie. Ciągłe ćwiczenie. Do upadłego. Jeśli wiesz o co ci chodzi, co chcesz osiągnąć, to nie będzie problemu. Najmniejszego. Jeśli tylko jesteś pewien, że masz rację. Na przekór. Niech ci mówią, żeś jest śmieszny, żeś jest gówno wart, bo się nie uczyłeś. Ale jak jesteś przekonany o swojej racji, to osiągniesz wszystko.

Co po programie?

- Trasy, trasy. Nasz kalendarz jest szalenie napięty. O tym marzyłem...

To nie męczy?

- Męczy. Spełniło się jedno z moich marzeń, ale ucierpiało co innego. Trzeba wszystko poukładać. Mam na to receptę. Grać rzadziej, ale drożej (śmiech). Póki będą chcieli słuchać. I cały czas chcę robić dobrą muzę. Nie chcę odcinać kuponów.

Ile taki szum medialny potrwa? Pięć minut?

- Pięć minut. Reszta zależy od nas. Tylko dobra muza może nas uratować.

Co jest najtrudniejsze w programie?

- Uczenie się tekstów. Naprawdę. Ja mam zrąbaną pamięć. Dla mnie to jest masakra.

A dobrze się współpracuje z Czesławem?

- Wspaniale. Jest najlepszy na świecie. To jest mój kumpel. I niejedno już razem przeszliśmy.

Jakie masz marzenia?

- Proszę bez okrągłych pytań. Na dzisiaj moim marzeniem jest wrócić do domu. Przywitać i ucałować córkę, ukochać żonę.

Dziękuje za rozmowę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna