Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zostało jedno oko

Aleksandra Gierwat [email protected]
Zuzia Cimaszewska ma zaledwie 3,5 roczku, a wiele już wycierpiała. – Mimo to jest pogodnym dzieckiem – zapewnia jej mama, pani Sylwia.
Zuzia Cimaszewska ma zaledwie 3,5 roczku, a wiele już wycierpiała. – Mimo to jest pogodnym dzieckiem – zapewnia jej mama, pani Sylwia.
Diagnoza brzmiała okrutnie: siatkówczak. Sylwia i Tomasz z bólem serca zgodzili się, by lewe oczko ich córeczki zastąpiono protezą. - To dla jej dobra - powtarzał im lekarz. Oni jednak mieli wątpliwości... Gdy usłyszeli, że kolej na usunięcie drugiego oczka, nie zgodzili się. I nie żałują.

Miała niespełna dwa latka, gdy o jej cierpieniu dowiedzieli się mieszkańcy całego regionu. Od tego momentu minęło już półtora roku i w życiu Zuzi Cimaszewskiej z Wysokiego Mazowieckiego wiele się zmieniło: młoda dama podrosła, zaczęła chodzić i polubiła bujanie na różowym koniku na biegunach. Była też kilka razy za granicą, w niemieckim Essen. Jedno na szczęście nie uległo zmianie: Zuzia wciąż widzi! Ale gdyby rodzice po raz drugi zaufali polskiemu lekarzowi, dziś w miejscu oczek miałaby... dwie protezki.

Rodzice: żałujemy, ale lekarz nas nastraszył

- Dziś żałuję, że zgodziliśmy się na wstawienie w miejscu chorego oczka protezy, ale wówczas lekarze powiedzieli nam, że jeśli oczko to nie zostanie usunięte, guz może przenieść się do mózgu... - opowiada ze smutkiem Sylwia Cimaszewska z Wysokiego Mazowieckiego, mama Zuzi. - Teraz wiem, że to nie było konieczne. Że tę chorobę można leczyć.

Wówczas jednak, gdy zapadła diagnoza: złośliwy nowotwór, wybór wydawał się prosty. Bo skoro lekarz uznawany za fachowca uważa, że nie ma innej metody na leczenie nowotworu oczka niż usunięcie gałki ocznej, to co innego pozostaje robić?

Rodzice z bólem serca godzą się więc na zabieg. Obawiają się dalszych, gorszych konsekwencji tej strasznej choroby. A Zuzia to ich jedyne dziecko, ukochana córeczka. Nie chcą jej stracić. Dlatego słuchają...

Jednak kiedy usłyszą, że nadeszła kolej na zastąpienie protezką także drugiego oka, ratunku zaczną szukać gdzie indziej. Mimo braku pieniędzy i kontaktów, na przekór protestom lekarza, który upiera się przy leczeniu dziewczynki w polskiej klinice... Aby w przyszłości, jaka by się ona nie okazała, móc z czystym sumieniem powiedzieć: zrobiliśmy wszystko, co było w naszej mocy.

Ratunek przyszedł z Niemiec

Podejrzeń, że ze wzrokiem Zuzi jest coś nie tak, Cimaszewscy nabrali, gdy dziewczynka miała pół roku. Nie reagowała na podsuwane do twarzy zabawki, za to białka jej oczu dziwnie błyszczały. Lekarze bagatelizowali sprawę.

- Najpierw twierdzili, że córeczce nic nie dolega, później, że to zez, który łatwo wyleczyć - wspomina mama Zuzi.

Początkowo żaden z lekarzy nie podejrzewał, że to siatkówczak: złośliwy, wrodzony nowotwór oka, ujawniający się zwykle w pierwszych trzech latach życia. Nowotwór wykrywany zwykle zbyt późno, bo dopiero wtedy, gdy zajmie większą część oka. Pierwszymi, dostrzegalnymi dla otoczenia objawami tej choroby są właśnie "biała źrenica" oraz uporczywy zez. I zazwyczaj są szanse na leczenie, a usunięcie chorego oka nie musi być jedynym wyjściem.

Tego nie wiedział, a może nie chciał wiedzieć lekarz, który odmawiał wydania rodzicom Zuzi zaświadczenia o chorobie dziecka, tłumacząc, że zagraniczne kliniki dysponują takimi samymi metodami leczenia, co polskie. Lekarze z Essen udowadniają natomiast, że z tak drastycznym zabiegiem jak usunięcie gałki ocznej warto się wstrzymać do ostatniej chwili. Zuzia i jej rodzice mają już za sobą blisko dziesięć wizyt w tamtejszej klinice. Właśnie stamtąd wrócili, a kolejną wizytę wyznaczono im na marzec 2011 roku.

- Na razie wszystko jest w porządku - cieszy się pani Sylwia. - Robimy tam wszystkie potrzebne badania, by sprawdzić, czy guz jest aktywny. Na całe szczęście nie jest, choć to się może zmienić w każdej chwili. Ale gdyby coś złego zaczęło się dziać, mamy się natychmiast kontaktować z niemieckimi lekarzami. Wtedy przeprowadzą oni odpowiedni zabieg, by zahamować działanie raka.

Ile takich wizyt w Niemczech jeszcze będzie potrzeba, tego nie wie nikt. Prawdopodobnie na badania do Essen Zuzia będzie musiała jeździć przynajmniej do 18. roku życia.

Bóg zesłał im dobrych ludzi

- Na razie stać nas na te wyjazdy do niemieckiej kliniki - mówi ze łzami w oczach mama dziewczynki. Ale nie są to łzy rozpaczy. To wyraz wzruszenia i wdzięczności dla dobrych ludzi, którzy - na wieść o nieszczęściu jakie dotknęło Zuzię - wspomogli finansowo rodzinę Cimaszewskich. Bez pieniędzy tych, często anonimowych osób, wizyty w niemieckiej klinice byłyby niemożliwe.

Pierwszą zbiórkę pieniędzy dla Zuzi, podczas specjalnego festynu, zorganizowała Małgorzata Bielicka z biura koncertowego Uniwersytetu Muzycznego w Białymstoku. Potem na rzecz Zuzi kwestowano podczas koncertów w całym województwie. Spora w tym zasługa także sióstr Sylwi i Moniki Sylpaczuk, które korzystając z wakacji nie tylko chętnie zajmowały się dziewczynką, ale też jeździły na te festyny.

Dramatyczną historię małej Zuzi z Wysokiego Mazowieckiego nagłośniły też ogólnopolskie media. Na początku lipca, tuż przed urodzinami dziewczynki, jakiś anonimowy człowiek wpłacił na konto Zuzi 60 tys. zł. Cimaszewscy do dziś nie wiedzą, kim był ten, który okazał taką hojność. Nie udało się go odnaleźć. Ale chcą mu podziękować. Tak jak i wszystkim, dzięki którym Zuzia wciąż widzi.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna