Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Żeby szpital nie musiał być dla dzieci domem

Urszula Ludwiczak
Mały Marcel z mamą Agnieszką jest w szpitalu już ponad pół roku
Mały Marcel z mamą Agnieszką jest w szpitalu już ponad pół roku
Marcel zawsze był zdrowym dzieckiem. Nigdy nawet za bardzo się nie przeziębiał, nie odwiedzał szpitali. - Wiosną ub. roku synek pojechał do babci na wieś na kilka dni - opowiada Agnieszka Żebrowska, mama chłopca. - Pewnego dnia wybrał się ze starszym kolegą pojeździć quadem. Jeździli tak nieszczęśliwie, że się wywrócili i Marcel złamał rączkę.

Pięcioletniemu wtedy chłopczykowi założono gips. Wydawało się, że czeka go standardowe leczenie złamania. - Ale od chwili tego wypadku synek zaczął gorączkować - opowiada pani Agnieszka. - Chirurg twierdził, że to pewnie efekt stresu i złamania. Ale gorączka u Marcelka rosła. Z 37 st. C, do 39 st. C. Tradycyjne środki na obniżenie temperatury pomagały tylko na 2-3 godziny.

Rodzice zaprowadzili synka do pediatry. Ten początkowo podejrzewał infekcję. Chłopczyk dostał leki na wzmocnienie odporności. - Ale i to nic nie pomagało - opowiada pani Agnieszka. - Lekarz stwierdził wtedy, że trzeba Marcelka położyć do szpitala, aby zrobić mu wszelkie badania, które pokażą, co się dzieje.

Już pierwsze wyniki badań przeprowadzonych w szpitalu w Łomży były niepokojące. Lekarze nie chcieli jednak niepotrzebnie stresować rodziców i na ostateczne potwierdzenie diagnozy skierowali Marcelka do Kliniki Onkologii i Hematologii Dziecięcej Uniwersytetu Medycznego w Białymstoku.

- Tu już ostatecznie okazało się, że to białaczka - mówi pani Agnieszka. - To był dla nas ogromny szok, jak dla każdego rodzica. Zaczęły nam się cisnąć na usta pytania: dlaczego akurat Marcel? Obwinialiśmy w koło cały świat, że to się właśnie nam przytrafiło! Diagnozę usłyszeliśmy 16 czerwca 2008 r. Po tej wiadomości zostaliśmy już w szpitalu.

Pół roku w szpitalnym łóżku

Paradoksalnie okazało się, że złamanie przez Marcelka rączki i taka, a nie inna, reakcja organizmu, pomogły dość szybko zdiagnozować białaczkę. Chorobę rozpoznano przecież w momencie, gdy jeszcze nie dawała żadnych objawów i od razu można było włączyć odpowiednie leczenie.

- To było takie "szczęście w nieszczęściu" - mówi pani Agnieszka, która od pół roku jest z synkiem w szpitalu. - Marcel przywykł już do tego, że teraz szpital jest jego domem. Ma tu ze sobą kilka ulubionych zabawek, bo za dużo ich mieć na oddziale nie można.

Szpital to także i dla mamy chłopca drugi dom. Zrezygnowała z pracy, przy chłopczyku jest bez przerwy. Zaprzyjaźniła się z innymi rodzicami, którzy też "mieszkają" na oddziale.

- Atmosfera w klinice jest bardzo dobra, dzieci mają zapewniane różne zajęcia, jest tu nawet przedszkole - opowiada.

Ale i mama, i synek tęsknią za domem: - Zwłaszcza, że mam jeszcze córkę, 4-letnią Wiktorię. Mała jest teraz głównie pod opieką babci, bo mąż musi pracować teraz na nas wszystkich. Wiktoria ciągle dopytuje, kiedy będę w domu, czemu ciągle jestem z Marcelem. Staramy się tłumaczyć sytuację, ale ona też to przeżywa. Po tym wszystkim przebadaliśmy też Wiktorię gruntownie, na szczęście, jest w pełni zdrowa - mówi.

Także leczenie Marcelka przynosi rezultaty i za dwa tygodnie chłopczyk wraca do domu. Jeszcze przez 76 dni będzie brał domową chemioterapię. Raz w tygodniu będzie pojawiał się na badaniach kontrolnych w szpitalu. Trzeba będzie też uważać na jego zdrowie, dbać o odporność. Ale perspektywy są bardzo optymistyczne.

Przy raku liczy się czas!

Niestety, takich diagnoz, jaką usłyszeli rodzice Marcelka, co roku słyszy w kraju setki rodziców. Białaczka to jedno z najczęstszych schorzeń nowotworowych u dzieci, ale maluchy chorują też na guzy mózgu, chłoniaki, guzy lite w tkankach miękkich i kościach.

- W wielu przypadkach to od spostrzegawczości rodziców zależy, czy choroba jest szybko wykryta i leczona - mówi prof. Maryna Krawczuk-Rybak, kierownik Kliniki Onkologii i Hematologii Dziecięcej Uniwersyteckiego Dziecięcego Szpitala Klinicznego w Białymstoku. - A w przypadku chorób nowotworowych czas rozpoznania bardzo się liczy. Im szybciej wdraża się leczenie, tym efekty lepsze. Niestety, w Polsce dochodzi do opóźnień w diagnostyce.

Dlatego XVII Finał Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy, który odbywa się już w tę niedzielę, poświęcony jest wczesnemu wykrywaniu nowotworów u dzieci. Pieniądze z ogólnopolskiej zbiórki mają być przeznaczone na wyposażenie w sprzęt diagnostyczny ośrodków w Polsce, gdzie bez skierowania i problemów każdy, kogo niepokoją jakieś problemy zdrowotne z dzieckiem, będzie mógł skorzystać z pomocy. Poza tym, do gabinetów lekarzy rodzinnych ma trafić sprzęt USG, na którym będą wykonywane badania przesiewowe dzieci do 10. roku życia. 18 ośrodków onkologicznych dla dzieci zostanie też doposażonych w sprzęt diagnostyczny. Ten zużywa się szybko i zawsze jest potrzebny.

- Idea akcji Owsiaka jest bardzo dobra - ocenia prof. Krawczuk-Rybak. - Choroby nowotworowe występują u dzieci stosunkowo rzadko, dlatego często lekarze pierwszego kontaktu nie myślą o diagnostyce w tym kierunku. Tymczasem gdy jakieś objawy, typowe dla wielu chorób, jak np. ból głowy, wymioty czy przedłużająca się infekcja nie ustępują po 2-3 tygodniach typowego leczenia, zawsze warto pomyśleć o diagnostyce w kierunku nowotworowym. Często wystarczą proste badania krwi, USG i RTG, aby wykluczyć lub potwierdzić chorobę.

Zaniepokojeni rodzice zawsze mogą też udać się bez skierowania do poradni onkologicznej.

- Chociaż w 99 proc. przypadków zazwyczaj okazuje się, że nie chodzi tu o nowotwór, lepiej te 99 proc. wykluczyć, niż przeoczyć choć jeden przypadek - dodaje pani profesor.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna